Выбрать главу

A on nagle znał prawdę. Wiedział. Wiedział, kim byłą niegdyś. O czym pamiętała, o czym nie mogła zapomnieć, z czym żyła. Kim była naprawdę, zanim stała się czarodziejką.

Bo patrzyły na niego zimne, przenikliwe, złe i mądre oczy garbuski.

Przeraził się. Nie, nie prawdy. Przeraził się, że odczyta jego myśli, że dowie się, co odgadł. Że nigdy mu tego nie wybaczy. Zgłuszył tę myśl w sobie, zabił ją, wyrzucił z pamięci na zawsze, bez śladu, czując przy tym ogromną ulgę. Czując, że…

Sufit pękł. Dżinn, oplatany siecią gasnących już promieni, zwalił się prosto na nich rycząc, a w ryku tym był tryumf i żądza mordu. Yennefer rzuciła się na spotkanie, z jej rąk biło światło. Bardzo słabe światło.

Dżinn rozwarł paszczę i wyciągnął ku niej łapy. A wiedźmin nagle zrozumiał, że wie, czego pragnie.

I wypowiedział życzenie.

XV

Dom eksplodował, cegły, belki i deski frunęły w górę w obłoku dymu i iskier. Z kurzawy wyprysnął dżinn, wielki jak stodoła. Rycząc i zanosząc się tryumfalnym śmiechem geniusz powietrza, d'jinni, już wolny, swobodny, nie wiązany żadnym zobowiązaniem i niczyją wolą, zatoczył nad miastem trzy kręgi, urwał iglicę z wieży ratuszowej, wzbił się w niebo i uleciał, przepadł, zniknął.

— Uciekł! Uciekł! - zawołał kapłan Krepp. - Wiedźmin dopiął swego! Geniusz odleciał! Nie zagrozi już nikomu!

— Ach — rzekł Errdil z niekłamanym zachwytem. -Cóż za cudowna ruina!

— Cholera, cholera! — wrzasnął Jaskier skulony za murkiem. - Rozwalił cały dom! Tego nikt nie mógł przeżyć! Nikt, powiadam wam!

— Wiedźmin Geralt z Rivii poświęcił się dla miasta — powiedział uroczyście burmistrz Neville. - Nie zapomnimy, uczcimy go. Pomyślimy o pomniku…

Jaskier strząsnął z ramion kawał zlepionej gliną trzcinowej maty, otrzepał kubrak z pecyn zmoczonego deszczem tynku, spojrzał na burmistrza i w kilku precyzyjnie dobranych słowach wyraził swoją opinię o poświęceniu, czczeniu, pamięci i wszystkich pomnikach świata.

XVI

Geralt rozejrzał się. Z dziury w dachu wolno kapały krople wody. Dookoła piętrzyło się gruzowisko i sterty drewna. Dziwnym trafem miejsce, gdzie leżeli, było zupełnie czyste. Nie spadła na nich nawet jedna deska, jedna cegła. Było tak, jak gdyby chroniła ich niewidzialna tarcza.

Yennefer, zarumieniona lekko, uklękła obok, wspierając dłonie o kolana.

— Wiedźminie — odchrząknęła. - Żyjesz?

- Żyję — Geralt otarł twarz z kurzu i pyłu, syknął. Yennefer wolnym ruchem dotknęła jego nadgarstka, delikatnie przesunęła palcami po dłoni.

— Poparzyłam cię…

— Drobiazg. Kilka bąbli…

— Przepraszam. Wiesz, dżinn uciekł. Definitywnie.

- Żałujesz?

— Nie bardzo.

— To dobrze. Pomóż mi wstać, proszę.

— Zaczekaj — szepnęła. - To twoje życzenie… Usłyszałam, czego sobie życzyłeś. Osłupiałam, po prostu osłupiałam. Wszystkiego mogłam się spodziewać, ale żeby… Co cię do tego skłoniło, Geralt? Dlaczego… Dlaczego ja?

— Nie wiesz?

Pochyliła się nad nim, dotknęła go, poczuł na twarzy muśnięcie jej włosów pachnących bzem i agrestem i wiedział nagle, że nigdy nie zapomni tego zapachu, tego miękkiego dotyku, wiedział, że nigdy już nie będzie mógł porównać ich z innym zapachem i innym dotykiem. Yennefer pocałowała go, a on zrozumiał, że nigdy już nie będzie pragnął innych ust niż te jej, mięciutkie i wilgotne, słodkie od pomadki. Wiedział nagle, że od tej chwili istnieć będzie tylko ona, jej szyja, ramiona i piersi wyzwolone spod czarnej sukni, jej delikatna, chłodna skóra, nieporównywalna z żadną, której dotykał. Patrzył z bliska w jej fiołkowe oczy, najpiękniejsze oczy całego świata, oczy, które, jak się obawiał, staną się dla niego… Wszystkim. Wiedział to.

