– Bogini mnie chroni – zareplikował Ofiarowany. Głos miał spokojny, choć ochrypły od krzyku. – Moje przeznaczenie jest inne.
W błękitnych oczach Apollonidesa pojawił się zimny błysk. Na wargi, zbyt małe przy jego masywnej szczęce, wypełzł ironiczny uśmieszek.
– Nazywaj to, jak chcesz. Twoje przeznaczenie i tak zaprowadzi cię prosto do Hadesu. Pozdrów tam ode mnie swoich rodziców, jak się spotkacie.
Hieronimus zesztywniał i przez chwilę myślałem, że rzuci się na pierwszego timouchosa. Ten jednak, lepiej oceniając swego przeciwnika niż ja, ani drgnął.
– Czy to znaczy, że jestem aresztowany? – zapytał Hieronimus.
– Nie bądź śmieszny – parsknął Apollonides. – Sprowadziłem cię tu dla twojego własnego bezpieczeństwa. Powinieneś mi być wdzięczny za tę troskliwość.
– A moi przyjaciele? Czy ich aresztujesz?
– Nie jestem pewien. – Apollonides zwrócił na nas nieprzyjemne spojrzenie. – Jeszcze się nie zdecydowałem. Wyobraź sobie, że miałem dzisiaj inne sprawy do przemyślenia. Na razie wszyscy trzej spędzicie tutaj noc, żebym miał was na oku.
Pierwszy timouchos odszedł, nie odezwawszy się do nas już ani słowem. Niewolnicy zaprowadzili nas do naszej kwatery. Po drodze przeszliśmy przez ogród, gdzie trwały przygotowania do kolacji na wiele osób. Uwijała się tam armia służebnych, nosząc sofy, stoliki, przenośne lampy i stosy tac. Szykuje się niezła feta, choć akurat dzisiaj nie bardzo jest co świętować, pomyślałem.
Rozdzielono nas z Hieronimusem. Jemu wyznaczono osobną komnatę, a nas obu poprowadzono tym samym korytarzem, ale w przeciwnym kierunku. Po chwili zeszliśmy schodami na niższy poziom, gdzie korytarz był węższy i niższy, licho przy tym oświetlony. Na jego końcu znajdowało się ciasne pomieszczenie bez okien, które nam przydzielono. Stały w nim dwie prycze, między którymi mogłem przejść, ale bokiem. Jedynym źródłem światła była zawieszona pod sufitem lampa, w której skwierczała podła oliwa. Natychmiast padłem z długim westchnieniem na swoją pryczę i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo jestem zmęczony. Spać jednak nie mogłem; ledwo przymknąłem powieki, jawiły mi się wykrzywione nienawiścią twarze prześladujących nas ludzi.
Poderwałem się do pozycji siedzącej na odgłos zbliżających się kroków. W drzwiach stanął Hieronimus. Ogarnął wzrokiem naszą sypialnię i powiedział tylko:
– Przytulnie tutaj.
– Przypuszczam, że twoja izba jest nieco większa – odparłem.
– Przedpokój, sypialnia i trzeci pokój z osobnym balkonem. Cokolwiek mniej oznaczałoby zniewagę dla bogini.
W migotliwym świetle spostrzegłem na jego palcu lśniący przedmiot. Był to ów pierścień z czarnym kamieniem, który znalazł na Skale Ofiarnej. Całkiem o nim zapomniałem w ferworze wydarzeń. Hieronimus zorientował się, na co patrzę, i pomachał palcem. Kamień błysnął odbitym czerwonawym światłem lampy.
– Ciasno wchodzi, nawet na mały palec – powiedział. – Co o tym myślisz, Gordianusie?
– To kobiecy pierścionek, oczywiście. Chyba nigdy nie widziałem takiego kamienia.
– Nie? No cóż, chyba nigdzie poza Massilią nie jest tak ceniony, a to z powodu xoanon Artemidy. To odłamek kamienia, który spadł z nieba, tak samo jak posąg bogini. Nie są one piękne, czasami nawet szkaradne, ale ten jest dość interesujący. Jak widzisz, nie jest cały czarny, ale ma srebrzyste słoje i błyszczy jak polerowany marmur. Musi być sporo wart.
– Czy taki pierścionek Massylczyk dałby swojej ukochanej?
– Chyba tak, jeśli on jest bogaty, a ona dość piękna, by nosić taką elegancką biżuterię.
Hieronimus z pewnym wysiłkiem ściągnął pierścień z palca i podał mi go.
– Skąd on się znalazł na Skale Ofiarnej? – spytałem. – Przekonaliśmy się sami, jak trudno dostać się na szczyt. Nikt nie wybiera się tam ot, tak sobie, zwłaszcza teraz, kiedy nikomu nie wolno wchodzić na skałę. Skąd ten pierścień?
