Выбрать главу

Kiedy skończył, oddałem mu knot i sam się zabrałem do odpinania sprzączek. Najgorzej było z nagolennikami. Musiałem sięgnąć nisko, starając się trzymać głowę nad wodą. Dawus pomógł mi w tym wydatnie, przytrzymując mnie w pionowej pozycji.

– A co z mieczami? – spytał.

Dotknąłem odruchowo własnej broni.

– Zachowamy je, mogą się przydać, żeby się przez coś przebić.

Już sama myśl o tym przepełniła mnie zgrozą.

– A hełmy?

– Też je zatrzymamy dla ochrony głów. Kto wie, na co możemy natrafić?

Skinął głową. Płomień zaczynał z wolna przygasać. Poczułem nagle, że mam ściśnięte gardło.

– Dawusie, niejedno razem przeszliśmy – powiedziałem. – W Brundyzjum uratowałeś mi życie…

– Myślałem, że ty mi je uratowałeś! – Dawus się uśmiechnął.

Nie dla niego jakieś tam sentymentalne ostatnie pożegnania…

– Pogadamy o tym później, kiedy już się wydobędziemy z tego bałaganu. Myślisz, że w massylskich tawernach jeszcze mają wino czy też zabrakło już go na skutek blokady? Jestem spragniony.

Dawus jakby mnie nie słyszał. Zacisnął szczęki i zmrużył oczy.

– Jesteś gotów, teściu?

Usiłowałem zrobić głęboki wdech, ale pierś miałem jak zakutą w żelazną obręcz. Z trudem przełknąłem ślinę.

– Gotów – potwierdziłem.

Dawus wręczył mi knot. Nasze oczy spotkały się na jedno mgnienie, potem on się odwrócił i zniknął pod wodą. Wciągnąłem powietrze i odrzuciłem knot. Rozległ się krótki syk i zapadła ciemność tak czarna, jakiej jeszcze nie widziałem. Zamknąłem oczy i zanurzyłem się. Zagarniałem wodę rękami, odpychałem się nogami, walcząc z ogarniającym mnie wrażeniem, że wpływam w nieskończoną czarną przestrzeń. Po chwili pod palcami wyczułem ścianę tunelu. Popłynąłem na oślep wzdłuż niej.

Coś zimnego otarło mi się o twarz, a potem prześliznęło wężowym ruchem po piersi i brzuchu. Chwyciłem to ręką i chciałem odepchnąć, ale nagle znalazłem się w dziwnym uścisku czegoś i twardego, i miękkiego. Najpierw zdziwiło mnie to, a w następnej sekundzie przeraziło; było to ciało któregoś z żołnierzy. Szarpnąłem się w tył, ale zaplątałem się w jego bezwładnych kończynach. Zacząłem wierzgać i wymachiwać rękami jak w napadzie histerii, póki trup nie wypuścił mnie z objęć, a potem rzuciłem się przed siebie szaleńczym zrywem. Dalej droga była wolna. Słyszałem łomot własnego serca, zdawało mi się, że zaraz pękną mi płuca, ale płynąłem prawie bez wysiłku. Po jakimś czasie uspokoiłem się trochę, a moje ruchy stały się bardziej miarowe: wymach nóg, zagarnięcie ramionami, cykl za cyklem. Zacząłem myśleć, że jednak mi się uda.

Uderzyłem głową w coś twardego. Hełm uchronił mnie przed urazem, ale siła uderzenia lekko mnie zamroczyła. Ręką wymacałem przed sobą poszarpany kikut złamanej belki stropowej, ostry jak dzida. Co będzie, jeśli reszta drogi najeżona jest takimi przeszkodami? Wyobraziłem sobie Dawusa, o tyle większego ode mnie i dlatego jeszcze bardziej narażonego, jak miota się bezsilnie, nadziany na taki wystający ostry pal, krwawi, blokuje tunel i uniemożliwia mi przeciśnięcie się naprzód. Obraz był tak żywy, że przez moment zapragnąłem zawrócić. Było to jednak niemożliwe. W takich ciemnościach nigdy bym nie odnalazł tej jamy z powietrzem, która nas uratowała. Zamarłem w bezruchu, bojąc się i ruszyć naprzód, i płynąć z powrotem. Przed oczyma zaczęły mi tańczyć jaskrawe plamki światła, które zmieniały się w ludzkie twarze, anonimowe oblicza otaczających mnie zewsząd trupów, bliskie i ginące w dali. Czas się jakby zatrzymał. Ciśnienie w mych płucach wyparło jednak na dalszy plan wszystko inne, nawet panikę. Wymach nóg, zagarnięcie rękami, wymach nóg… popłynąłem przed siebie najszybciej, jak mogłem, nie zważając już na żadne potencjalne zagrożenia. Poruszałem się tak szybko, że wkrótce dogoniłem Dawusa; dowiedziałem się o tym, kiedy jego stopa w wymachu kopnęła mnie zdrowo w głowę, na szczęście wciąż zabezpieczoną hełmem. Z trudem opanowałem nagły impuls, by złapać go za nogę i pociągnąć do tyłu, wyprzedzić i gnać ku powierzchni.

