Выбрать главу

Kobieta przerwała pracę przy krosnach i podniósłszy głowę, spojrzała mi prosto w oczy. Zaniemówiłem. Była piękna, miała przenikliwe błękitne oczy, jasne włosy zaś nosiła tak, jak Arausio opisywał w wypadku Rindeclass="underline" splecione w warkocze jak sznury ze złotej przędzy. Czyżby zaginiona córka wróciła do domu? Ale przecież Arausio z niepokojem pytał o wieści; jego nastrój byłby zupełnie inny, gdyby Rindel się odnalazła. Kobieta musiała zatem być jej matką. Wcześniej, patrząc na czerwone policzki i obwisły wąs Arausia, nie umiałem sobie wyobrazić urody dziewczyny, która mogłaby zwabić młodzieńca takiego jak Zeno. Jeżeli jednak Rindel była podobna do matki… jeśli choć w połowie dorównywała jej urodą… to nietrudno zrozumieć, dlaczego się w niej zakochał.

– To moja żona – przedstawił ją Arausio. – Też ma na imię Rindel. Nazwaliśmy córkę po matce. – Uśmiechnął się smutno. – Często było to powodem pomyłek, zwłaszcza że są tak do siebie podobne, a moja żona wygląda na znacznie młodszą, niż jest naprawdę. Czasami, kiedy byliśmy między obcymi, brano je za siostry, a mnie za ich ojca, chwalącego się dwiema pięknymi córkami…

Kobieta wstała i przywitała nas skinieniem głowy. Usta miała mocno zaciśnięte, a w jej oczach lśniły wezbrane nagle łzy.

– Mąż mówi, że możecie nam pomóc.

– Być może, jeżeli pomocą nazwiemy odkrycie prawdy.

– Chcemy wiedzieć, co się stało z Rindel. Musimy to wiedzieć.

– Rozumiem.

– Mąż mówi, że mogliście ją widzieć… w jej ostatnich chwilach.

– Widzieliśmy kobietę na Skale Ofiarnej. Niewykluczone, że była to Rindel. Jak była ubrana, kiedy widziałaś ją po raz ostatni?

– Arausio wspominał, że o to pytaliście. Myślałam o tym i przejrzałam jej garderobę. Nie mam absolutnej pewności, ale chyba miała na sobie prostą żółtą suknię, nie jej najlepszą, ale prawie nową.

– A płaszcz? Taki z kapturem?

– Raczej nie. – Zmarszczyła brwi.

– Kobieta, którą widzieliśmy, miała taki płaszcz. Ciemny, może zielony…

– Bardziej niebieski niż zielony – wtrącił Dawus.

Kobieta kiwnęła głową.

– Tak, Rindel ma coś podobnego. Ale jestem prawie pewna, że… Zaczekajcie chwileczkę. – Wyszła z pokoju i szybko wróciła z przewieszonym przez ramię okryciem. – Jest tutaj. Znalazłam go w jej rzeczach. Nie mogła zatem mieć go na sobie, skoro… – Urwała, spuściła oczy, ale zaraz znów spojrzała na mnie. – Jeśli kobieta, którą widzieliście, nosiła taki płaszcz, to może wcale nie była Rindel!

Arausio ujął jej dłoń i uścisnął, ale kiedy spojrzała mu w oczy, odwrócił wzrok i zaczął kręcić wąs.

– Żono, nie wolno ci rozbudzać w sobie nadziei. Oboje wiemy, co się stało z Rindel. To nie ma sensu…

– Może to wam coś powie – przerwałem, pokazując im na otwartej dłoni pierścień z kamieniem z nieba.

Spojrzeli na niego ciekawie, ale się nie odezwali.

– Czy należał do waszej córki?

– Nigdy jej czegoś takiego nie dałem – stwierdził Arausio.

– Nie wszystkie pierścionki młodych kobiet pochodzą od ich ojców – zauważyłem.

Zmarszczył brwi na tę insynuację.

– Nigdy go u niej nie widziałem.

– Ani ja – dodała jego żona. Kamień zdawał się ją fascynować; nie mogła oderwać od niego oczu. – Dlaczego nam go pokazujesz? Skąd się wziął?

– Znaleziono go wczoraj na szczycie Skały Ofiarnej.

Twarz Arausia wykrzywił nagły gniew.

– To on jej go dał! Podła świnia! Myślał, że ją udobrucha… że się jej przypodoba i kupi jej milczenie… Za pierścionek! Musiała cisnąć mu go pod nogi z obrzydzeniem. I wtedy on…

Kobieta przycisnęła do ust zwiniętą w pięść dłoń i zaszlochała. Arausio objął ją ramieniem i zadrżał. Twarz mieniła mu się na przemian gniewem i rozpaczą.

