– Kiedy ojciec traci dziecko, musi poznać prawdę. Ból niewiedzy nie daje mu spać, zatruwa każdy jego oddech. Wierz mi, bo dobrze to znam. Arausio uważa, że tylko ty możesz mu powiedzieć prawdę o losie jego córki. – Zerknąłem na sylwetkę Cydimachy, która pozostawała w cieniu. – Jeśli nie masz nic do ukrycia, to dlaczego szepczemy, żeby twoja żona nas nie słyszała?
– Moja żona… – To słowo zdawało się go dławić. – Moja żona za nic nie odpowiada. Jeśli ośmielisz się choćby wypowiedzieć jej imię, to przysięgam na Artemidę, że zabiję cię na miejscu!
On już dzisiaj zabijał, pomyślałem. Nie wątpiłem, że może to zrobić jeszcze raz. Czy miałem go jeszcze mocniej nacisnąć? Gdy zobaczy, że sięgam do mieszka, może źle to zrozumieć i dobyć sztyletu. Bardzo wolno uniosłem rękę, mówiąc:
– Mam tu coś, co chcę ci pokazać. Jest w mieszku przy pasie. Patrz, wyciągam to teraz. Widzisz, co to jest?
Czemu nie ma tu więcej światła, żeby on mógł dobrze się przyjrzeć pierścionkowi, a ja jego twarzy? Poznał go czy nie? Mrok zasłaniał jego rysy, ale usłyszałem, że z ust wydziera mu się zduszony dźwięk, odgłos ni to przełykania, ni łapania powietrza. Cofnął się. Niepokój, a może słabość lewej nogi spowodowała, że się potknął. Cydimacha rzuciła się do przodu, przyciskając do siebie luźne szaty. Pewnie myślała, że go uderzyłem.
Zeno obejrzał się przez ramię i krzyknął: „Zostań tam!” Głos załamał mu się w urywanym szlochu. Odwrócił się do mnie i wyciągnął sztylet. Ostrze zalśniło w świetle gwiazd.
Miał bystrzejszy słuch ode mnie. Zesztywniał nagle i opuścił uniesione ramię. Patrząc na coś ponad moim ramieniem, cofnął się w cień kolumnady. Objął jedną ręką Cydimachę, pochylił się i coś jej szepnął do ucha. W następnej chwili oboje znikli w ciemności. Wzdrygnąłem się z zaskoczenia, kiedy za plecami usłyszałem:
– Ach, tutaj jesteś, teściu!
Obok mnie stanął Dawus. Serce biło mi mocno, łapczywie chłonąłem powietrze. Nie wiedziałem, czy mam mu dziękować, czy przeklinać. Czy swoim pojawieniem się zepsuł wszystko, bo Zeno mógł się poddać, czy uratował mi życie?
Westchnąłem przeciągle i zapatrzyłem się w ciemną kolumnadę, za którą znikli zięć i córka pierwszego timouchosa.
Rozdział XVIII
– Po dzisiejszym dniu mamy pewność co do trzech rzeczy – powiedziałem, podnosząc dłoń do wyliczania. Gdyby w naszej klitce było dość miejsca, chętnie zacząłbym po niej chodzić. Zamiast tego usiadłem i oparłszy się plecami o ścianę, machinalnie wybijałem rytm stopą. Dawus siedział naprzeciw mnie, podkurczając długie nogi. – Po pierwsze, Zeno rozpoznał pierścionek. Jego reakcja była natychmiastowa i silna.
– To znaczy, że istotnie należał on do Rindel i jakimś cudem pozostał na Skale Ofiarnej, kiedy Zeno ją zepchnął.
– Niekoniecznie. – Pokręciłem głową. – Nie wiemy na pewno, czy był własnością Rindel. Ba! Nie wiemy nawet, czy to ją… i Zenona… widzieliśmy wtedy na skale. No i wcale nie ma pewności, mimo twego przekonania, że tę kobietę naprawdę zepchnięto.
– Ależ to musiał być on! Widzieliśmy dzisiaj, że kuleje.
– Przyczyna może być zupełnie inna. Powiedział mi, że to z powodu rany odniesionej w bitwie.
Dawus prychnął pogardliwie.
– Założę się, że ta kontuzja przytrafiła mu się na długo przed dzisiejszym wypłynięciem. Nie powinno być problemu ze sprawdzeniem; jego koledzy będą wiedzieli, od jak dawna utyka. Apollonides zresztą też.
– No, to sprawa załatwiona. Ot, tak sobie przesłucham pierwszego timouchosa i już. Ale masz rację, że takiego niedomagania Zeno nie mógłby ukryć przed innymi oficerami. Warto by wiedzieć, od kiedy kuleje. – Podniosłem następny palec. – Druga rzecz, jaką wiemy na pewno, to że Zeno naprawdę kocha Cydimachę. Domicjusz może sobie mówić o jej brzydocie i kalectwie, Arausio może się zaklinać, że Zeno ożenił się z córką pierwszego timouchosa wyłącznie dla kariery, ale tych dwoje łączy prawdziwe uczucie. Widziałeś ich dzisiaj? Jak ona przysunęła się do niego, aby go uspokoić? Jak on jej dotknął, niby mimochodem, a jednak z czułością? To nie była gra. Ja tam widziałem mężczyznę i kobietę, którzy dobrze się ze sobą czują fizycznie i wzajemnie sobie ufają.
