Выбрать главу

— Torque — powiedział elf. - Nie mogę. Nie mogę ryzykować. Widziałeś, co on zrobił Toruviel, związany? Nie mogę ryzykować.

— Nie obchodzi mnie, co możesz, a czego nie! Co wy sobie wyobrażacie? Sądzicie, że pozwolę wam na mord? Tu, na mojej ziemi? Tuż obok mojej osady? Wy przeklęci durnie! Zabierajcie się stąd razem z waszymi łukami, bo was na rogi wezmę, uk, uk!

— Torque — Filavandrel oparł ręce o pas. - To, co musimy zrobić, to konieczność.

— Duweisheyss, a nie konieczność!

— Odejdź na bok, Torque.

Koźloróg potrząsnął uszami, zabeczał jeszcze głośniej, wybałuszył oczy i zgiął łokieć w popularnym wśród kras-noludów obelżywym geście.

— Nie będziecie tu nikogo mordować! Wsiadajcie na konie i wynoście się w góry, za przełęcze! W przeciwnym razie musicie zabić i mnie!

— Bądź rozsądny — powiedział wolno białowłosy elf. - Jeżeli zostawimy ich przy życiu, ludzie dowiedzą się o tobie, o tym, co robisz. Dopadną cię i zamęczą. Znasz ich przecież.

— Znam — beknął diabeł, wciąż zasłaniając sobą Geralch lepiej niż was! I nie wiem, zaiste, z kim lepiej trzymać! Żałuję, że się z wami sprzymierzyłem, Filavandrel!

— Sam tego chciałeś — rzekł zimno elf, dając znak łucznikom. - Sam tego chciałeś, Torque. L'sparellean! Evel. lienn!

Elfy wyciągnęły strzały z kołczanów.

— Odejdź, Torque — rzekł Geralt, zaciskając zęby. - To nie ma sensu. - Odejdź na bok.

Diabeł, nie ruszając się z miejsca, pokazał mu krasno-ludzki gest.

— Słyszę… muzykę… - zaszlochał nagle Jaskier.

— To się zdarza — rzekł wiedźmin, patrząc na groty strzał. - Nie przejmuj się. To żaden wstyd zgłupieć ze strachu.

Twarz Filavandrela zmieniła się, skurczyła w dziwnym grymasie. Białowłosy Seidhe odwrócił się gwałtownie, krzyknął na łuczników, krótko, urwanie. Łucznicy opuścili broń.

Na polanę weszła Lilie.

To nie było już chude wiejskie dziewczę w zgrzebnej sukieneczce. Przez porastające polanę trawy szła — nie, nie szła — płynęła ku nim Królowa, promienna, złotowłosa, płomiennooka, zachwycająca Królowa Pól udekorowana girlandami kwiatów, kłosów, pęków ziół. U jej lewego boku dreptał na sztywnych nogach jelonek, u prawego szeleścił wielki jeż.

— Dana Meadbh — powiedział z czcią Filavandrel. A potem pochylił głowę i uklęknął.

Klęknęły też pozostałe elfy, powoli, jakby z ociąganiem, jeden po drugim padały na kolana, pochylały głowy nisko, z czcią. Ostatnią, która uklękła, była Toruviel.

— Hael, Dana Meadbh — powtórzył Filavandrel. Lilie nie odpowiedziała na pozdrowienie. Zatrzymała się kilka kroków przed elfem, powiodła błękitnym spojrzeniem po Jaskrze i Geralcie. Torque, choć również pochylony, zgięty w ukłonie, natychmiast zabrał się do rozcinania więzów. Żaden z Seidhe nie poruszył się.

Lilie wciąż stała przed Filavandrelem. Nie odezwała się, nie wydała najmniejszego dźwięku, ale wiedźmin widział zmiany na twarzy elfa, wyczuwał otaczającą ich aurę i nie miał wątpliwości, że między parą dokonywała się wymiana myśli. Diabeł pociągnął go nagle za rękaw.

— Twój przyjaciel — zabeczał cicho — zdecydował się zemdleć. Rychło w czas. Co robić?

— Daj mu parę razy po gębie.

— Z rozkoszą.

Filavandrel wstał z kolan. Na jego rozkaz elfy błyskawicznie rzuciły się siodłać konie.

— Chodź z nami, Dana Meabdh — powiedział białowłosy elf. - Jesteś nam potrzebna. Nie opuszczaj nas, Odwieczna. Nie pozbawiaj nas twej miłości. Zginiemy bez niej.

Lilie wolno pokręciła głową, wskazała na wschód, w stronę gór. Elf skłonił się, mnąc w dłoni zdobione wodze swego białogrzywego wierzchowca.

