Od tamtej pory jego wygląd uległ poważnej zmianie. Włosy i broda mu posiwiały i wymagały strzyżenia. Oczy miał przekrwione, twarz zapuchniętą, a skąpością ubioru przewyższał nawet swą wesołą niewolnicę, ale dużo mniej przyjemnie było na niego patrzeć. Byle jak nałożona przepaska biodrowa sprawiała wrażenie, że lada moment spadnie. Jego krępa sylwetka zapaśnika straciła kształt niczym gliniana rzeźba rozmiękła od gorąca i wilgoci. Nade wszystko jednak potrzebował kąpieli.
– Lucjusz Domicjusz? Drogi stary Rudobrody we własnej osobie! Cóż za zaszczyt! – Odór wina w jego oddechu przyćmił nawet ostrą woń nie mytego ciała. Milo oddał lampę niewolnicy i klepnął ją w tyłek, co skwitowała chichotem. – Mam nadzieję, że nie przyszliście tu węszyć za kolacją. Zjedliśmy nasze dzienne racje już przed południem. Kolację musimy więc wypić, prawda, moja gołąbeczko? – Dziewczyna zaniosła się śmiechem. – Ale kogóż to przyprowadzasz ze sobą, Rudobrody? Tego dużego na pewno nie znam. Przystojny z niego osiłek! Ale ten siwobrody… Na wielkiego Jowisza! – Oczy mu rozbłysły i przez mgnienie oka dojrzałem cień dawnego, przebiegłego Milona. – Toż to ten pies, który węszył dla Cycerona… kiedy akurat nie gryzł go w rękę. Gordianus Poszukiwacz! Co ty, na Hades, robisz w tej zapadłej dziurze?
– Gordianus przyjechał szukać swego syna – wyjaśnił beznamiętnym głosem Domicjusz. – Powiedziałem mu, że powinien zwrócić się do ciebie.
– Syna? Ach, tak, masz na myśli… – Milo czknął głośno. – Metona.
– Tak. Gordianus otrzymał ponoć anonimową wiadomość, rzekomo z Massilii, o śmierci Metona. Przyjechał więc aż tutaj, a nawet udało mu się przedostać za mury, wiele ryzykując, ponieważ chce znać całą prawdę.
– Prawda… – mruknął tępo Milo. – Prawda nigdy nie przyniosła mi nic dobrego.
– Mówmy o moim synu – wtrąciłem niecierpliwie. – Co o nim wiesz?
– Meto… Tak, no cóż… – Milo unikał mego spojrzenia. – Smutna historia, bardzo smutna…
Byłem krańcowo wyczerpany i zdezorientowany, z dala od domu i ojczystych stron. Przybyłem do Massilii z jednego tylko powodu: aby się dowiedzieć, jaki los spotkał mego syna. Domicjusz drażnił się ze mną, sugerując, że odpowiedź zna Milo, ten zaś nie mógł wykrztusić jednego pełnego zdania.
– Prokonsulu – rzekłem przez zaciśnięte zęby. – Dlaczego sam nie możesz mi tego powiedzieć?
Domicjusz wzruszył ramionami.
– Myślałem, że Milo zechce zatrzymać ten przywilej dla siebie. Zazwyczaj taki z niego samochwała…
– Niech cię Hades pochłonie! – Milo cisnął pucharem o ścianę. Dawus zręcznie uchylił się przed bryzgami wina, a Galijka wydała z siebie dźwięk pośredni między śmiechem i krzykiem. – To nie w porządku, Rudobrody. Nie w porządku! Przyprowadzić jego ojca do mego domu i drwić z nas obu…
– Powiedz mu, Milonie. – Domicjusz był niewzruszony. – Powiedz mu albo ja to zrobię.
Milo zbladł, a na jego nagim ciele zobaczyłem warstewkę potu. Wzdrygnął się i złapał za gardło.
– Hej, gołąbeczko, podaj mi dzban, szybko!
Rozchichotana blondyneczka odstawiła lampy, przebiegła przez pokój i zniknęła nam z oczu, a potem zjawiła się znowu, niosąc wysokie naczynie z szerokim brzegiem. Milo opadł na kolana, złapał dzban za uszy i hałaśliwie zwymiotował. Domicjusz skrzywił się z niesmakiem, Dawus zaś chyba nawet nie zauważył incydentu: jego uwagę przykuła niepodzielnie niewolnica, która pochyliła się nad swym panem, niechcący odsłaniając niewidoczne dotąd partie dolnej części ciała. Sam Plaut nie wymyśliłby bardziej absurdalnej sceny, pomyślałem. Chciało mi się krzyczeć z bezsilnej złości.
