Выбрать главу

Niezupełnie w taki sposób opisałbym swój zawód, ale i tak poczułem przypływ dumy, że moje imię jest dostatecznie dobrze znane, by stać się pożywką dla plotek w mieście, w którym nigdy przedtem nie byłem. Oczywiście i tak tubylców interesowałoby wszystko, co dotyczy Ofiarowanego, a każda śmierć związana ze Skałą Ofiarną stałaby się przedmiotem spekulacji…

– A co do tego, dlaczego uważam, że to musiała być Rindel… – Głos mu się załamał. Arausio odchrząknął z trudem i mówił dalej: – Tamtego ranka znów zniknęła z domu. Pomyślałem, że wybrała się na kolejny długi spacer. Miałem jednak inne zmartwienia. Tego dnia Rzymianie podtoczyli taran i obawialiśmy się, że mury mogą runąć. Wytrzymały jednak, jak się okazało. Nasi żołnierze nawet zdobyli ten taran. Ale Rindel… Rindel już nie wróciła do domu. Zapadła noc, a z nią zakaz przebywania na ulicach, a jej wciąż nie było. Najpierw się gniewałem, potem martwiłem, a w końcu wpadłem w panikę. Posłałem niewolników, by jej szukali. Jeden z nich wrócił z wieścią o dziewczynie, którą widziano na Skale Samobójców, ściganą przez żołnierza, a właściwie oficera w błękitnym płaszczu. – Arausio wbił we mnie wzrok. – Czy to prawda? To właśnie widzieliście?

– Ten człowiek istotnie miał na sobie błękitną pelerynę – potwierdziłem. Pamiętałem, jak trzepotała na wietrze.

– Zeno! To musiał być on. Wiedziałem! Rindel musiała go odszukać i doszło do awantury. Zwodził ją, zdradził, złamał jej serce… zamiast z nią, ożenił się z tym potworem. Kto wie, co Rindel mu powiedziała albo on jej? A skończyło się tak, że zapędził ją na skałę, a potem…

– Nikt nikogo tam nie zapędzał – sprzeciwił się Hieronimus. – Kobieta, którą widzieliśmy, sama rwała do przodu, a on starał się ją dogonić. To oczywiste, że chciał ją zatrzymać. Tragedia w tym, że mu się to nie udało. Kobieta skoczyła w przepaść.

– Nie, Arausio ma rację! – odparł Dawus. – Ona usiłowała mu uciec, ale on ją dogonił i zepchnął ze skały.

Kupiec spojrzał na mnie.

– A ty co powiesz na ten temat, Gordianusie?

I Hieronimus, i Dawus szukali u mnie poparcia. Popatrzyłem na Skałę Ofiarną, a po chwili odrzekłem:

– Nie jestem pewien. Obie wersje nie mogą jednak być prawdziwe.

– To bardzo ważne! – Arausio aż się pochylił w moją stronę. – Jeżeli Zeno ją zepchnął, było to morderstwo. Ta bestia bez serca!

– Jeżeli, powtarzam, kobietą była Rindel, a mężczyzną Zeno.

– To musieli być oni! Rindel nie wróciła do domu. Nie mogła się rozpłynąć w powietrzu! Nie w tak małym mieście jak Massilia i przy zamkniętych wszystkich bramach. Wiem, że to ona weszła na tę skałę. Po prostu wiem! A mężczyzną na pewno był Zeno w swojej oficerskiej błękitnej pelerynie. Sam widziałeś.

– Dobrze, przyjmijmy, że to byli oni. Jedynymi świadkami incydentu byliśmy tylko my trzej, a i tak mamy do czynienia z dwiema przeciwnymi jego interpretacjami, nie ma zaś sposobu, by dojść prawdy.

– Ależ jest! Ktoś zna prawdę – upierał się Arausio. – Zeno!

Skinąłem wolno głową.

– Tak, jeśli to Zenona widzieliśmy, to tylko on sam może nam powiedzieć, co zaszło i dlaczego.

– Ale nigdy tego nie powie! Okłamał moją córkę, mówiąc jej o miłości. W tej sprawie na pewno też będzie kłamał!

– Chyba że ktoś go zmusi do mówienia prawdy.

