Wreszcie któregoś ranka Hieronimus oznajmił, że mam gościa. Ktoś czekał na mnie w atrium.
– Gościa? – spytałem, nie rozumiejąc.
– To galijski kupiec. Nazywa się Arausio.
– Gal?
– Jest ich sporo w Massilii.
– Czego ode mnie chce?
– Nie chciał mi powiedzieć.
– Jesteś pewien, że chodzi mu o mnie?
– Pytał o ciebie. Chyba nie ma w tym mieście drugiego Gordianusa Poszukiwacza?
– Ale jaki może mieć do mnie interes?
– Jest tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć. – Ofiarowany uniósł brwi i patrzył na mnie z nadzieją, jak zmęczona matka na powracające do zdrowia po ciężkiej chorobie dziecko.
– No, to chyba będę go musiał przyjąć – powiedziałem tępo.
– Zuch z ciebie! – Hieronimus klasnął w dłonie i posłał niewolnika po gościa.
Arausio okazał się mężczyzną w średnim wieku, z rzednącymi kasztanowymi włosami, ogorzałą cerą i obwisłym wąsem. Miał na sobie zwykłą białą tunikę, ale sądząc po dobrej roboty butach, musiał być człowiekiem zamożnym; jego złoty łańcuch na szyi i złote bransolety ogłaszały zresztą ten stan wszem i wobec. Zachowywał się nerwowo i trzymał z dala od Hieronimusa, który pozostał ze mną na tarasie, zrozumiałem, że odczuwa przesądny strach przed Ofiarowanym, jakby mógł się od niego zarazić nieszczęściem. Cóż zatem go skłoniło do przyjścia tutaj?
Mężczyzna rozejrzał się dookoła. Nie wiem, czy nie było to złudzenie, ale chyba się wzdrygnął na widok sylwetki Skały Ofiarnej.
– Nazywam się Arausio – powiedział. – Czy to ciebie zwą Gordianusem Poszukiwaczem?
– To ja. Nie wiedziałem, że ktokolwiek w Massilii o mnie słyszał.
Uśmiechnął się dość nieprzyjemnie.
– Och, my tu, na tym końcu świata, nie jesteśmy aż tak nieokrzesani, jak ci się może wydaje. Massilia to nie Ateny czy Aleksandria, ale staramy się nadążać za wydarzeniami w wielkim świecie.
– Wybacz mi, nie chciałem, by to tak zabrzmiało…
– Nic nie szkodzi. Nawykliśmy do tego, że Rzymianie zadzierają przed nami nosa. Kim my w końcu jesteśmy? Ot, siedlisko pośledniejszego gatunku Greków i ledwo cywilizowanych Galów gdzieś przy drodze donikąd.
– Ja tego nie powiedziałem.
– Nie mów więc już nic na ten temat. – Mężczyzna powstrzymał mnie uniesioną dłonią. – Powiem ci, jaką mam do ciebie sprawę, ty zaś albo uznasz ją za godną twojej uwagi, albo nie. Jak mówiłem, nazywam się Arausio i jestem kupcem.
– Wino czy niewolnicy? – spytałem, a widząc, że Arausio uniósł brwi ze zdziwienia, wyjaśniłem: – Mówiono mi, że w Massilii się handluje albo jednym, albo drugim.
– Prowadzę drobne interesy w obu dziedzinach. – Gość wzruszył ramionami. – Mój dziadek zwykł mawiać, że Rzymianie są leniwi, a Galowie spragnieni, trzeba więc posyłać jednym siłę roboczą, drugim napitek. Powodziło nam się nieźle, ale nie aż tak… – Zatoczył ręką koło, wskazując na urządzenie willi Hieronimusa. Ogarnął spojrzeniem roztaczający się stąd widok; znów zauważyłem, że jego wzrok przykuła na chwilę Skała Ofiarna, ale szybko odwrócił się z powrotem. Odrzucił nagle swój szorstki styl niczym tarczę, której dłużej już nie mógł dźwigać. – Powiadają, że… widziałeś to – szepnął. – Obaj widzieliście. – Łypnął okiem na Hieronimusa.
– Co mianowicie? – spytałem, dobrze wiedząc, że mógł mieć na myśli tylko jedno.
– Dziewczynę… która spadła ze skały. – W jego głosie pojawiło się wyraźne napięcie.
Hieronimus założył ręce na piersi.
– Ona nie spadła, tylko skoczyła – poprawił go.
– Została zepchnięta! – Dawus, który do tej pory się nie pokazywał, stojąc na schodach, poczuł się w obowiązku podejść bliżej i podać swoją wersję zdarzenia.
Popatrzyłem na skalną iglicę.
– Dziewczyna, powiadasz. Czemu nie kobieta? – spytałem. – Wszyscy trzej widzieliśmy postać w kobiecej sukni pod opończą z kapturem. Nie mogliśmy stąd zobaczyć jej twarzy ani nawet określić koloru jej włosów. Była dość silna, by się wspiąć na skałę, ale szło jej to powoli. Może była młoda, a może nie.
