Выбрать главу

– Schowaj to! – warknął.

– Więc jednak znasz ten pierścień?

– Na Artemidę, schowaj go, zanim zobaczy go Apollonides!

– A cóż by to miało za znaczenie? – spytałem… i w tej samej chwili, patrząc w szeroko otwarte oczy Zenona, zrozumiałem, jak mi się zdawało, wszystko.

Było już jednak za późno. Apollonides już zobaczył, że pokazałem Zenonowi coś, co wzbudziło jego żywą reakcję. Znalazłszy się bliżej, spojrzał na pierścień, potem na zięcia. Jego mina wyrażała najpierw lekkie zdziwienie, potem zdumienie, a wreszcie zupełny brak zrozumienia.

– Co to ma znaczyć, Gordianusie? – spytał. – Skąd masz pierścionek mojej córki?

Porywisty wiatr od morza przenikał przez moją cienką tunikę. Poczułem zimny dreszcz. Teraz wszystko jasne, pomyślałem. Tak mi się w każdym razie zdawało.

Rozdział XXI

– Pytam raz jeszcze, Poszukiwaczu. Skąd masz pierścień mojej córki?

– Twojej córki?

– Przecież mówię wyraźnie! Zeno dał go jej w dniu ślubu. Od tej pory nigdy go nie zdejmowała.

Nie odezwałem się. Apollonides zwrócił się więc do Zenona, który unikał jego wzroku.

– Wytłumacz mi to, Zenonie. To ty mu go dałeś? Dlaczego? Jako zapłatę dla szpiega czy łapówkę? Przecież Cydimacha nigdy by nie pozwoliła…

– Twój zięć mi go nie dał, pierwszy timouchosie. Znalazłem go.

– Znalazłeś? Jak to znalazłeś?

W głosie Apollonidesa rozbrzmiała nuta histerii. Pomyślałem, że i on, dzięki jakiemuś przypływowi intuicji, zaczynał pojmować prawdę. Podczas naszego pierwszego spotkania na tarasie Ofiarowanego, kiedy opowiedziałem mu o incydencie na Skale Ofiarnej, nie wziął moich słów poważnie i oskarżył mnie o kłamstwo. Kobieta, która spadła ze skały, nic go nie obchodziła. Skąd mógł wówczas wiedzieć, jaka jest prawda?

– Pierwszy timouchosie, chyba mogę to wyjaśnić – powiedziałem. – Ale nie tutaj. W twoim domu i… w obecności pewnych osób.

Spodziewałem się wybuchu gniewu, ale Apollonides zupełnie spuścił z tonu.

– Pewnych osób? Jakich? – zapytał.

Jego twarz stała się niemal kredowobiała. W migotliwej poświacie od szalejących za murem płomieni wyglądał jak martwa lalka z wosku. Szczęka mu opadła, a brwi uniosły się. Przypominał mi teraz głowy zatknięte na tykach wśród ruin domu Hieronimusa.

Idąc do willi Apollonidesa, nie potrzebowaliśmy pochodni. Niebo wciąż jaśniało odblaskiem pożarów, zalewając otwarte place Massilii czerwonawym światłem i pogrążając w nieprzeniknionym cieniu wąskie alejki i zaułki. Kilku żołnierzy zostało wcześniej wysłanych z zadaniem sprowadzenia ludzi, których wymieniłem. Apollonides wydał jeszcze rozkaz otoczenia nas szczelnym kordonem i potem już nie powiedział ani słowa. Zeno również szedł w milczeniu, a i ja, mimo że Dawus parokrotnie próbował szeptem o coś mnie spytać, odmawiałem mu przeczącym ruchem głowy i nie odzywałem się. Kluczyliśmy tak ponuro massylskimi uliczkami, aż wreszcie stanęliśmy przed domem pierwszego timouchosa. Wewnątrz zastaliśmy już ów pierwszy oddziałek, trzymający straż przed drzwiami do pokoju Cydimachy i Zenona. Nieopodal stali Arausio i jego żona Rindel, wystraszeni i niepewni.

