Выбрать главу

I opowiedział wszystko. No, prawie wszystko.

— A więc to takie buty — rzekł kapłan po chwili milczenia — Ładna historia. Geniusz uwolniony z zamknięcia. I czarodziejka, która zagięła na tego geniusza parol. Niezła kombinacja. To się może źle skończyć, bardzo źle.

— Co to jest geniusz? — spytał Neville. - I o co chodzi tej Yennefer?

— Czarodzieje — wyjaśnił Krepp — czerpią swą moc z sił natury, a dokładniej z tak zwanych Czterech Elementów albo Pierwiastków, popularnie nazywanych żywiołami. Powietrze, Woda, Ogień i Ziemia. Każdy z tych żywiołów ma swój własny Wymiar, w żargonie czarowników nazywany Płaszczyzną. Istnieje Płaszczyzna Wody, Płaszczyzna Ognia i tak dalej. Wymiary te, dla nas niedostępne, zamieszkują istoty zwane geniuszami…

— Zwane w legendach — przerwał wiedźmin. - Bo o ile mi wiadomo…

— Nie przerywaj — uciął Krepp. - To, że niewiele ci wiadomo, było jasne już w czasie twojej opowieści, wiedź-minie. Milcz więc teraz i posłuchaj mądrzejszych od siebie. Wracając do geniuszy, są ich cztery rodzaje, tak jak cztery są Płaszczyzny. Istnieją d'jinni, istoty powietrzne, maridy, związane z żywiołem wody, ifrity, które są geniuszami Ognia, i d'ao, geniusze Ziemi…

— Zagalopowałeś się, Krepp — wtrącił Neville. - Tu nie szkółka świątynna, nie ucz nas. Mów krótko: czego Yennefer chce od tego geniusza?

— Taki geniusz, burmistrzu, to żywy zbiornik energii magicznej. Czarownik, mając geniusza na zawołanie, może tę energię ukierunkowywać w postaci zaklęć. Nie musi mozolnie ciągnąć Mocy z Natury, robi to za niego geniusz. Wówczas moc takiego czarodzieja jest ogromna, bliska wszechmocy…

— Jakoś nie słyszałem o magach mogących wszystko — skrzywił się Neville. - Wręcz przeciwnie, moc większości z nich jest wyraźnie przesadzona. Tego nie mogą, tamtego nie…

— Czarodziej Stammelford — przerwał kapłan, znowu przybierając ton, pozę i minę akademickiego wykładowcy — przesunął kiedyś górę, bo mu zasłaniała widok z wieży. Nikomu nie udało się nigdy, ani przedtem, ani potem dokonać czegoś podobnego. Bo Stammelford, jak wieść niesie, miał na usługi d'ao, geniusza Ziemi. Istnieją zapiski o podobnych w skali wyczynach innych magików. Ogromne fale i katastrofalne deszcze, niezawodnie dzieło maridów. Słupy ogniste, pożary i eksplozje, robota ognistych ifritów…

— Trąby powietrzne, huragany, loty nad ziemią — mruknął Geralt. - Geoffrey Monck.

— Zgadza się. Coś jednak wiesz, jak widzę — Krepp spojrzał na niego życzliwiej. - Mówi się, że stary Monck znalazł sposób, by zmusić do służby d'jinni, geniusza Powietrza. Krążyły pogłoski, że niejednego. Miał je trzymać jakoby w butlach i wykorzystywał w miarę potrzeby, po trzy życzenia od każdego geniusza. Bo geniusz, moi panowie, spełnia tylko trzy życzenia, a potem jest wolny i ucieka w swój wymiar.

— Ten nad rzeką niczego nie spełniał — rzekł stanowczo Geralt. - Od razu rzucił się Jaskrowi do gardła.

— Geniusze — zadarł nos Krepp — to istoty złośliwe i przewrotne. Nie lubią takich, co pakują je do butli i każą przesuwać góry. Robią wszystko, by uniemożliwić wypowiedzenie życzeń, a spełniają je też w sposób trudny do opanowania i przewidzenia. Niekiedy dosłownie, trzeba więc uważać, co się mówi. Aby zaś geniusza ujarzmić, trzeba żelaznej woli, stalowych nerwów, silnej Mocy i niemałych umiejętności. Z tego, co opowiadałeś, wynika, że twoje umiejętności, wiedźminie, były za małe.

— Za małe, żeby drania ujarzmić — zgodził się Geralt. -Ale przepędziłem go, wiał tak, że aż powietrze wyło. A to też jest coś. Yennefer, co prawda, wyśmiała mój egzorcyzm…

— Jaki to był egzorcyzm? Powtórzcie. Wiedźmin powtórzył, słowo w słowo.

— Co?!? - kapłan najpierw pobladł, potem poczerwieniał, a na koniec posiniał. - Jak śmiesz! Dworujesz sobie ze mnie?

