– I wróciłeś wczoraj żywy, podczas gdy tak wielu to się nie udało.
Zeno spurpurowiał z gniewu. Pomyślałem, że gotów jest uderzyć swego teścia, ale panował nad sobą i trzymał zaciśnięte pięści przy bokach.
– Wywiesiliśmy białą flagę, sygnał rozejmu. Treboniusz to respektuje, nie zaatakował wyłomu. Dopóki ta flaga wisi na murze, nie możesz posłać ludzi, aby spalili rzymskie konstrukcje oblężnicze. Cezar nigdy by nie wybaczył tak zdradzieckiego posunięcia.
Dawus prychnął cicho i szepnął mi do ucha:
– Ma tupet, nie ma co! On mówi o zdradzie!
– Jak myślisz, po co posłałem wszystkich łuczników na mury? – mówił Apollonides. – Żeby chronili ludzi naprawiających wyłom przed rzymskim atakiem. Ale zapewnią też oni osłonę naszym żołnierzom, kiedy rozpoczniemy wypad w celu zniszczenia ich machin i umocnień.
– To szaleństwo, teściu! Mur runął, oblężenie jest praktycznie zakończone. Sam Cezar zjawi się tu lada dzień.
Nadstawiłem uszu. To była dla mnie nowość.
– Nie wiemy tego na pewno – sprzeciwił się Apollonides. – To zwykła pogłoska.
– Powiedział mi o tym Lucjusz Nazydiusz, kiedy spotkałem się z nim na jego okręcie. Dowódca floty Pompejusza…
– Floty, która odpłynęła, nie ponosząc najmniejszych strat! Floty tchórzy, dowodzonej przez arcytchórza!
– Niemniej Nazydiusz powiedział mi, że Cezar już podobno wyjechał z Hiszpanii. Usłyszał tę wieść od naszych własnych żołnierzy z garnizonu w Taurois, gdzie flota stanęła na noc na kotwicach. Cezar rozbił hiszpańskie legiony Pompejusza, a niedobitków wcielił do swej armii. Kieruje się całą prędkością do Massilii na czele ogromnych sił. Może tu przybyć nawet jutro! Nie oprzemy się mu, teściu. To koniec.
– Zamknij się! Chcesz, żeby ta hołota cię usłyszała i zaczęła szerzyć te szalone plotki?
Apollonides rozejrzał się wokoło i nagle mnie spostrzegł. Przez chwilę patrzył obojętnie, jakby mnie nie poznał, ale w następnej sekundzie wrzasnął do najbliżej stojących żołnierzy, wskazując nas palcem:
– Przyprowadzić mi tu tych dwóch!
Zanim zdążyliśmy cokolwiek zrobić, zostaliśmy brutalnie pochwyceni, wciągnięci za kordon i postawieni przed pierwszym timouchosem.
– Gordianus! Co ty tutaj robisz? Podsłuchujesz? Jednak jesteś szpiegiem! Razem z moim zdradzieckim zięciem, nie mam wątpliwości.
Zeno aż zadygotał z wściekłości.
– Może podsłuchuję, ale nie jestem szpiegiem, pierwszy timouchosie – odparłem, poprawiając przekrzywioną tunikę.
– Powinienem kazać was obu ściąć na miejscu, jak tych rabusiów w willi Ofiarowanego. Tak jest! A potem wystrzelić wasze głowy z katapulty do Treboniusza!
– Nie bądź głupcem, teściu! – Zeno nie przebierał w słowach. – Ten człowiek jest rzymskim obywatelem i znajomym samego Cezara, a łaskawość Cezara jest teraz naszą jedyną nadzieją. Nawet jeśli on jest szpiegiem, byłbyś głupi, gdybyś teraz go zabił i jeszcze pysznił się jego śmiercią. Obraziłbyś tylko Cezara.
– Do Hadesu z Cezarem! Patrz, nadciąga oddział wypadowy.
Na rynek wmaszerowała jednostka w sile mniej więcej kohorty, bez wysiłku roztrącając tłum na boki. Żołnierze mieli na sobie rynsztunek bojowy, w rękach miecze i piki, ale też pochodnie i wiązki nasmołowanego drewna. Płomienie pochodni wiły się i strzelały na wciąż rosnącym wietrze. Zeno pokręcił głową.
– Teściu, nie rób tego – prosił. – Nie teraz, kiedy na murze łopocze biała flaga. Zanim Treboniusz przyśle jakiegoś oficera do prowadzenia pertraktacji…
– Nie mamy o czym pertraktować! – krzyknął Apollonides.
Odsunął się od nas, żeby przemówić do żołnierzy z oddziału wypadowego, którzy wypełnili teraz cały rynek równymi szeregami. Głos miał dźwięczny, a postawą przykuwał uwagę wszystkich zebranych, kiedy przechadzał się tam i z powrotem przed frontem oddziału w błękitnej pelerynie łopoczącej na wietrze. Patrząc na niego, zrozumiałem, dlaczego właśnie on wybił się na najważniejszego spośród ważnych w tym mieście.
