– Pierwszy timouchosie! – zawołałem za nim. – A ten… incydent na Skale Ofiarnej? Żołnierz i kobieta…
– To było morderstwo! – Dawus nie dawał za wygraną.
– Słyszałeś, jak wyprawiłem tam żołnierzy – warknął Apollonides, znów przystając. – Zajmę się tą sprawą. To już ciebie nie dotyczy.
– Słyszałem jednak, że zakazałeś im wchodzić na skałę. Jeżeli nie pozwolisz im nawet zbadać miejsca, gdzie…
– Nikomu nie wolno dotknąć stopą Skały Ofiarnej! Tobie również, Poszukiwaczu. – Poczułem znów na sobie jego przenikliwe spojrzenie. – Kapłani Artemidy poświęcili ją w tej samej ceremonii, w której naznaczono Ofiarowanego. Od tamtej chwili aż do dnia, w którym wypełni on swoje przeznaczenie, skała jest świętym miejscem, zakazanym dla wszystkich ludzi. Pierwszą osobą, która na nią wstąpi, i to dopiero kiedy tak rozkażą kapłani, będzie twój nowy przyjaciel Hieronimus. Będzie to dla niego zarazem i ostatni raz. – Rzucił naszemu gospodarzowi ironiczne spojrzenie i odwrócił się, po czym szybko zniknął nam z oczu, a za nim jego żołnierze.
– Niezły z niego gość, jak na Greka – mruknął Domicjusz.
– A gdzie są twoi żołnierze, prokonsulu? – zapytał podejrzliwie Hieronimus.
– Moja ochrona czeka przed domem – wyjaśnił Domicjusz. – Apollonides nie pozwolił mi ich tu wprowadzić. Przynajmniej jest na tyle pobożny… do domu Ofiarowanego nie mogą wtargnąć uzbrojeni żołnierze… cudzoziemscy. Ale nie martw się. Zostaną na swoich miejscach, dopóki nie wydam im innego rozkazu. Na Herkulesa, ale głód mnie ściska! Może okazałbyś mi trochę gościnności…
Hieronimus patrzył na niego ponuro przez długą chwilę, po czym klasnął w dłonie i polecił niewolnikowi podać jedzenie. Uczyniwszy to, wrócił z nadąsaną miną do domu, zostawiając nas na tarasie.
– Zjem tu o wiele lepiej niż u Apollonidesa – zwierzył mi się Domicjusz. – Ten facet dostaje same najlepsze produkty. Specjalny kapłan tego pilnuje. W mieście panuje powszechny niedostatek, ale nigdy byś się tego nie domyślił, patrząc, jak tuczą tę szczególną gęś.
Na taras wniesiono lampy, a potem tace z jedzeniem oraz niskie, trójnożne stoliki. Widok czekającej mnie uczty przyprawił mnie o zawrót głowy, taki poczułem nagle głód. Były tam parujące plastry wieprzowiny glazurowanej miodem i anyżem, pasztet z cielęcej grasicy i miękkiego sera, przyprawiona imbirem pasta z fasoli, zupa jęczmienna z koperkiem i cebulą, a na deser ciasteczka z moszczu posypane rodzynkami. Domicjusz pochłaniał jedzenie jak głodujący, wpychając je do ust palcami, które oblizywał potem do czysta. Dawus, widząc u niego takie maniery, nie starał się udawać dystyngowanego i poszedł w jego ślady. Głód dawał mi się mocno we znaki, ale ledwo mogłem przełknąć cokolwiek, ściśnięty nagłym niepokojem o Metona. Co wie o nim Domicjusz? Parokrotnie próbowałem nawiązać do tego tematu, ale on nie zamierzał wdawać się w rozmowę przed nasyceniem się. Jaką grę ze mną prowadzi?
Wreszcie oparł się wygodnie na krześle, pociągnął solidny łyk wina i rzekł:
– Najlepszy posiłek od miesięcy! Prawie wart przyjazdu tutaj, co?
– Przyjechałem tu…
– Wiem, wiem. Nie dla jedzenia, ale by odszukać swego syna.
– Znasz Metona? – spytałem cicho.
– O, tak… – Domicjusz zamilkł i zaczął gładzić swą rudą brodę, wyraźnie czerpiąc satysfakcję z mojej niepewności. Skąd u niego ten wyraz samozadowolenia? – Dlaczego tu go szukasz, Gordianusie?
– Otrzymałem anonimowy list, rzekomo wysłany z Massilii. – Dotknąłem mieszka zawieszonego u pasa, wyczułem palcami małą drewnianą rurkę i zadałem sobie w duchu pytanie, czy zamknięty w niej pergamin przetrwał potop w tunelu. – Nadawca twierdzi, że Meto… nie żyje. Miał ponoć umrzeć właśnie tutaj.