Podszedł Jaskier, blady i oniemiały, podtrzymywany przez silvana. Lilie spojrzała na niego, uśmiechnęła się. Popatrzyła w oczy wiedźmina, patrzyła długo. Nie powiedziała ani słowa. Słowa nie były potrzebne.

Większość elfów była już w siodłach, gdy zbliżyli się Filavandrel i Toruviel. Geralt spojrzał w czarne oczy ełfki widoczne znad bandaży.

— Toruviel… — zaczął. I nie dokończył.

Elfka kiwnęła głową. Zdjęła z łęku siodła lutnię, wspaniały instrument z lekkiego, kunsztownie intarsjowanego drewna, ze smukłym, rzeźbionym gryfem. Bez słowa wręczyła lutnię Jaskrowi. Poeta przyjął instrument, skłonił się. Również bez słowa, ale jego oczy mówiły wiele.

- Żegnaj, dziwny człowieku — powiedział cicho Filavandrel do Geralta. - Masz rację. Słowa nie są potrzebne. Niczego nie zmienią.

Geralt milczał.

— Po dłuższym zastanowieniu — dodał Seidhe — doszedłem do wniosku, że miałeś słuszność. Wtedy, gdy było ci nas żal. Do zobaczenia zatem. Do zobaczenia wkrótce, w dniu, w którym zejdziemy w doliny, by umierać z godnością. Będziemy wówczas rozglądać się za tobą, ja i Toruviel. Nie zawiedź nas.

Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. A potem wiedźmin odpowiedział krótko i prosto:

— Postaram się.

— Na bogów, Geralt — Jaskier przestał grać, przytuli} lutnię, dotknął jej policzkiem. - To drewno samo śpiewa! Te struny żyją! Co za cudowny ton! Cholera, za tę luteńkę parę kopniaków i trochę strachu to bardzo niska cena. Pozwoliłbym się kopać od świtu do zmierzchu, gdybym wiedział, co dostanę. Geralt? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

— Trudno was nie słyszeć — wiedźmin uniósł głowę znad księgi, spojrzał na diabła, który nadal zajadle piskał na dziwacznej fujarce zmontowanej z kawałków trzciny o różnej długości. - Słyszę was, cała okolica was słyszy.

— Duweisheyss, a nie okolica — Torque odłożył fujarkę.

— Pustkowie i tyle. Dzicz. Zadupie. Ech, żal mi moich konopi!

— Konopi mu żal — zaśmiał się Jaskier, ostrożnie podkręcając misternie rzeźbione kołki lutni. - Trzeba było siedzieć w gąszczu jak mysz pod miotłą, zamiast straszyć dziewki, niszczyć groble i paskudzić w studnie. Myślę, że teraz będziesz ostrożniejszy i zaniechasz figli, co, Torque?

— Ja lubię figle — oświadczył diabeł, szczerząc zęby. - I życia sobie bez nich nie wyobrażam. Ale niech wam będzie, obiecuję, że na nowych terenach będę ostrożniejszy. Będę figlował powściągliwiej.

Noc była pochmurna i wietrzna, wicher kładł trzciny, szumiał w gałęziach krzewów, wśród których rozłożyli obóz. Jaskier dorzucił chrustu do ognia. Torque wiercił się na legowisku, opędzając ogonem od komarów. W jeziorze z pluskiem rzuciła się ryba.

— Całą naszą wyprawę na kraniec świata opiszę w balladzie — oświadczył Jaskier. - I ciebie też w niej opiszę, Torque.

— Nie myśl, że ci to ujdzie na sucho — warknął diabeł.

— Ja wtedy też napiszę balladę i opiszę ciebie, i to tak, że przez dwanaście lat nie będziesz się mógł pokazać w przyzwoitym towarzystwie. Uważaj tedy. Geralt?

— Co?

— Wyczytałeś coś ciekawego w tej księdze, którą niecnie wyłudziłeś od kmiotków?

— Owszem.

— To przeczytaj i nam, póki się jeszcze ogień nie wypalił.

— Tak, tak — Jaskier zabrzęczał na dźwięcznych strunach lutni Toruviel. - Przeczytaj, Geralt.

Wiedźmin oparł się na łokciu, przysuwając księgę bliżej ogniska.

— Ujrzeć ją można — zaczął — letnim czasem, od Dni Maju i Czerwia aż po dni Paździerza, ale najczęściej zdarza się to we Święto Sierpu, które prastarzy zwali: «Lam-mas». Objawia się ona jako Panna Jasnowłosa, we kwiatach cała, a wszystko, co żywię, podąża za nią i lgnie do niej, zajedno, ziele czy zwierz. Dlatego i imię jej jest Żywią. Prastarzy zwą ją: «Danamebi» i czczą ją wielce. Nawet Brodaci, chociaż we wnętrzu gór, nie wśród pól mieszkają, szanują ją i imionują: "Bloemenmagde".