Выбрать главу

— Spojrzała. I uznała was, wiemy to, umiemy poznać, co Lilie uznaje, a czego nie.

— Nie powiedziała do mnie ani słowa.

— Do nikogo, prócz babki, nigdy słowa nie powiedziała. Ale gdyby was nie uznała, do świetlicy nie weszłaby za nic.

— Hm… — zastanowił się Geralt. - To ciekawe. Wieszczka, która zamiast wieszczyć, milczy. Skąd ona wzięła się u was?

— Nie wiemy, panie wiedźmin — mruknął Dhun. - Ale z babką, jak to pamiętają starsi, takoż było. Zapoprzednia babka też przygarnęła dziewkę małomówną, taką, co się zjawiła nie wiedzieć skąd. A ta dziewka, to teraz właśnie nasza babka. Dziad mój mawiali, że babka się odradza tym sposobem. Iście niby miesiąc na niebie odradza się i coraz to nowa jest. Nie śmiejcie się…

— Nie śmieję się — pokręcił głową Geralt. - Za wiele widziałem, by śmieszyły mnie takie rzeczy. Nie myślę też wścibiać nosa w wasze sprawy, mości Dhun. Pytania moje zmierzają do ustalenia związku między Lilie a diabłem. Sami już chyba zrozumieliście, ze taki związek istnieje. Jeżeli więc zależy wam na waszej wieszczce, to względem diabła mogę wam podać jeden jedyny sposób: musicie go polubić.

— Wiecie, panie — rzekł Pokrzywka — to nie tylko o diaboła idzie. Lilie niczego nie pozwala krzywdzić. Żadnego stworu.

— Oczywiście — wtrącił Jaskier. - Wiejskie wieszczki wywodzą się z tego samego pnia co druidzi. A taki druid, gdy giez ssie z niego krew, to mu jeszcze życzy smacznego.

— Utrafiliście — uśmiechnął się lekko Pokrzywka. -Utrafiliście w sedno. Toż samo było u nas z dzikami, co warzywniki ryły. I co? Wyglądnijcie oknem: warzywniki jak malowanie. Sposób się znalazł, Lilie nawet nie wie jaki. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Pojmujecie?

— Pojmuję — mruknął Geralt. - A jakże. Ale nic z tego. Lilie czy nie, wasz diabeł to silvan. Niezwykle rzadkie, ale rozumne stworzenie. Nie zabiję go, mój kodeks tego zabrania.

— Jeśli on rozumny — odezwał się Dhun — to przemówcie mu do rozumu.

— W samej rzeczy — podchwycił Pokrzywka. - Jeśli diaboł ma rozum, znaczy kradnie ziarno wedle rozumu. To wy, panie wiedźmin, dowiedzcie się, o co jemu chodzi. Przecież on tego ziarna nie żre. wżdy nie tyle. To po co mu ziarno? Na złość nam czyni, czy jak? Czego on chce? Dowiedzcie się i wypędźcie go z okolicy jakimś wiedźmiń-skim sposobem. Zrobicie to?

— Spróbuję — zdecydował się Geralt. - Ale…

— Ale co?

— Wasza księga, drodzy moi, jest przestarzała. Rozumiecie, do czego zmierzam?

— Tak po prawdzie — burknął Dhun — to nie bardzo.

— Wytłumaczę wam. Otóż, mości Dhun, mości Pokrzywka, jeśli liczyliście, że moja pomoc będzie was kosztowała srebrny grosz albo półtorak, toście się cholernie pomylili.

V

— Hej!

Z gęstwiny dobiegł szelest, gniewne «uk-uk» i potrzaskiwanie tyczek.

— Hej! — powtórzył wiedźmin, przezornie ukryty. - Pokaz no się, rokita.

— Sam jesteś rokita.

— Więc jak? Diabeł?

— Sam jesteś diabeł — koźloróg wystawił głowę z konopi, szczerząc zęby. - Czego chcesz?

— Pogadać.

— Kpisz, czy jak? Myślisz, że nie wiem, ktoś ty taki? Chłopi wynajęli cię, byś mnie stąd wyrzucił, co?

— Zgadza się — przyznał Geralt obojętnie. - I o tym właśnie chciałem pogawędzić. A nuż się dogadamy?

— Tu cię boli — zabeczał diabeł. - Chciałbyś wykpić się tanim kosztem, co? Bez wysiłku? Nie ze mną takie numery, beee! Życie, człowieku, to współzawodnictwo. Wygrywa lepszy. Chcesz ze mną wygrać, udowodnij, że jesteś lepszy. Zamiast dogadywania się, zawody. Zwycięzca podyktuje warunki. Proponuję wyścig, stąd do starej wierzby na grobli.

— Nie wiem, gdzie jest grobla ani gdzie jest stara wierzba.

— Gdybyś wiedział, tobym nie proponował wyścigu. Lubię zawody, ale nie lubię przegrywać.

— Zauważyłem. Nie, nie będziemy się ścigać. Gorąco dzisiaj.