– Dzielni obywatele Massilii! Przez długie miesiące znosiliśmy upokorzenia i trudy oblężenia naszego dumnego miasta przez rzymskiego parweniusza, przestępcę i renegata. We własnym kraju udało mu się to, czego nie mógł dokonać Hannibaclass="underline" zdobył Rzym i zmusił senat do udania się na wygnanie. Na tym jednak nie poprzestał w swych występkach. Ośmielił się zastąpić tę prastarą instytucję wybranymi przez siebie uzurpatorami, aby ten nowy, fałszywy senat mógł podtrzymywać liche pozory demokracji, debatując nad jego działaniami i ogłaszając, że są zgodne z prawem. Dopóki on jest górą, dopóty wszelka wolność w Rzymie będzie martwa! A gdyby mógł, odebrałby ją i nam, Massylczykom! Ale to mu się nie uda. Przeciwko niemu stanął prawowity senat Rzymu i wszystkie wschodnie prowincje, na dłuższą metę nie może więc liczyć na wygraną. Nam los wyznaczył nieszczęsną rolę jego pierwszych ofiar, przeszkody na drodze jego szalonej ambicji. Żołnierze, widzicie przed sobą wyłom w murze… W murze, który nigdy jeszcze nie był naruszony, który chronił Massilię od setek lat. Niektórzy widzą w tym katastrofę. Ja uważam, że to dla nas szansa! Teraz bowiem mamy wreszcie możliwość zadania ciosu. Wyłom nie jest wejściem dla wroga, ale wyjściem dla nas! Rzucimy się na nich i zaskoczymy ich zupełnie. Zniszczymy i spalimy ich konstrukcje saperskie, zamienimy ich tarany w popiół, ich szańce w morze ognia, ich wieże w gigantyczne pochodnie, ostrzegające ich przywódcę-renegata: „Trzymaj się z dala od Massilii!” Łucznicy na murach będą was osłaniać. Ale to nie będzie wasza jedyna osłona. Prawdziwą tarczą będzie wam słuszność naszej sprawy. To, co dziś zrobicie, będzie za Massilię, za waszych przodków, którzy założyli to dumne miasto przed ponad pięciuset laty, za tych, którzy, pokolenie za pokoleniem, utrzymywali je wolnym, silnym i niezawisłym na przekór Galom, Kartaginie i samemu Rzymowi. Za Artemidę xoanon, która zstąpiła z niebios i przebyła morze wraz z naszymi praojcami, a potem czuwała nad wszystkim, co się tutaj działo. Artemida patrzy teraz na was, żołnierze! Jej łuk jest napięty w waszej obronie, jej brat Ares będzie was strzegł w boju. Tych, którzy polegną, podejmie z ziemi w swe kochające ramiona. Tych, którzy pozostaną żywi i z podniesionym czołem, bogini okryje niezmierną chwałą. A teraz idźcie! Idźcie i nie wracajcie, dopóki ostatnia szczapa drewna za tymi murami nie zostanie pochłonięta przez płomienie!
Żołnierze odpowiedzieli jak jeden mąż gromkim triumfalnym okrzykiem. Nawet w posępnym dotąd tłumie gapiów serca wezbrały otuchą. Jeden tylko Zeno zwiesił głowę na piersi, zrezygnowany. Inżynierowie i robotnicy odsunęli się od wyłomu. Na grząskim gruncie ułożono deski, aby ułatwić oddziałowi przejście. Jeden po drugim żołnierze znikali za murem, wznosząc bojowe okrzyki i wymachując pochodniami.
Zapadała noc, ale nad Massilią niebo jaśniało, zamiast ciemnieć. Płonące drewniane konstrukcje Rzymian rzucały na nie jaskrawą łunę. Stojący gęsto na koronie muru łucznicy strzelali bez przerwy, jak w transie zakładając kolejne strzały, napinając cięciwy i zwalniając je płynną sekwencją dobrze wytrenowanych ruchów. Wyraźnie słyszalny świst setek strzał mieszał się z dobiegającym z przedpola bitewnym hałasem, punktowanym co jakiś czas ogłuszającym trzaskiem walących się pomostów czy wież oblężniczych. Apollonides sam wspiął się na mur, żeby śledzić tok potyczki. Przechadzał się tam i z powrotem, od czasu do czasu kiwał głową z aprobatą, wskazywał coś w dole albo wydawał polecenia podwładnym.
Zeno został na dole. On również przechadzał się nerwowo, z rękami splecionymi na plecach, spoglądając na przemian w stronę wyłomu, w górę, ku galerii muru, i na kłębiący się niespokojnie tłum na rynku. Obydwaj zdawali się nie pamiętać o mnie i o Dawusie, pozwolono nam bowiem pozostać wewnątrz kordonu. Wreszcie Apollonides wrócił na dół i ruszył w naszym kierunku, dumnie wyprostowany. Tymczasem zdążył już wzejść księżyc, a niebo nad morzem rozbłysło słabymi jeszcze ognikami gwiazd. Przeciwna strona horyzontu wciąż jaśniała pomarańczową łuną; najwyraźniej wypad Massylczyków zakończył się wielkim sukcesem. Któż mógłby powiedzieć, co zajdzie w ciągu najbliższych godzin? Pierwszy timouchos wydawał się zdolny do wszystkiego, także do skrócenia o głowę dwóch nieszczęsnych Rzymian, mimo śmiałego wstawiennictwa Zenona. Dlaczego on to zrobił? Czy naprawdę jest szpiegiem Cezara, jak to drwiąco sugerował jego teść, czy też zwykłym pragmatykiem, pogodzonym już z nieuchronnością zwycięstwa rzymskiego wodza? Rozmawiałem z Zenonem zaledwie raz – poprzedniego wieczoru – i wówczas nie miał pojęcia, kim jestem… albo udawał, że nie ma. W obliczu takiej niepewności uznałem, że druga szansa konfrontacji z nim może mi się już nie trafić. Wyciągnąłem pierścionek i postąpiłem ku niemu. Zeno w tej chwili się odwrócił i spostrzegł, co trzymam w dłoni. Przez chwilę był zdezorientowany, a potem zadrżał, zupełnie jak wczoraj. Zobaczył nadchodzącego teścia.