Выбрать главу

Ich rady nie wywarły na mnie żadnego wrażenia. Decyzję podjąłem już wcześniej.

– Od chwili, kiedy ujrzeliśmy tę scenę na skale, coś mi nie dawało spokoju – zacząłem powoli, starając się ostrożnie dobierać słowa, choć przy tym temacie nie było to łatwe. – Już niejeden człowiek spadł z tej skały. Samobójcy, ofiarowani… Czy ich ciał nigdy nie odnaleziono? Można by sądzić, że w końcu zostaną wyrzucone przez fale na brzeg.

Myślałem i o kobiecie, której upadek widzieliśmy, i o Metonie.

– Moich rodziców nie odnaleziono – szepnął Hieronimus, spuściwszy oczy.

Arausio odchrząknął i powiedział:

– Prąd bywa tam bardzo silny, w zależności od pory roku i dnia. Tak, zdarzało się, że znajdowano na brzegu zwłoki, ale nigdy w porcie. Prąd by na to nie pozwolił. Topielców znajdowano o całe mile od Massilii, a najczęściej ginęli bez śladu. Wybrzeże jest tu tak skaliste i poszarpane, że ciało łatwo może zostać rozerwane na ostrych kamieniach, zniesione do jakiejś niedostępnej groty albo wessane do podwodnej jaskini, gdzie nawet oko boga go nie dojrzy.

– Po bitwie morskiej z Cezarem w wodzie musiało być pełno trupów – zauważyłem.

– Tak, ale żadnego nie wyłowiliśmy. Jeżeli zostały wyrzucone na brzeg i można je było spostrzec i wyciągnąć, robili to Rzymianie, nie my. To oni mają w ręku całe wybrzeże.

– A zatem, gdyby nawet woda oddała ciało tej kobiety…

– Tylko Rzymianie mogliby ją znaleźć. Tu, w Massilii, nawet byśmy się o tym nie dowiedzieli.

– Rozumiem. Musimy zatem porzucić wszelką nadzieję, że uda się nam ją zidentyfikować. – Moje myśli znów się zwróciły ku Metonowi. Co się stało z jego ciałem? Gdyby Rzymianie je znaleźli i rozpoznali, Treboniusz wiedziałby o tym i chybaby mi powiedział. Wydawało się najbardziej prawdopodobne, że i Meto, i Rindel zostali zniesieni na otwarte morze, na zawsze zabrani przez Neptuna. Westchnąłem ciężko. – Musimy więc określić jej tożsamość w inny sposób. Możemy zacząć od rozważań praktycznych. Na przykład, co ta kobieta miała na sobie, kiedy ją widzieliśmy? I czy takie samo ubranie nosiła twoja córka, kiedy ostatni raz wychodziła z domu?

Hieronimus zapamiętał, że kobieta na skale ubrana była w ciemnoszarą opończę. Dawus był zdania, że raczej niebieską. Mnie jej okrycie wydawało się zielonkawe. O ile zaś Arausio wiedział, nic z garderoby jego córki nie odpowiadało tym opisom, jako że Rindel preferowała jasne barwy, choć pewności co do tego nie miał. Jego żona i niewolnice mogłyby więcej na ten temat powiedzieć; być może jedna z nich albo pamięta, albo wydedukuje drogą eliminacji, co właściwie Rindel miała na sobie tamtego feralnego ranka.

Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas, ale Arausio był wyczerpany i nie mógł jasno myśleć. Poradziłem mu, aby wracał do siebie i postarał się czegoś dowiedzieć od domowników. Kiedy odszedł, zostałem jeszcze na tarasie, bawiąc się bezwiednie złotą bransoletą i kontemplując zmienną grę światła na Skale Ofiarnej i na powierzchni morza aż po horyzont. Nagle zauważyłem, że Dawus przygląda mi się z ukosa, uśmiechnięty i z wyrazem ulgi na twarzy.

Rozdział XII

To był chyba mój dzień na przyjmowanie gości. Ledwo Arausio zdążył wyjść, niewolnik przybiegł do Hieronimusa z wieścią, że przybyło dwóch innych ludzi i chcą się widzieć z Gordianusem Poszukiwaczem.

– Grecy czy Galowie? – spytał gospodarz.

– To Rzymianie. Nazywają się Publicjusz i Minucjusz.

Ofiarowany uniósł brwi, spoglądając na mnie pytająco.

– Sądziłem, że nie masz w Massilii znajomych, Gordianusie.

– Nie mam pojęcia, kim oni są – odrzekłem. – Może i oni przychodzą z pytaniem o incydent na Skale Ofiarnej.

– Może. Przyjmiesz ich?

– Dlaczego nie?