– Pierwszy timouchosie! – odezwał się drżącym głosem Gal na nasz widok. – O co tu chodzi? Twoi żołnierze wyciągnęli nas z domu i przyprowadzili tutaj bez słowa wyjaśnienia. Czy jesteśmy aresztowani? Widzę, że jest z tobą Poszukiwacz. Czyżby oskarżył mnie o zniesławienie ciebie i twojego zięcia? To nieprawda, pierwszy timouchosie! Nie dawaj posłuchu kłamliwej rzymskiej gadaninie! Miej litość choć nad moją żoną…

– Milcz, kupcze! – przerwał mu Apollonides i zwrócił się do Zenona, nie patrząc na niego. – Zięciu, otwórz te drzwi.

– Sam je otwórz – odparł tępo Zeno.

– Nie zrobię tego! To jest pokój, w którym dorastała moja córka. Odkąd po raz pierwszy ujrzała swe odbicie w zwierciadle, prosiła, abym nigdy nie wchodził nie zapowiedziany. Nie chciała, abym kiedykolwiek widział ją bez ubrania i bez woalu, nie chciała pokazywać się nawet swoim niewolnicom, a ja skrupulatnie szanowałem jej prywatność. Kiedy się z nią ożeniłeś, zaczęła dzielić ten pokój z tobą… i tylko z tobą. Od czasów jej dzieciństwa tylko ze dwa razy tam wszedłem, a absolutnie nigdy nie zrobiłem tego wbrew jej woli. Nawet nie dotknąłem tych drzwi. Nie zrobię tego i dzisiaj. Ty je otworzysz.

Zeno stał nieruchomo, wpatrzony w drzwi. Zerknął ukradkiem na Arausia i jego żonę, zagryzł wargę, po czym gorzko się zaśmiał. Oczy mu błyszczały jak w gorączce. Pokręcił głową i wbił we mnie wzgardliwe spojrzenie, w którym była też jednak litość.

– Pamiętaj, Poszukiwaczu, to przez ciebie. To ty, nikt inny, do tego doprowadziłeś!

Powiedziawszy to, pchnął drzwi do swego małżeńskiego pokoju. Jeden po drugim weszliśmy do środka: najpierw Zeno, potem Apollonides, ja z Dawusem i na końcu rodzice nieszczęsnej Rindel. Ich miny wyrażały kompletną dezorientację. Po cóż, na Artemidę, zostali wezwani do sypialni człowieka, który zdradził ich córkę, i potwora, dla którego to uczynił?

Tak, jak się spodziewałem, pokój był urządzony z przepychem. Wszystkie ściany były obwieszone wspaniałymi tkaninami, nawet z lamp zwisały bogate ozdoby. Feeria barw, deseni i faktur wręcz biła w oczy. Można by pomyśleć, że tak jak jego mieszkanka, całe pomieszczenie skryte było pod niezliczonymi warstwami woali.

W przeciwległym rogu stała dobrze nam znana postać, omotana w nieprzeniknioną tkaninę. Odwróciła się zaskoczona, kiedy weszliśmy. Nic dziwnego, pomyślałem, że Zeno nie chciał, aby zobaczyła pierścień Cydimachy, kiedy zaatakowałem go w małym ogrodzie. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał ani nie poruszał.

– Pierwszy timouchosie – powiedziałem cicho. – Czy chcesz…

– Nie! Ty to zrobisz, Poszukiwaczu. Odkryj ją.

Jego głos był ochrypły i ledwie słyszalny. Poczułem nagły przypływ współczucia dla tego nieszczęśnika. Domyślił się prawdy jak i ja. Wie, co musiało zajść owego dnia na Skale Ofiarnej. Który jednak ojciec może przyjąć, że jego dziecko nie żyje, nie mając niezbitych na to dowodów, choćby i bolesnych? Tak było i ze mną; nie umiałem do końca pogodzić się z myślą o śmierci Metona. Kiedy nie ma dowodu, zawsze istnieje jakaś iskierka nadziei. Apollonides mógł się jej trzymać jeszcze przez chwilę. Kiedy woal zostanie ściągnięty, nie będzie już nawet cienia wątpliwości. Widziałem, jak zbiera się w sobie na ten moment. Na twarzy miał wypisane krańcowe nieszczęście.