– No, wiemy o dwojgu ludzi, którzy tam niedawno byli. – Hieronimus zacisnął usta. – Oficer w błękitnej pelerynie i kobieta, która skoczyła ze skały.
– Została zepchnięta – poprawił Dawus.
Skinąłem głową.
– Apollonides wyprawił swoich ludzi, by rozejrzeli się w pobliżu skały, ale wyraźnie zabronił im się na nią wspinać. Musimy przyjąć, że szczyt nie był przeszukiwany, a ten pierścionek mógł leżeć tam od niepamiętnych czasów – powiedziałem.
– Być może – zgodził się Hieronimus. – Ale i tak pozostaje pytanie o jego pochodzenie. Nie mógł się ześliznąć przypadkiem, chyba że miała ona naprawdę bardzo szczupłe palce.
– Może zdjęła go, zanim… zanim spadła.
– Albo on go ściągnął – wtrącił Dawus. – Widzieliśmy, że się z sobą mocowali, pamiętacie? On go jej ściągnął, a potem upuścił, kiedy ją spychał w przepaść.
– Kiedy skoczyła. – Hieronimus ani myślał dać się odwieść od własnej wersji wydarzeń.
– Niezależnie od tego, co się tam zdarzyło, jeżeli pierścień należał do tej kobiety… – Urwałem, nie kończąc myśli. – Nie masz nic przeciw temu, Hieronimusie, abym go na jakiś czas zatrzymał?
– Możesz go choćby wrzucić za nią w morze. Nie jest mi do niczego potrzebny. – Przyłożył dłoń do brzucha. – Jak sądzicie, możemy się spodziewać jakiegokolwiek posiłku?
Brzuch Dawusa natychmiast zawtórował mu głośnym burczeniem. Jakby na dany znak za plecami Hieronimusa wyrósł młody niewolnik.
– Kolacja podana w ogrodzie! – oznajmił.
– Och, kolacja pod gwiazdami! Cudownie! – Hieronimus uśmiechnął się do chłopaka.
Mimo słabego światła dostrzegłem na twarzy niewolnika wyraz zaskoczenia. Oczy mu się zaokrągliły, zaraz też cofnął się i odwrócił wzrok.
– Nie… nie dla ciebie – wyjąkał. – Przychodzę po dwóch Rzymian.
– To gdzie ja mam jeść? – warknął Hieronimus.
– W… twoim pokoju – odparł niewolnik ledwo słyszalnym szeptem, nie patrząc na niego.
– No jasne. Co też mi się roiło? Ofiarowany jada w samotności…
Ogród był niewiele lepiej oświetlony od naszej kwatery. Oliwy brakowało w Massilii tak samo jak żywności. Światło było tak liche, że nie mogłem się zorientować, ile osób zebrało się na uczcie; oceniłem, że około pięćdziesięciu. Jeżeli to ma być oficjalna feta, kogo zaprosiłby pierwszy timouchos? Najczcigodniejszych spośród członków Wielkiej Rady, kapłanów Artemidy i dowódców wojskowych. Zapewne kilku ważniejszych miejscowych Rzymian, no i bez wątpienia wodza rzymskich sił. Ledwie to pomyślałem, spostrzegłem Domicjusza rozpartego na sofie z pucharem wina w dłoni. Niewolnik poprowadził nas w tamtą stronę i wskazał pustą sofę tuż obok niego.
Domicjusz zmierzył nas spojrzeniem przekrwionych oczu. Jeśli ktokolwiek mógł się czuć w tym dniu zdradzony, to właśnie on. Podczas kampanii w Italii zlekceważył radę Pompejusza i zamknął się w Korfinium, by stawić opór Cezarowi; zanim jednak rozpoczęło się oblężenie, jego ludzie wydali go wrogowi i poddali miasto. Teraz, znowu oblężony przez Cezara, rozpaczliwie wyglądał odsieczy od Pompejusza… tymczasem wysłane przezeń okręty ominęły Massilię i zniknęły za horyzontem.
– Ach, to ty, wichrzycielu! – Język Domicjusza plątał się już nieco pod wpływem wina. – Pewnie zdajesz sobie sprawę, że musiałem dobrze świecić dziś za ciebie oczyma! Rzymianin… za którego ja osobiście odpowiadam… popełnia świętokradztwo. Czegoś ty tam szukał, Poszukiwaczu?
– Chcieliśmy z Dawusem popatrzeć na wypływającą flotę – odrzekłem beznamiętnie. – Na murach był niesamowity ścisk, a ze Skały Ofiarnej widok był najlepszy.
– Wiedziałeś, że to zakazane.