– Nie odbiegaj od tematu – szepnąłem ochryple.
– Zakończenie ci się nie spodoba. – Milo spuścił oczy.
– Mówże!
– Skoro się domagasz… Musisz wiedzieć, że Rudobrody miał mnie za wariata. Powiedział, że mózg mi się zwarzył od nadmiaru kiepskiego massylskiego wina. Mylisz się co do Metona, mówił. Można mu ufać, sam Pompejusz tak twierdzi. To, co Meto wie o Cezarze i jego sposobie myślenia, wypełniłoby całą księgę. Jest dla nas bezcenny, powiada. Ha! Nie wbijaj tak we mnie ślepiów, Rudzielcze. To ty się uparłeś, żeby przyprowadzić do mnie Gordianusa. Jeśli od czasu do czasu wbiję ci szpileczkę, to trudno, przyjdzie ci to wytrzymać. No więc Rudobrody sterczał sobie za parawanem i słuchał, a w tym składziku obok gabinetu udało mu się stłoczyć z dziesięciu wybranych żołnierzy. Pewnie ci sami ludzie są dziś jego eskortą. Meto niczego nie podejrzewał. W którymś momencie Domicjusz zaszurał nogą. Meto zerknął na parawan, ale powiedziałem, że to szczur. I miałem rację! – Milo się roześmiał, a Domicjusz zmierzył go zimnym spojrzeniem. – Rozmawialiśmy sobie z Metonem, krążąc wokół tematu jak obwąchujące się psy. Gołąbeczka donosiła nam wino, ja udawałem podpitego… no, może niezupełnie udawałem. Ale tak czy inaczej zagrałem swą rolę niczym słynny aktor Roscjusz. Byłem pływakiem, który balansuje na krawędzi skały i potrzebuje ledwie dmuchnięcia wiatru w plecy, by dać nurka w głębinę; tchórzem, który wydobył z siebie resztki odwagi i wystarczy go lekko popchnąć; kochankiem przepełnionym uczuciem, który nie może się zdecydować, by jako pierwszy powiedzieć „kocham cię”. I tak sobie gawędziliśmy z twoim synem, Rudobrody wiercił się za parawanem i kto wie, czy za chwilę by nie kichnął. Napięcie było niesamowite. Myślę, że moja gra była przez to jeszcze bardziej przekonująca. No i w końcu Meto wypowiedział swoją kwestię. Milonie, powiada, jesteś w Massilii jak więzień. Domicjusz traktuje cię jak niewolnika. Nie masz nadziei na pogodzenie się z Pompejuszem. Desperackie czasy wymagają desperackich działań. Być może powinieneś zastanowić się nad radykalnym posunięciem. Ja na to, że nie wiem, dokąd miałbym się udać. Po Massilii następnym portem jest już tylko Hades. Meto pokręcił głową i powiedział, że jest jeszcze inne wyjście. Niby Cezar? – pytam. Ale Cezar mnie nigdy nie przyjmie. Za bardzo polega na klodianach, a ta zgraja natychmiast by się obróciła przeciwko niemu, gdyby mnie wziął do siebie. Cezar już nie potrzebuje klodian, powiada Meto. Jest już od nich większy. Jest większy od samego Rzymu. Może zawierać sojusze, z kim mu się żywnie podoba. Ty jednak go opuściłeś, skontrowałem. Meto popatrzył mi w oczy. Może i nie, bąknął pod nosem. Ja na to, że owszem, myślałem o tym i wygląda mi na to, że nie mam innego wyboru. Potrzebuję jednak pośrednika, kogoś, kto by mi pomógł przejść na drugą stronę. Powiedz mi, Metonie, pytam, czy ty jesteś tym kimś? Meto skinął głową. Dlaczego Rudobrody uznał za stosowne urządzić w tym momencie taki cyrk z przewracaniem parawanu, do dzisiaj nie mam pojęcia. Serce mało mi ustami nie wyskoczyło. Meto w okamgnieniu był na nogach i z wyciągniętym sztyletem. Zobaczył Rudego, zobaczył wyraz mej twarzy i wysypujących się ze składziku żołnierzy. Wszystko powinno się zakończyć natychmiast. Tymczasem… – Milo przerwał i podniósł kubek z winem.
– Mów dalej! – krzyknąłem.
– Nie ma potrzeby podnosić głosu, Gordianusie. Niech Domicjusz ci opowie resztę. Od tej chwili to jego historia.
Domicjusz popatrzył na mnie chłodno.
– Wydałem swoim ludziom rozkaz pochwycenia Metona, a nie zabicia go. Działali zbyt ostrożnie.
– Zbyt niezgrabnie! – wtrącił Milo.