– Niby kto? Jego teść, pierwszy timouchos? Apollonides sprawuje władzę nad strażą miejską i sądami. Nie cofnie się przed niczym, aby tylko ochronić zięcia i uniknąć skandalu. – Arausio spuścił głowę. – Skandal jednak będzie. Wieść już się rozniosła. Wszyscy wiedzą, że ktoś zginął na Skale Ofiarnej. Nikt nie zna imienia ofiary, ale i to wyjdzie na jaw. Podobno to była córka tego galijskiego kupca, powiedzą, ta, co się nazywała Rindel. Wpadła w szał, kiedy Zeno ją porzucił. Jej ojciec powinien był to przewidzieć. I będą mieli rację; powinienem był ją zamknąć! Jak mogła sprowadzić taką hańbę na rodzinę! Nielegalne samobójstwo, nie zatwierdzone przez Radę… obraza bogów, i to akurat w chwili kiedy ważą na szali losy miasta, decydują o tym, czy Massilia przetrwa, czy zginie! Jak mam to znieść? To mnie zrujnuje!

Moja sympatia dla niego raptownie zmalała. Przyszedł do nas złamany żalem po zniknięciu córki, a teraz bardziej się przejmował własną reputacją. Ofiarowany jednak zareagował inaczej. Dobrze wiedział, co znaczy publiczne upokorzenie i bankructwo w Massilii, jak czuje się człowiek wyrzucony poza nawias społeczeństwa za cudze grzechy. Patrzył na Arausia ze łzami w oczach.

– I właśnie dlatego przychodzę do ciebie, Poszukiwaczu – podjął kupiec. – Nie tylko z tego powodu, że byłeś świadkiem tej tragedii, ale i dlatego, że słyszałem, co o tobie mówią. Ty odkrywasz prawdę. Bogowie cię do niej prowadzą. Ja prawdę znam: moja córka nie skoczyła w przepaść, ktoś ją musiał zepchnąć. Nie potrafię jednak tego udowodnić. Apollonides mógłby wycisnąć prawdę z Zenona, ale nigdy tego nie zrobi. Może jednak jest jakiś inny sposób na jej wydobycie, a jeśli jest, to nie kto inny, tylko ty możesz to zrobić. Wymień swoje honorarium. Stać mnie na nie. – Dla potwierdzenia swych słów zsunął z przegubu jedną ze swych grubych bransolet i wcisnął mi do ręki.

Złotnik ozdobił ją scenami łowieckimi. Łucznicy z psami zastygli w pościgu za antylopą, a z góry patrzyła na to Artemida, nie w dziwacznej postaci massylskiego xoanon, ale wyobrażona tradycyjnie jako muskularna młoda kobieta o długich, pełnych wdzięku kończynach, uzbrojona w łuk i strzały. Bransoleta była przepięknej roboty.

– Jak wyglądała twoja córka? – spytałem cicho.

– Miała jasne włosy. – Arausio uśmiechnął się słabo. – Splatała je w warkocze, jak jej matka. Czasami spływały luźno na ramiona, kiedy indziej układała je na głowie w zwoje. Błyszczały wtedy jak złote sznury, nie mniej niż ta bransoleta, którą trzymasz. Skórę miała białą i delikatną jak płatki róży, a oczy niebieskie jak morze przed południem. Kiedy się uśmiechała… – Urwał i wydał z siebie drżące westchnienie. – Kiedy Rindel się uśmiechała, czułem się, jakbym leżał wśród kwiatów w ciepły letni dzień.

Skinąłem głową.

– I ja straciłem dziecko, Arausio.

– Córkę? – Podniósł na mnie oczy pełne łez.

– Syna. Meto urodził się niewolnikiem i nie jest z mojej krwi, ale adoptowałem go i stał się Rzymianinem. Był wesołym i psotnym chłopcem, a przy tym nad wyraz inteligentnym. Z czasem spoważniał i przycichł, często się zamyślał i zamykał w sobie, przynajmniej w mojej obecności. Czasem nawet myślałem, że jest zbyt poważny i powściągliwy jak na swój wiek. Ale od czasu do czasu się śmiał tak samo jak za swych chłopięcych lat. Ile bym dał, żeby znów usłyszeć jego śmiech! Zabrało go morze u stóp murów Massilii, tak jak twoją córkę. Jechałem tu aż z Rzymu, by go odnaleźć, ale kiedy przybyłem na miejsce, jego już nie było. Teraz już w żaden sposób nie mogę mu pomóc…

– Pomóż więc mojej córce! – zakrzyknął Arausio. – Ocal jej dobre imię! Pomóż mi dowieść, że nie skoczyła ze Skały Ofiarnej. Udowodnij, że to Zeno ją zamordował!

Dawus odchrząknął i rzekł:

– Skoro już tu utknęliśmy, teściu… Te pieniądze by się nam przydały.

– Poza tym nie ulega wątpliwości, że musisz się czymś zająć, Gordianusie – dodał Hieronimus. – Nie możesz tak dalej żyć, przesiadując ponuro na tym tarasie od wschodu do zachodu słońca.