– Mógłbyś powiedzieć to samo o jeźdźcu i jego koniu. – Dawus znowu prychnął.
– Cydimacha jest kobietą, Dawusie.
– Kobieta czy koń… Jeżeli Zeno jest tak wyrachowany i ambitny, jak sądzi Arausio, wybór żony znaczy dla niego tyle samo, ile wybór zwierzęcia, na którym jeździ. Szuka tylko niezawodnego środka, by się dostać tam, gdzie chce. A ożenek z Cydimachą zaprowadził go prosto na szczyt. Teraz jednak, gdy już tam dotarł, musi ją znosić; mało tego, jeżeli chce zostać członkiem Wielkiej Rady, musi ją jeszcze zapłodnić. Nie ma więc innego wyjścia, jak tylko grać swoją rolę, a ona jest mu za to wdzięczna. Dlaczego nie miałaby do niego słodko gruchać i czule się przysuwać? On zaś się do niej przyzwyczaił. Człowiek może się przyzwyczaić prawie do wszystkiego na tym świecie. Powie ci to każdy, kto kiedykolwiek był niewolnikiem. Zeno może ją dotknąć i nie wzdrygnąć się… i co z tego? Zwłaszcza że ona się tak szczelnie okrywa. Pewnie jest tak samo opakowana, kiedy się kochają, a nasz Zeno po prostu zamyka oczka i myśli o cudnej Rindel.
– Co? Wyobraża sobie miłość z dziewczyną, którą, według ciebie, z zimną krwią strącił w przepaść?
– Z zimną krwią… nic dodać, nic ująć! Cały Zeno.
Pokręciłem głową.
– Nie, to małżeństwo jest czymś więcej, niż ci się wydaje. Sposób, w jaki się dotykali, nawet sobie z tego nie zdając sprawy… przypomniał mi ciebie i Dianę. Tak, wy robicie to dokładnie tak samo.
Dawus opuścił głowę. Przy jego dobrotliwości łatwo było mi czasami zapomnieć, że i on cierpi z powodu rozłąki, tęskni za domem. Odchrząknął po chwili i rzekł:
– A co po trzecie? Mówiłeś, że mamy pewność co do trzech rzeczy. Zeno rozpoznał pierścionek i naprawdę kocha Cydimachę. Co jeszcze?
– Że nie jest tchórzem. Jego opowieść zmroziła mi krew w żyłach. Musiał być świadkiem przerażających scen, ale nie stracił głowy i przywiódł swych ludzi bezpiecznie do domu. Nie zawahał się też przeciwstawić swemu teściowi. Zeno jest odważny. Zadaję sobie pytanie, czy taki człowiek mógłby zepchnąć ze skały bezbronną kobietę?
Moje słowa nie zrobiły na Dawusie wrażenia. Założył ręce na piersi i odparł:
– Zrobiłby to, gdyby sprawiała mu kłopoty. A wzgardzona, rozgniewana kobieta łatwo może ich narobić takiemu ambitnemu karierowiczowi.
– A zatem nie widzisz w Zenonie nic dobrego? Ani trochę?
– Ani trochę.
– Jesteś przekonany o swojej słuszności, co? – spytałem cicho.
– Dlaczego nie? Znałem już takich jak on. A ty nie? – Teraz to Dawus zabrał się do wyliczania na palcach. – Czy Zeno kocha Cydimachę, nie wiem, ale na pewno udawanie uczucia mu się opłaca, a więc udaje. Jest odważny? Bez wątpienia. Podziwiasz go za publiczne sprzeciwienie się Apollonidesowi, ale nie bardzo by ci się podobało, gdybym to ja okazał ci równie mało szacunku, co, teściu? Czyż więc taki wspaniały człowiek mógłby z premedytacją zabić kobietę, którą kiedyś kochał? Zeno jest przystojny i pochodzi z dobrego domu, czemu więc nie miałby być czarujący i lubiany? Tym łatwiej uszedłby mu na sucho jakiś prawdziwie odrażający czyn, w rodzaju zepchnięcia dawnej i kłopotliwej kochanki z urwiska.
Zadowolony ze swych argumentów Dawus odchylił głowę do tyłu, zamknął oczy i przeciągnął się, ziewając przy tym potężnie. Czas iść spać, pomyślałem. Zgasiłem lampę i w pokoju zrobiło się tak ciemno, że i z zamkniętymi, i z otwartymi oczami widziałem tylko nieprzeniknioną czerń. Czyżbym rzeczywiście tak mylnie ocenił charakter Zenona? Czułem się zmęczony i zdezorientowany, jak stary pies, który już nie może polegać na swym nosie i który u schyłku długiego dnia włóczęgi zabłądził gdzieś w polu, z dala od domu.