— Wybaczcie — zająknął się Geralt. - Mówiąc szczerze, to nie znam… znaczenia tych słów.

— Nie powtarzajcie więc, czego nie znacie! Pojęcia nie mam, gdzie mogliście usłyszeć podobne plugastwo!

— Dość tego — machnął ręką burmistrz. - Tracimy czas. Dobra. Wiemy już, do czego czarownicy jest ten geniusz. Ale mówiliście, Krepp, że to niedobrze. Co jest niedobrze? A niech go sobie złapie i niech idzie do diabła, co mnie to obchodzi. Ja myślę…

Nikt nigdy nie dowiedział się, co w danej chwili myślał Neville, jeżeli nawet nie były to przechwałki. Na ścianie obok arrasu z Prorokiem Lebiodą pojawił się nagle świetlisty czworokąt, coś błysnęło, po czym na środku ratuszowej komnaty wylądował… Jaskier.

— Niewinny! — wrzasnął poeta czyściutkim, dźwięcznym tenorem, siedząc na podłodze i wodząc dookoła błędnym wzrokiem. - Niewinny! Wiedźmin jest niewinny! Życzę sobie, by w to uwierzono!

— Jaskier! — krzyknął Geralt, powstrzymując Kreppa, najwyraźniej szykującego się do egzorcyzmowania, a kto wie, czy nie klątwy. - Skąd ty… tutaj… Jaskier!

— Geralt! — bard zerwał się z podłogi.

— Jaskier!

— Co to za jeden? — warknął Neville. - Do jasnej cholery, jeśli nie zaprzestaniecie czarów, to nie ręczę za siebie. Powiedziałem, w Rinde czarować nie wolno! Najpierw trzeba złożyć pisemne podanie, potem uiścić podatek i opłatę skarbową… Ejże? Czy to aby nie ten śpiewak, zakładnik wiedźmy?

— Jaskier — powtórzył Geralt, trzymając poetę za ramiona. - Jak się tu dostałeś?

— Nie wiem — przyznał bard z głupią i zatroskaną miną. - Mówiąc szczerze, jestem raczej nieświadom, co się ze mną działo. Pamiętam niewiele i niech mnie zaraza, jeśli wiem, co z tego było jawą, a co koszmarem. Przypominam sobie jednak niebrzydką czarnulkę o ognistych oczach…

— Co wy mi tu o czarnulkach — przerwał gniewnie Neville. - Do rzeczy, mospanie, do rzeczy. Wrzeszczeliście, że wiedźmin jest niewinny. Jak mam to rozumieć? Że niby Wawrzynosek sam, własnoręcznie obił sobie dupę? Bo jeśli wiedźmin jest niewinny, to inaczej być nie mogło. Chyba że była to zbiorowa halucynacja.

— Nic mi nie wiadomo o dupach ani halucynacjach — rzekł dumnie Jaskier. - Ani o wawrzynowych noskach. Powtarzam, ostatnie, co pamiętam, to była elegancka kobieta ubrana w gustownie skomponowaną czerń i biel. Wzmiankowana wrzuciła mnie brutalnie do świecącej dziury, niechybnie portalu magicznego. A przedtem wydała mi wyraźne i dobitne polecenie. Po przybyciu na miejsce miałem bezzwłocznie oświadczyć, cytuję: "Życzeniem moim jest, by mi uwierzono, że wiedźmin nie ponosi winy za to, co się stało. Takie, nie inne, jest moje życzenie." Dosłownie tak. Owszem, pytałem, w czym rzecz, o co chodzi i po co to wszystko. Czarnulka nie dała mi dojść do słowa. Obrugała mnie nieelegancko, wzięła za kark i wrzuciła w portal. To wszystko. A teraz…

Jaskier wyprostował się, otrzepał kubrak, poprawił kołnierz i fantazyjny, acz brudny żabot.

— …zechcą mi panowie powiedzieć, jak nazywa się i gdzie się znajduje najlepsza w tym mieście oberża.

— W moim mieście nie ma złych oberży — powiedział wolno Neville. - Ale zanim będziesz się mógł o tym przekonać, obejrzysz dokładnie najlepszy w tym mieście loch. Ty i twoi kompani. Jeszcze nie jesteście na wolności, łajdacy, przypominam! Widzicie ich! Jeden opowiada niestworzone historie, a drugi wyskakuje ze ściany i krzyczy o niewinności, życzę sobie, wrzeszczy, by mi uwierzono.

Ma czelność życzyć sobie…

— Bogowie! — kapłan chwycił się nagle za łysinę. - Teraz rozumiem! Życzenie! Ostatnie życzenie!

— Co się wam stało, Krepp? — burmistrz zmarszczył czoło. - Chórzyście?