Po chwili na taras weszli dwaj mężczyźni, nieco ode mnie młodsi. Wyższy i łysiejący okazał się Publicjuszem, Minucjusz zaś był niskiego wzrostu i miał kręcone włosy. Nawet nie znając ich imion, rozpoznałbym w nich Rzymian po stroju. W Massilii Grecy noszą chitony do kolan albo udrapowane chlamidy, Galowie zaś tuniki i czasami spodnie. Ci dwaj jednak mieli na sobie togi, jak gdyby udawali się na oficjalne spotkanie na Forum Romanum; któż zaś, jeśli nie Rzymianin, wkładałby togę w ciepły dzień w obcym mieście, do tego oblężonym?

Togi moich gości wyglądały na świeżo uprane i były nienagannie ułożone. Przez głowę przemknęło mi pytanie, czy pomagali sobie nawzajem je nakładać; czy tak daleko od Rzymu bowiem można znaleźć niewolnika, który by to potrafił? Pomimo ich poważnej postawy było w nich coś komicznego. Mogliby być parą zadziwionych miejskim rozmachem rolników, przybyłych na Forum z petycją do któregoś z urzędników. Wydawało mi się absurdalne, zwłaszcza przy obecnym stanie rzeczy w Massilii, że chciało im się ubierać tak oficjalnie tylko po to, by złożyć wizytę Gordianusowi Poszukiwaczowi. Zachowywali się równie sztywno, jak wyglądali: kiedy Hieronimus mnie przedstawił, unieśli głowy, celując we mnie podbródkami i jednocześnie oddali mi wojskowy salut, bijąc się prawymi pięściami w piersi, aż zadudniło. Najwyraźniej brali mnie za kogoś innego. Już miałem powiedzieć coś w tym rodzaju, kiedy Publicjusz przemówił. Emocje widać wzięły górę nad godną postawą, tak że aż zaczął się zacinać.

– Czy jesteś… to znaczy, czy ty naprawdę… jesteś tym Gordianusem?

– Chyba tak – odrzekłem. – To nazwisko raczej nie jest często spotykane.

– Oczywiście, że to on! – Jego niższy towarzysz szturchnął go w bok. – Może być tylko jeden Gordianus Poszukiwacz.

– Któż to wie? – powiedziałem. – Niektórzy z filozofów nauczają, że każdy człowiek jest wyjątkowy, ale są i tacy, którzy twierdzą, że każdy z nas ma swój duplikat.

Publicjusz roześmiał się w głos.

– I ten dowcip! Oczywiście, mogłem się tego spodziewać. Słyniesz ze sprytu i tak dalej. – Pokręcił głową, patrząc na mnie z rozjaśnioną twarzą. – Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę widzę cię we własnej osobie!

Oczy mu błyszczały, jakby był Jazonem, a ja złotym runem. Pod tym płomiennym spojrzeniem poczułem się nieswojo. Minucjusz zauważył to i rzekł:

– Jesteś ostrożny, Gordianusie. I słusznie, w tym przeklętym mieście… – Zniżył głos do scenicznego szeptu. – Wszędzie pełno szpiegów. I oszustów.

– Oszustów?

– Fałszywców, samozwańców, kłamców i łajdaków. Tych, którzy zwodzą łatwowiernych.

– Opisujesz Massilię czy Rzym?

Mówiłem poważnie, ale oni znów wzięli moje słowa za żart i zachichotali. Z kimże oni mnie mylą? – pomyślałem. Z jakimś popularnym komediantem? Z wędrownym filozofem ze stadkiem wyznawców?

– Myślę, obywatele, że musicie szukać jakiegoś innego Gordianusa – skwitowałem.

– Na pewno nie – zaprotestował Publicjusz. – Czyż nie ty jesteś ojcem Metona, bliskiego towarzysza Cezara?

Zesztywniałem.

– Jestem nim – potwierdziłem.

– Tym samym Gordianusem, który walczył wraz ze swym synem Metonem, wówczas ledwie dorosłym, pod sztandarem wielkiego Lucjusza Sergiusza Katyliny…

– Katyliny Wybawcy! – zaintonował Minucjusz z nagłym zachwytem w głosie, składając dłonie i kierując wzrok ku niebu.

– …w bitwie pod Pistorią?

– Tak – odrzekłem cicho. – Byłem pod Pistorią… z Metonem. I z Katyliną. Ale to było tak dawno temu…

– Trzynaście lat minęło w styczniu – zauważył Minucjusz. – Trzynastka to mistyczna liczba!

– Ty i twój syn jesteście jedynymi z wyznawców Katyliny, którzy przeżyli tę bitwę – ciągnął Publicjusz. – Wszyscy pozostali zginęli wraz z Wybawcą. Nic na tym świecie nie dzieje się bez powodu. Wszyscy jesteśmy częścią boskiego planu. Bogowie wybrali ciebie, Gordianusie, i twego syna, abyście ponieśli w przyszłość pamięć ostatnich chwil Katyliny.