– Anonimowy list? Ciekawe…
– Proszę cię, prokonsulu. Powiedz mi, co wiesz o moim synu.
Domicjusz z wolna podniósł do ust kubek z winem, zanim odpowiedział:
– Meto przyjechał tu kilka dni przed armią Cezara. Powiedział, że ma dosyć służby pod jego rozkazami i chce przyłączyć się do nas. Odniosłem się do tego sceptycznie, ma się rozumieć, ale go przyjąłem. Zakazałem mu opuszczania przydzielonej kwatery i dawałem drobne zadania, oczywiście nic ważnego ani tajnego. Obserwowałem go. A potem przypłynął statek od Pompejusza, ostatni, jakiemu się to udało przed zablokowaniem portu przez okręty Cezara. Pompejusz przysłał mi najróżniejsze wieści: o ledwo udanej ucieczce z Brundyzjum, o sytuacji w Dyrrachium, o morale senatorów, którzy udali się z nim na obczyznę. No i o twoim synu. Powiedział, że wpadły mu w ręce niepodważalne dowody… tak to właśnie ujął… że Meto naprawdę zdradził Cezara i można mu ufać. To załatwiło sprawę. Ostatnim razem, kiedy zignorowałem radę Pompejusza, pożałowałem tego… choć winą można było obciążać wiele osób.
Domicjusz mówił o swym upokorzeniu w Italii, kiedy Pompejusz nalegał nań, by wycofał się zawczasu przed nadciągnięciem Cezara i połączył z nim swe siły, on jednak uparł się, by stawić Cezarowi czoło w Korfinium. Tam został wzięty do niewoli, próbował – nieskutecznie – samobójstwa, a potem został przez Cezara zwolniony. Uciekł wtedy do Massilii na czele zbieraniny gladiatorów i z fortuną w skrzyniach – sześcioma milionami sesterców ze skarbu rzymskiego.
– Jednakże mimo zapewnień Pompejusza nie mogłem się wyzbyć podejrzeń względem twojego przemądrzałego synalka – ciągnął. – Ostrzegł mnie przed nim Milo. Pamiętasz chyba Tytusa Anniusza Milona, wygnanego przed paroma laty za zamordowanie Klodiusza na Via Appia?
– Oczywiście. Prowadziłem śledztwo w tej sprawie na zlecenie Pompejusza.
– Prawda! Zapomniałem o tym. Czy przypadkiem… w jakiś sposób nie obraziłeś Milona?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Nie? No, w każdym razie Milo raczej nie był przyjaźnie usposobiony wobec Metona. Podejrzewał go od pierwszej chwili. Chłopakowi źle z oczu patrzy, ostrzegał mnie. Pewnie nie zwracałbym na niego uwagi… czy Milo kiedykolwiek był znany ze zdrowego rozsądku?… ale jego słowa były echem moich własnych myśli. Obserwowałem więc twojego syna dalej, ale nigdy go na niczym nie mogłem przyłapać. Aż wreszcie… – Domicjusz urwał, odwrócił głowę i zapatrzył się na roztaczającą się przed nami panoramę, sącząc wino w milczeniu tak długo, jakby zapomniał, co chciał powiedzieć.
– Aż wreszcie… co? – spytałem w końcu, starając się mówić spokojnie.
– Wiesz co? Myślę, że Milo sam powinien ci to powiedzieć. Tak będzie chyba najlepiej. Pójdziemy do niego od razu. Możemy się przechwalać wspaniałą kolacją, jaką właśnie zjedliśmy, podczas gdy Milo musiał się zadowolić czerstwym chlebem i resztkami sosu rybnego, który przywiózł z Rzymu.
Kiedy go poznałem u Cycerona parę miesięcy temu, uznałem Domicjusza za pompatycznego i próżnego człowieka. Teraz przekonałem się, że jest także małostkowy i złośliwy. Zdawał się rozkoszować moim niepokojem.
Pożegnaliśmy się z Ofiarowanym. Hieronimus zaprosił mnie i Dawusa na nocleg do siebie, ale już w chwili gdy obiecywałem mu, że z tego skorzystamy, nie wiedziałem, czy mówię prawdę. Chociaż już dwa razy tego dnia o włos uniknąłem śmierci, nie było żadnego powodu, by sądzić, że już mnie ona nie dopadnie. A czy dopadła Metona? Domicjusz jak dotąd wykręcał się od odpowiedzi, ale nie mogłem zapomnieć jego słów: „Milo raczej nie był przyjaźnie usposobiony wobec Metona”. Dlaczego powiedział je w czasie przeszłym?