– Wszystko działo się bardzo szybko. Meto wypadł z pokoju, zanim moi ludzie mogli go schwytać. Rozstawiłem jeszcze innych żołnierzy, by pilnowali drzwi frontowych, ale on nas zaskoczył. Pobiegł do ogrodu i wspiął się na dach, po czym zeskoczył na boczną alejkę i uciekł na tyły domu. I tam miałem swoich ludzi, ale udało mu się przedrzeć. Ścigali go, on jednak był szybszy. Byłby im uciekł, ale jeden z żołnierzy cisnął za nim włócznią i udało mu się drasnąć go w biodro. To go trochę przyhamowało. Zdołał mimo to dopaść muru miejskiego, tam gdzie biegnie on wzdłuż brzegu morza. Wspiął się na jego koronę niedaleko Skały Ofiarnej…
– Skały Ofiarnej! – powtórzyłem odruchowo, przypominając sobie żywo, co tam widziałem o zmierzchu.
– Nie był tak szalony, by z niej skakać – uprzedził mnie Domicjusz. – Głazy i przybój u jej stóp zabiłyby każdego. On pobiegł dalej, aż do zakrętu, gdzie mur opada pionowo w głęboką wodę. Być może od początku był to jego cel. Mógł zawczasu przeprowadzić rozpoznanie, przygotowując się na taką właśnie sytuację. Zapewne jest jakaś minimalna szansa, że można skoczyć z muru do wody i dopłynąć aż do wysp, gdzie kotwiczą okręty Cezara. Meto mógł tego dokonać.
– Ale…? – Serce waliło mi w piersi jak taran Treboniusza.
– Ale tak się nie stało. Moi ludzie deptali mu po piętach. Już go prawie mieli, kiedy skoczył. Jeden z nich przysięga, że przeszył go strzałą z łuku w trakcie spadania, ale to mogą być czcze przechwałki. Mógł go zabić sam upadek. Zniknął pod wodą, a kiedy znów się wynurzył, został zasypany strzałami. Żołnierze strzelali pod słońce, które rozświetlało morze, i niewiele widzieli, ale niektórzy klną się na wszystko, że dostrzegli krew w wodzie. Wszyscy zaś widzieli, jak prąd unosi jego ciało na otwarte wody. Mówią, że nie wymachiwał nogami czy rękami, jak by to robił każdy przytomny człowiek. Unosił się po prostu na fali jak korek, a potem zniknął pod powierzchnią. – Domicjusz rozparł się na krześle, założył ręce na piersi i wyglądał na zadowolonego z siebie. – No i co, Gordianusie, czy to chciałeś wiedzieć? Czy po to jechałeś tu taki kawał drogi? Twój syn zginął jak przestępca, ścigany przez żołnierzy legalnie mianowanego prokonsula Galii. Pewnie może cię pocieszyć to, że pozostał lojalny wobec swego imperatora, jeśli nie wobec Rzymu.
Zdawało mi się, że cały świat skurczył się do tego brudnego, ciemnego pokoju. Twarz Milona pozostawała w cieniu i nie mogłem z niej nic wyczytać. Domicjusz był wyraźnie dumny z siebie. Nigdy nie podzielałem miłości swego syna do Cezara, ale jakże ci dwaj wydawali mi się mali w porównaniu z nim! Poczułem łagodny dotyk czyjejś dłoni.
– Teściu, jesteś bardzo zmęczony. Chodźmy już stąd. Ofiarowany obiecał nam nocleg.
Wstałem bez słowa i wyszedłem z gabinetu. Milo pospieszył za nami, o mało się nie przewracając.
– Gołąbeczka odprowadzi was do wyjścia – powiedział. – Poślę z wami jednego z gladiatorów jako przewodnika. Obowiązuje zakaz poruszania się po mieście, ale w tej dzielnicy nikt was raczej nie zaczepi. Gdyby tak się stało, powołajcie się na Rudobrodego. – Ściszył głos i położył mi rękę na ramieniu. – Gordianusie, nie sprawiło mi przyjemności zdemaskowanie prawdziwej roli twojego syna. Meto nie był wobec mnie bardziej uczciwy niż ja wobec niego. Cezar nigdy by mnie nie przyjął do siebie. Nigdy! Meto próbował mnie oszukać tak samo jak ja jego.
Chciałem mu się wyrwać, ale Milo ścisnął mnie mocniej i zniżając głos do szeptu, mówił dalej:
– Nie jestem z siebie dumny, Gordianusie. To, co zrobiłem, musiałem zrobić.
Oczy mnie piekły od łez. Odrzuciłem jego rękę i ruszyłem przed siebie. Spiesząc do wyjścia, usłyszałem jeszcze za sobą głos Domicjusza, pytającego czterech ścian gabinetu:
– Ale kto wysłał ten anonim, który ściągnął Gordianusa do Massilii? Oto, co chciałbym wiedzieć…