— Szkoda. Może więc zmierzymy się w inny sposób? — diabeł wyszczerzył żółte zęby i podniósł z ziemi spory polny kamień. - Czy znasz grę w "Kto głośniej huknie?" Ja hukam pierwszy. Zamknij oczy.

— Mam inną propozycję.

— Zamieniam się w słuch.

— Wyniesiesz się stąd bez zawodów, wyścigów i hukania. Sam, bez przymusu.

— Wsadź taką propozycję a d'yeabl aep arse — ~ diabeł wykazał znajomość Starszej Mowy. - Nie wyniosę się stąd. Mnie się tu podoba.

— Ale za bardzo tu narozrabiałeś. Przesadziłeś z żartami.

— Dliweisheyss ci do moich żartów. - Silvan, jak się okazało, znał również krasnoludzki. - A twoja propozycja też warta jest tyle co Dliweisheyss. Nigdzie się nie wyniosę. Chyba że mnie pokonasz w jakiejś grze. Dać ci szansę? Zabawimy się w zagadki, jeśli nie lubisz gier siłowych. Zaraz zadam ci zagadkę, jeśli ją odgadniesz, wygrałeś, a ja się wynoszę. Jeśli ci się nie uda, ja zostaję, a ty się wynosisz. Wytęż pomyślunek, bo zagadka nie jest łatwa.

Zanim Geralt zdążył zaprotestować, diabeł zabeczał, potupał racicami, smagnął ziemię ogonem i wyrecytował:

Różowe listeczki, pełniutkie strączeczki, Rośnie w miękkiej glinie nie opodal rzeczki, Na długiej łodydze nakrapiany kwiat, Nie pokazuj kotu, boby zaraz zjadł.

— No, co to jest? Zgadnij.

— Pojęcia nie mam — przyznał obojętnie wiedźmin, nawet nie usiłując się zastanawiać. - Może pnący groszek?

- Źle. Przegrałeś.

— Ajak brzmi prawidłowe rozwiązanie? Co ma… hm… nakrapiane strączeczki?

— Kapusta.

— Słuchaj — warknął Geralt. - Zaczynasz działać mi na nerwy.

— Uprzedzałem — zarechotał diabeł — że zagadka nie jest łatwa. Trudno. Wygrałem, zostaję. A ty odchodzisz. Żegnam pana ozięble.

— Jeszcze chwila — wiedźmin skrycie włożył rękę do kieszeni. - A moja zagadka? Mam chyba prawo do re-wanżu?

— Nie — zaprotestował diabeł. - Niby z jakiej racji? Przecież mógłbym nie odgadnąć. Masz mnie za głupka?

— Nie — pokręcił głową Geralt. - Mam cię za złośliwego, aroganckiego bęcwała. Zaraz zabawimy się w całkiem nową, nie znaną ci grę.

— Ha! Więc jednak! Co to za gra?

— Gra nazywa się — rzekł wiedźmin wolno — "Nie rób drugiemu, co tobie niemiło". Nie musisz zamykać oczu.

Geralt zgarbił się w błyskawicznym zamachu, calowa żelazna kulka świsnęła ostro w powietrzu i z trzaskiem wyrżnęła diabła prosto między rogi. Stwór runął na wznak jak trafiony gromem. Geralt długim szczupakiem rzucił się między tyki i chwycił go za kosmatą nogę. Silvan zabeczał i wierzgnął, wiedźmin ukrył głowę za ramieniem, ale i tak zadzwoniło mu w uszach, bo diabeł, mimo nikczemnej postury, kopał z siłą złośliwego muła. Spróbował ucapić wierzgającą racicę, ale nie zdołał. Koźloróg zatrzepotał, zamłócił po ziemi rękami i kopnął go ponownie, prosto w czoło. Wiedźmin zaklął czując, jak noga diabła wymyka mu się z palców. Obaj, rozłączywszy się, potoczyli się w różne strony, z trzaskiem przewracając tyczki i plącząc się w konopianych pnączach.

Diabeł zerwał się pierwszy i zaszarżował, opuszczając rogaty łeb. Ale Geralt też już stał pewnie na nogach i bez wysiłku uniknął ataku, chwycił stwora za róg, szarpnął mocno, zwalił na ziemię i przygniótł kolanami. Diabeł zabeczał i plunął mu prosto w oczy, i to w taki sposób, jakiego nie powstydziłby się wielbłąd dotknięty ślinotokiem. Wiedźmin odruchowo cofnął się, nie puszczając jednak diablich rogów. Silvan, próbując miotać głową, wierzgnął obydwoma kopytami naraz i — co dziwniejsze — obydwoma trafił. Geralt zaklął brzydko, ale nie zwolnił chwytu. Poderwał diabła z ziemi, przyparł do trzeszczących tyczek i z całej siły kopnął w kosmate kolano, po czym schylił się i napluł mu prosto do ucha. Diabeł zawył i zakłapał tępymi zębami.