Nie spieszyło mi się z powrotem do domu Apollonidesa, spacerowaliśmy więc bez celu po mieście. Dawus rozglądał się czujnie, ale po śledzących nas ludziach nie było ani śladu.

– I co o tym myślisz, Dawusie? Jeśli to nie Rindel widzieliśmy wtedy na skale, to może nie był to też Zeno?

– O nie, to na pewno był on. I Rindel.

– A co z tym płaszczem?

– To drobny szczegół. – Dawus wzruszył ramionami. – Może miała ich kilka, a jej matka się myli. Albo też Rindel zabrała płaszcz matki, a ona jeszcze tego nie zauważyła.

– A pierścień? Zgadzasz się z wersją Arausia? Zeno chciał jej go dać na pocieszenie, ona go odtrąciła, a on wtedy postanowił ją zabić.

– Niekoniecznie. Myślę, że dał go jej już dawno, kiedy zostali kochankami.

– Ale jej rodzice nigdy go u niej nie widzieli.

– Bo trzymała to w tajemnicy. Pierścionek był sekretem zakochanych.

– Rozumiem. I dlatego ona demonstracyjnie zdjęła go na skale, żeby odwzajemnić mu wzgardę?

– Możliwe. Chyba że… – Dawus zmarszczył brwi. – Myślę, że naprawdę było inaczej. To Zeno ściągnął go siłą z jej palca. Właśnie dlatego ją ścigał: żeby odzyskać pierścionek.

– Jaki miałby w tym cel?

– Kto wie, jak taki człowiek myśli? Jeśli pierścień był symbolem przysięgi, jaką złożył Rindel, a potem złamał, to dopóki pozostawał w jej posiadaniu, zawsze przypominałby mu własne kłamstwo i zdradę. Być może Rindel zagroziła, że pokaże go Cydimasze, aby udowodnić, że Zeno kocha właśnie ją, a nie swoją kaleką żonę.

– A zatem odebranie jej pierścienia nie tylko oznaczało zerwanie z przeszłością, ale było też usunięciem dowodu rzeczowego?

Dawus skinął głową.

– A kiedy już to zrobił, łatwiej mu było zepchnąć ją w przepaść i odejść, ani się obejrzawszy.

– Człowiek, którego opisujesz, to absolutny potwór.

– Zgadza się.

Wyszliśmy zza rogu na kolejną uliczkę. Byłem tak pogrążony w rozmyślaniach, że nie zdawałem sobie sprawy, gdzie jesteśmy, i nawet ostra woń spalenizny, jaką nagle poczułem, nie zwróciła mojej uwagi. W powietrzu unosił się też jeszcze mniej przyjemny odór popiołu zmoczonego morską wodą, a także inny zapach, który stopniowo rozpoznałem jako pochodzący od krwi; nie świeżej, ale rozlanej kilka godzin wcześniej. Znaleźliśmy się przed ruinami domu Ofiarowanego.

Wszędzie pełno było połamanych, zwęglonych belek i popękanych dachówek, kop dymiącego popiołu i kałuż czarnej wody. W ruinach spalonych domów zazwyczaj widzi się resztki mebli i dekoracji – chociażby metalowe kosze paleniskowe czy marmurowe posągi, które przetrwałyby pożar – ale tu nie było ani śladu niczego podobnego. Zanim willa stanęła w płomieniach, została doszczętnie ograbiona przez rabusiów. Zobaczyliśmy za to coś, czego nie spotyka się na ogół przy takich katastrofach: w rozmiękłym gruncie tkwiły drewniane, zakrwawione tyki, na których zatknięto odcięte ludzkie głowy. Usłyszałem, że Dawus liczy je po cichu.

– Osiemnaście – szepnął.

Wśród ściętych było tyleż kobiet, co mężczyzn. Niektórzy byli bardzo młodzi, nieledwie dzieci. Rabusiów najwyraźniej ścinano na miejscu, pod stopami mieliśmy bowiem wielkie kałuże krwi. Tam, gdzie rozlała się cienką warstwą na bruku, zakrzepła już i sczerniała, ale w zagłębieniach, gdzie było jej więcej, wyglądała na wciąż wilgotną, zachowując ciemnoczerwony kolor. Gdzieniegdzie zmieszała się z wodą, barwiąc ją na purpurowo. W osiemnastu ciałach mieści się istne jezioro krwi.

Odwróciłem wzrok. Teraz byłem już gotów wracać do domu Apollonidesa. W tej chwili rozległ się gwałtowny trzask, jakby uderzenie pioruna. Poczułem, że ziemia zadrżała mi pod nogami. Przechodnie zamarli w bezruchu, a uliczny gwar nagle umilkł. To nie mógł być piorun – niebo było błękitne i bezchmurne.