Arausio wysunął szczękę, aby opanować jej drżenie.
– Myślę, że… wiem, kim ona mogła być.
Uniosłem brwi. Hieronimus i Dawus przysunęli się bliżej. Głos Arausia nabrzmiał teraz goryczą. Kupiec z wyraźnym trudem mówił dalej.
– On ją zwodził, słyszycie? Do ostatniej chwili, do samego ślubu z tym potworem dawał Rindel do zrozumienia, że mógłby wybrać ją.
– Rindel?
– Moja córka. Tak ma na imię. A raczej miała.
– Kto ją zwodził?
– Zeno! Ten wszetecznik mówił, że ją kocha. Ale jak każdy kłamliwy Grek, miał na względzie tylko własne korzyści.
Zeno? Gdzie ja ostatnio słyszałem to imię? Od Domicjusza, przypomniałem sobie, kiedy opowiadał mi historię Apollonidesa i jego odrażającej córki Cydimachy. Młodzieniec, który ją niedawno poślubił, nazywał się właśnie Zeno.
– Masz na myśli zięcia pierwszego timouchosa? – upewniłem się.
– Tego samego. My nie byliśmy dla niego dość dobrą partią. Nieważne, że mógłbym kupić i sprzedać jego ojca, gdybym chciał. Nieważne, że Rindel była jedną z najpiękniejszych dziewcząt w Massilii. Jesteśmy Galami, nie Grekami, i nikt z naszej rodziny nigdy nie był wybrany do Wielkiej Rady. W tym mieście stawia to nas zaledwie o stopień wyżej od barbarzyńców z puszczy. Mimo to Zeno mógł poślubić Rindel. Małżeństwa grecko-galijskie nie są niczym niezwykłym. Ale on uważał się za lepszego. Niech będzie przeklęta ta jego ambicja! Dostrzegł szansę wskoczenia na szczyt i chwycił ją obiema rękami, porzucając moją biedną Rindel.
Z jednej strony, ściśnięty żalem po Metonie, chciałem tylko, żeby Gal wreszcie sobie poszedł. Z drugiej jednak poczułem, jak budzi się we mnie, choć wbrew mojej woli, ciekawość. Patrząc na twarz Arausia ściągniętą w grymasie bólu, poczułem też przypływ współczucia. Czyż obaj nie byliśmy ojcami pogrążonymi w żałobie po utraconych dzieciach? Jeśli go dobrze zrozumiałem, jego córka i mój syn zakończyli życie niemal w tym samym miejscu, może o kilkadziesiąt metrów od siebie, pod tym samym murem, pochłonięci przez tę samą bezlitosną toń.
– Kochała go do szaleństwa – ciągnął Arausio. – Dlaczego by nie? Zeno jest przystojny i czarujący. Olśnił ją. Młodzi nie umieją dostrzec tego, co kryje się pod powierzchnią. Kiedy mówił, że odwzajemnia jej miłość, dziewczynie się wydawało, że wszystko już się ułożyło. Znalazła swoje szczęście i nic nie może go zburzyć. Nie powiem, abym sam nie był z tego zadowolony. Zeno był dobrą partią i oboje do siebie pasowali. A potem on nagle przestał do niej przychodzić. I zanim się zorientowaliśmy, został mężem Cydimachy. To złamało mojej Rindel serce. Płakała i rwała włosy z głowy. Zamknęła się w swojej komnacie, nie chciała jeść ani z nikim rozmawiać, nawet z matką. A potem zaczęła się wymykać z domu, znikając na całe godziny. Byłem wściekły, ale nic nie wskórałem. Powiedziała, że długie samotne spacery jej pomagają. Wyobrażacie sobie? Młoda dziewczyna spacerująca sama po ulicach w biały dzień, bez żadnej eskorty! Ludzie pomyślą, że zwariowałaś, powiedziałem jej kiedyś. Kto wie, może i tak było? Powinienem baczniej ją obserwować, ale przy takim chaosie… – Urwał i tylko pokręcił głową.
– Dlaczego myślisz, że to Rindel widzieliśmy na Skale Ofiarnej? – spytałem. – I skąd w ogóle o tym wiesz? Gdzie słyszałeś, że byliśmy świadkami tej sceny?
– Massilia to małe miasto, Gordianusie. Wszyscy o tym mówią. „Ofiarowany ma u siebie dwóch Rzymian i nie uwierzysz, co we trójkę widzieli: mężczyzna gonił kobietę wspinającą się na Skałę Ofiarną, a ona z niej skoczyła. Jeden z tych Rzymian to niejaki Gordianus, zwany Poszukiwaczem, który prowadzi dochodzenia dla ludzi w rodzaju Cycerona i Pompejusza, wygrzebuje skandale i zagląda ludziom pod prześcieradła”.