W chwilę później stałem już pewnie na skale. Jeszcze jeden, stosunkowo łatwy krok i znalazłem się na nawisie, gdzie podłoże było znacznie mniej strome. Dopiero wtedy Dawus puścił moją dłoń i ruszył przed siebie na czworakach, a ja poczłapałem za nim, z trudem uspokajając oddech.
Ze Skały Ofiarnej roztaczał się niczym nie przesłonięty widok we wszystkich kierunkach, ale sam szczyt był nieco wklęsły, jak język zwinięty w trąbkę. Jeśli zachowamy skuloną pozycję, nikt ze zgromadzonych na murach po obu stronach skały gapiów nie będzie mógł nas spostrzec. Pozostawaliśmy widoczni tylko dla tych, którzy mogli patrzeć w tę stronę z domów na stokach massylskich wzgórz. Kiedy się odwróciłem, by popatrzeć na willę Ofiarowanego, ujrzałem, że Hieronimus stoi oparty rękami o balustradę tarasu, wpatrując się w nas z napięciem.
Wysunąłem głowę ponad przeciwległą krawędź skały, spoglądając na mur po drugiej stronie. Tłum był tam jeszcze gęstszy niż w miejscu, skąd przyszliśmy, ale choć skała nie zasłaniała widoku, ludzie trzymali się od niej z daleka. Rozejrzałem się za jakąś drogą zejścia na tamtą stronę, ale była ona jeszcze mniej dostępna. Nie widać było nawet tak lichych punktów oparcia, z jakich my skorzystaliśmy. Nie podnosząc się, odwróciłem się ku morzu i podpełzłem do krawędzi, by spojrzeć w dół. Skała tworzyła tu półkę wystającą poza linię murów i zakończoną pionowym urwiskiem. Daleko w dole ujrzałem poszarpane skalne zęby, omywane przez spienione fale, połyskujące złotem i morskim zielonkawym błękitem w łagodnym świetle poranka. Dawus przyczołgał się do mnie i też wyjrzał poza krawędź.
– I co myślisz, Dawusie? Czy ktokolwiek mógłby przeżyć upadek z tej skały?
– Niemożliwe! Oczywiście, gdyby nie te kamienie…
Spojrzałem ponad jego plecami na miejsce, skąd podobno skoczył Meto. Mur opadał tam pionowo do wody; u jego podnóża nie było żadnych wystających skał. Gdyby nie te kamienie… to co? Człowiek mógłby uderzyć o powierzchnię wody i przeżyć? Nie było sensu snuć podobnych rozważań, a jednak złapałem się na tym, że wpatruję się w zieloną toń, jak gdyby strzegła tajemnicy, którą można odkryć, jeśli odpowiednio długo i intensywnie będzie się patrzeć. Dawus nagle szturchnął mnie w bok.
– Teściu, patrz!
Z portowego kanału wychynęła na otwarte wody massylska galera. Na jej pokładzie tłoczyli się łucznicy i obsługa katapult. Za nią zobaczyłem następny okręt, i jeszcze jeden. Wiosła migotały w słońcu, a na szczycie każdego masztu łopotały na wietrze błękitne proporce. Każdy kolejny okręt witany był głośnymi wiwatami zebranych na murach ludzi. Gapie wymachiwali rękami, powiewali czym kto miał, nawet kocami. Widziane z pokładów galer mury Massilii musiały przedstawiać ożywiony spektakl ruchu i kolorów.
– Myślałem, że flota massylska została zniszczona – zdziwił się Dawus.
– Nie zniszczona, tylko okaleczona – sprostowałem. – Zbyt osłabiona, by stawić czoło okrętom Cezara. Nie wątpię, że szkutnicy ciężko harowali, by doprowadzić do ładu te galery, które przetrwały bitwę, a także przy remoncie starych statków. Popatrz, tamten stateczek jest niewiele większy od łodzi rybackiej, ale wyposażyli go w osłony dla wioślarzy i zamontowali na nim katapultę.
Na morze wypływało coraz więcej jednostek z błękitnymi proporcami. Pierwsza z nich już złożyła wiosła i postawiła żagiel, robiąc przy tym zwrot w lewo, by złapać wiatr wiejący wzdłuż kanału między stałym lądem i leżącymi dalej wyspami. Inne okręty robiły to samo, zwinnie sterując przy brzegu, i znikały nam z oczu za niskimi wzgórzami po przeciwnej stronie portu.
– Dokąd oni płyną? – spytał Dawus.