— Twoje życzenie — szepnęła z ustami tuż przy jego uchu. - Nie wiem, czy takie życzenie w ogóle może się spełnić. Nie wiem, czy istnieje w Naturze Moc zdolna spełnić takie życzenie. Ale jeżeli tak, to skazałeś się. Skazałeś się na mnie.

Przerwał jej pocałunkiem, uściskiem, dotknięciem, pieszczotą, pieszczotami, a potem już wszystkim, całym sobą, każdą myślą, jedyną myślą, wszystkim, wszystkim, wszystkim. Przerwali ciszę westchnieniami i szelestem porozrzucanej na podłodze odzieży, przerwali ciszę bardzo łagodnie i byli leniwi, byli dokładni, byli troskliwi i czuli, a chociaż obydwoje nie bardzo wiedzieli, co to troskliwość i czułość, udało im się, bo bardzo chcieli. I w ogóle im się nie spieszyło, a cały świat przestał nagle istnieć, przestał istnieć na maleńką, krótką chwilę, a im wydawało się, że była to cała wieczność, bo to rzeczywiście była cała wieczność.

A potem świat znowu zaczął istnieć, ale istniał zupełnie inaczej.

— Geralt?

— Mhm?

— I co dalej?

— Nie wiem.

— Ja też nie. Bo widzisz, ja… Nie jestem pewna, czy warto się było na mnie skazywać. Ja nie umiem… Zaczekaj, co robisz… Chciałam ci powiedzieć…

— Yennefer… Yen.

— Yen — powtórzyła, ulegając mu zupełnie. - Nikt nigdy mnie tak nie nazywał. Powiedz to jeszcze raz, proszę.

— Yen.

— Geralt.

XVII

Deszcz przestał padać. Nad Rinde zjawiła się tęcza, przecięła niebo urwanym, kolorowym łukiem. Zdawało się, że wyrasta wprost ze zrujnowanego dachu oberży.

— Na wszystkich bogów — mruknął Jaskier. - Jaka cisza… Nie żyją, mówię wam. Albo pozabijali się nawzajem, albo mój dżinn ich wykończył.

— Trzeba by zobaczyć — powiedział Vratimir, wycierając czoło zmiętą czapką. - Mogą być ranni. Może wezwać medyka?

— Prędzej grabarza — stwierdził Krepp. - Ja tę czarownicę znam, a wiedźminowi też diabeł z oczu patrzył. Nie ma co, trzeba zacząć kopać dwa doły na żalniku. Tę Yennefer radziłbym przed pochówkiem przebić osinowym kołkiem.

— Jaka cisza — powtórzył Jaskier. - Przed chwilą aż krokwie latały, a teraz jakby makiem zasiał.

Zbliżyli się do ruin oberży, bardzo czujnie i powoli.

— Niech stolarz robi trumny — rzekł Krepp. - Powiedzcie stolarzowi…

— Cicho — przerwał Errdil. - Coś słyszałem. Co to było, Chireadan?

Elf odgarnął włosy ze szpiczaste zakończonego ucha, przechylił głowę.

— Nie jestem pewien… Podejdźmy bliżej.

— Yennefer żyje — rzekł nagle Jaskier, wysilając swój muzyczny słuch. - Słyszałem, jak jęknęła. O, jęknęła znowu!

— Aha — potwierdził Errdil. - Ja też słyszałem. Jęknęła. Musi strasznie cierpieć, mówię wam. Chireadan, dokąd? Uważaj!

Elf cofnął się od rozwalonego okna, przez które ostrożnie zajrzał.

— Chodźmy stąd — powiedział krótko. - Nie przeszkadzajmy im. | — To oni żyją obydwoje? Chireadan? Co oni tam robią?

— Chodźmy stąd — powtórzył elf. - Zostawmy ich tam samych na jakiś czas. Niech tam zostaną, ona, on i jego ostatnie życzenie. Poczekajmy w jakiejś karczmie, nie minie wiele czasu, a dołączą do nas. Oboje.

— Co oni tam robią? - zaciekawił się Jaskier. - Powiedz-że, do cholery!

Elf uśmiechnął się. Bardzo, bardzo smutno.

— Nie lubię wielkich słów — powiedział. - A nie używając wielkich słów nie da się tego nazwać.