Po następnym zagarnięciu zamiast poczuć jak zwykle ścianę pod palcami, trafiłem w próżnię. Tunelu już nie było. Otworzyłem oczy. W górze przed sobą ujrzałem słabe, wodniste światło. Na jego tle zamajaczyła mi zniekształcona sylwetka Dawusa. Zobaczyłem, że się zatrzymuje i odwraca, jak skrzydłostopy Merkury zawieszony w powietrzu. Wyciągnął do mnie rękę. Podałem mu swoją, a on ją złapał mocnym chwytem.

Siły opuściły mnie doszczętnie i Dawus jakoś to wyczuł. Pociągnął mnie za sobą ku rosnącemu kręgowi światła. Przez chwilę widziałem świat nad wodą oczami ryby przyglądającej mu się ze stawu. Widziani poprzez wodę ludzie stojący na brzegu i wpatrzeni w dół mieli wydłużone, falujące kształty. Ich jasne szaty migotały jak wielobarwne płomyki.

W chwilę później wypłynąłem na powierzchnię. Jaskrawe światło zakłuło mnie w oczy. Wessałem chciwie powietrze w bezgłośnej odwrotności krzyku. Przede mną Dawus padł górną połową ciała na brzeg, chwytając powietrze rozpaczliwymi haustami. Ominąłem go i wypełzłem z wody, nie chcąc ani chwili dłużej mieć z nią kontaktu. Przewróciłem się na plecy i zamknąłem oczy, czując na twarzy ciepły dotyk słońca.

Rozdział VI

Musiałem stracić przytomność, ale tylko na chwilę. Powoli się ocknąłem, wynurzając się z nieświadomości w kakofonię głosów mówiących po grecku. Były to głosy starych ludzi, przekrzykujących się wzajemnie. Z wolna z tego chaosu wyłowiłem kłótnię dwóch mężczyzn.

– Ale skąd, na Hades, wzięli się ci dwaj?

– Mówię ci, że musieli zrobić podkop. Widziałem, jak to się stało: wielkie bąble w fosie, potem dziwaczny ssący odgłos, a potem wir. Zobacz, jak bardzo woda opadła!

– Niemożliwe! Gdyby przekopali tunel i zbiornik go zalał, jak mogliby przepłynąć pod taki prąd? To nie ma sensu. Niesamowite, jak oni tak nagle wypadli z wody!

– A ty byś wszędzie szukał wytłumaczenia religijnego. Za chwilę powiesz, że to Artemida ich wypluła. Mówię ci, że zrobili podkop pod murem!

– Nie wyglądają mi na saperów, na żołnierzy zresztą też.

– Och, nie wyglądają? Są w hełmach, prawda? Mówię wam, powinniśmy ich zabić!

– Zamknij się, ty stary durniu! Przekażemy ich żołnierzom, kiedy się tu zjawią.

– Po co czekać? Myślisz że oni by się zawahali przed wymordowaniem grupki starych Massylczyków plotkujących na rynku?

– Wyglądają na nieszkodliwych.

– Nieszkodliwych? Mają miecze u boku, idioto! Hej, pomóżcie mi zabrać im broń. Zdejmijcie im też hełmy.

Poczułem, że ktoś mnie potrąca, i usłyszałem dochodzący z bliska chlupot wody.

– O, ten starszy się budzi. Otwiera oczy!

Zamrugałem i podniosłem wzrok. Zobaczyłem nad sobą krąg wpatrzonych we mnie starców. Niektórzy cofnęli się, zaniepokojeni. Ich wyraźna konsternacja rozśmieszyła mnie. Poczucie, że żyję, działało na mnie jak wino.

– Kłóćcie się na zdrowie – powiedziałem, szukając w pamięci greckich zwrotów. – Byle tylko nie przyszło wam do głowy wrzucić mnie tam z powrotem!

Moja greka zapewne nieco zardzewiała, a mój akcent musiał brzmieć nieokrzesanie, ale to chyba nie usprawiedliwiało ataku, jaki nastąpił po moich słowach. Najbardziej bojowo usposobiony starzec, ten, który upierał się przy zabiciu nas na miejscu, zaczął mnie okładać laską. Był chudy i kościsty, ale miał zadziwiająco wiele siły. Zasłoniłem głowę rękami, a on zaczął celowo mierzyć w moje łokcie.

– Stójcie! Przestań natychmiast! – krzyknął jakiś mężczyzna, którego do tej pory nie słyszałem. – Niewolnicy, powstrzymać tego okropnego starucha!