Dziewczyna wytarła Milonowi brodę i nasz gospodarz z wolna wrócił do pozycji pionowej. Wyglądał teraz na znacznie mniej pijanego, choć do trzeźwości wciąż było mu daleko. Przedstawiał iście opłakany widok. Nie mogłem sobie odmówić satysfakcji i powiedziałem:
– Szkoda, że twoi sędziowie nigdy cię nie widzieli w takim stanie. Być może do dzisiaj mieszkałbyś w Rzymie!
– Co? – Milo zamrugał i rozejrzał się dookoła półprzytomnie.
– Meto – przypomniałem mu ze znużeniem. – Opowiadaj o Metonie.
– No, dobrze. – Milo zgarbił się i westchnął. – Przejdźmy do gabinetu. Gołąbko, daj mi lampę.
W domu panował nieopisany nieład. Ubrania walały się na podłodze lub wisiały na posągach, wszędzie pełno było brudnych naczyń, rozwinięte zwoje pergaminu zwisały smętnie ze stołów. W jednym z pokojów jakaś zwinięta postać leżała w rogu, chrapiąc donośnie. Był to zapewne jeden z ochroniarzy. Najbardziej zaś zaśmieconym pomieszczeniem okazał się gabinet Milona. Były tam dla nas cztery krzesła, ale gospodarz musiał najpierw zgarnąć z nich kawałki papirusu, zgniecione ubrania (w tym wyglądającą na kosztowną, ale obficie oblaną czerwonym winem togę) i miauczącego kota. Wszystko wylądowało na podłodze, a kot z obrażonym prychaniem uciekł na korytarz.
– Siadajcie – zaprosił nas burkliwie. Naciągnął przez głowę pogniecioną tunikę, oszczędzając nam wreszcie widoku swego spoconego, korpulentnego torsu. – Chcesz się zatem dowiedzieć, co się stało z twoim synem. – Milo westchnął i odwrócił wzrok. – No cóż, chyba nie ma powodu, byś nie mógł usłyszeć tej całej paskudnej historii…
Rozdział X
– Powiedz mi, Gordianusie, czy masz choć blade pojęcie, w co naprawdę grał twój synalek przez ostatnie parę miesięcy? – Zadając mi pytanie, Milo jednocześnie wycierał brzegiem tuniki brodę z resztek wymiocin.
– Nie bardzo wiem, o co ci chodzi.
– Wiedziałeś o jego małej maskaradzie czy nie? O tej komedii, której próbował, podając się za zdrajcę sprawy Cezara?
Nawet nie mrugnąłem, oddając mu spojrzenie. Kłamstwo w żywe oczy nigdy nie przychodziło mi łatwo, ale są subtelniejsze sposoby omijania prawdy.
– Wiem, że Meto i Cezar rozstali się, kiedy obaj ostatnio przebywali w Rzymie. To było w kwietniu, po tym, jak Cezar wyparł Pompejusza z Italii, a Domicjusz był w drodze do Massilii. Krążyły plotki o spisku przeciwko Cezarowi, uknutym przez jego najbliższych współpracowników. Meto miał brać w nim udział. Zdaje się, że spisek został wykryty i mój syn nie miał innego wyjścia, jak tylko uciekać.
Milo skinął głową.
– Meto chciał, żeby wszyscy w to właśnie uwierzyli. Być może i ciebie przekonał. – Uniósł brwi i patrzył na mnie bystro. W miarę jak jego upojenie ustępowało, do głosu dochodził ów dawniejszy, znajomy Milo, podżegacz motłochu, polityk nie bojący się przemocy, awanturnicza i pozbawiona skruchy ofiara systemu prawnego równie bezlitosnego jak on sam. Pomimo swej żałosnej pozycji i fizycznego podupadnięcia wciąż jeszcze był niebezpieczny. – Wierzyłeś, że twój syn jest zdrajcą, Gordianusie?
Odpowiedziałem, ostrożnie ważąc słowa, świadomy, że Domicjusz bacznie mnie obserwuje.
– Z początku wydawało mi się niemożliwe, by Meto mógł się zwrócić przeciwko Cezarowi. Między nimi zawsze istniała więź, byli sobie bliscy…
– Tak, te plotki też wszyscy słyszeliśmy! – przerwał mi Milo.
Jego ledwie stłumione czknięcie przypomniało mi, że wciąż jest bardziej pijany niż trzeźwy. Puściłem tę uwagę mimo uszu i mówiłem dalej:
– Widzisz, to właśnie ta ich bliskość kazała mi uwierzyć w możliwość zdrady Metona. Bliskość może rodzić pogardę, poufałość potrafi zamienić miłość w nienawiść. Kogóż najłatwiej może zrazić pozbawiona skrupułów ambicja Cezara, jego nieodpowiedzialne burzenie republiki, jeśli nie człowieka, który dzielił z nim namiot dzień po dniu przez tyle lat, który pomagał mu pisać pamiętniki i miał możliwość przekonania się, jak pracuje jego umysł?