– Hieronimus mówił, że flota z odsieczą od Pompejusza zakotwiczyła o kilka mil stąd, w miejscowości Taurois. Massylczycy pewnie chcą się z nią połączyć, aby wspólnie uderzyć na okręty Cezara.
– O wilku mowa… – Dawus wskazał dłonią na wyspy.
Z ukrytego za nimi kotwicowiska wypływała galera za galerą. Flota Cezara stawiała żagle, ruszając w pościg za Massylczykami. Dlaczego tak długo z tym zwlekali? Według Hieronimusa statek z wiadomością od Pompejusza przybył do portu, nie zwracając na siebie uwagi. Nagłe pojawienie się odremontowanej massylskiej flotylli chyba zaskoczyło Rzymian i teraz pospiesznie starali się nadrobić stracony czas.
Ostatni massylski okręt opuścił wody portowe i położył się na kurs wzdłuż wybrzeża, zanim pierwsza jednostka Cezara zdążyła się wychylić zza wysp i rozpocząć pościg. Nie miałem wątpliwości, że galery massylskie są szybsze i obsadzone przez sprawniejsze załogi.
– Gdyby to były tylko regaty, Massylczycy wygraliby bez wysiłku – zauważył Dawus.
– Mogą mieć lepsze okręty i lepszych żeglarzy – przyznałem. – Co się jednak stanie, kiedy zawrócą i podejmą walkę?
Zza naszych pleców dobiegł czyjś głos:
– Gdybyśmy tylko my, Massylczycy, mieli swoją Kasandrę jak Trojanie, żeby odpowiadała na takie pytania!
Obaj aż podskoczyliśmy. Nad nami, z rękami na biodrach i rysujący się ciemno na tle rozświetlonego nieba stał Hieronimus.
Rozdział XV
– Co ty tutaj robisz? – spytałem, kiedy już ochłonąłem.
Hieronimus się uśmiechnął.
– Myślę, że mam większe prawo tu przebywać niż ty, Gordianusie.
– Ale jak…
– Łatwiejszą drogą, po skale od jej podnóża, tak samo jak ta kobieta i żołnierz. Widziałem was wcześniej, jak się bujacie nad przepaścią. Macie szczęście, że obaj nie spadliście i nie skręciliście sobie karków.
Usłyszałem stłumione okrzyki, wyrażające zaskoczenie i niepokój. Uniosłem trochę głowę, by spojrzeć nad krawędzią na zgromadzonych ludzi.
– Spostrzegli cię, Hieronimusie. Musieli cię rozpoznać po zielonej szacie. Gapią się tu, pokazują cię palcami, szepczą…
– I co z tego? Niech się gapią. Myślą pewnie, że wlazłem tu, by się rzucić w morze. O, to by się im podobało! Ofiara flocie na szczęście. Ale ja nie mam zamiaru skakać. Byłoby to przedwczesne. To kapłani Artemidy wybiorą odpowiednią chwilę. – Podszedł na skraj urwiska i spojrzał w dół. Obaj z Dawusem trzymaliśmy się nisko, ale odsunęliśmy się na boki, żeby zrobić mu więcej miejsca. – Dawno tu nie byłem. Przyznam, że to dziwne uczucie.
W tej chwili uderzył w nas niespodziewany, gwałtowny podmuch wiatru. Hieronimus się zachwiał; obaj z Dawusem jednocześnie wydaliśmy stłumione okrzyki i sięgnęliśmy, by go złapać za nogi. Szybko jednak sam odzyskał równowagę. Błysk strachu w jego oczach ustąpił wesołym iskierkom; Hieronimus zaśmiał się nerwowo.
– Ach, ten nasz słynny wiatr! Wcześnie dziś się zaczyna. Ciekawe, jak wpłynie na przebieg bitwy?
– Siadaj, Hieronimusie! Niebezpiecznie teraz stać.
– Tak, chyba usiądę. Ale nie położę się jak wy. Nie mam powodu się kryć. Wy zresztą też nie macie. Jesteście teraz ze mną, z Ofiarowanym, a jeśli Ofiarowany ma ochotę posiedzieć sobie z przyjaciółmi na swojej skale i patrzeć na morze, czekając na wieści o starciu, to kto może mu tego zabronić?
– Jeżeli mnie pamięć nie myli, zabrania tego pierwszy timouchos, i to niedwuznacznie.
– Apollonides! – Ofiarowany parsknął i machnął ręką, jakby rozkazy najważniejszego człowieka w Massilii znaczyły nie więcej od brzęczenia muchy.