Выбрать главу

– Nie wiem.

– Ale Zeno wie.

Poruszyłem się niespokojnie i spytałem:

– Zamierzasz wydać go na tortury?

– Po co? Mam przecież ciebie. Ty odkryjesz mi prawdę.

– Ja, pierwszy timouchosie?

– Chyba nie bez powodu nazywają cię Poszukiwaczem? Domicjusz wszystko mi o tobie powiedział. Podobno masz nad ludźmi jakąś dziwną moc, która każe im mówić ci prawdę. To dar, jaki dostałeś od bogów.

– Dar czy klątwa?

– Nie obchodzi mnie to, chcę tylko, abyś wydobył od Zenona, co naprawdę zaszło na Skale Ofiarnej. Zrób to dla mnie… a wtedy pozwolę ci rozmawiać z synem.

Rozdział XXII

W pokoiku, w którym trzymano Zenona, też było tylko jedno okno wychodzące na miejskie mury przy głównej bramie. Było ono jednak zakratowane. Apollonides z pewnością wziął to pod uwagę, wyznaczając mu właśnie to pomieszczenie.

Jeżeli istotnie posiadam jakiś szczególny talent do wyciągania od innych ludzi ich tajemnic, tym razem nie musiałem za bardzo z niego korzystać. A może jest tak, jak twierdził Apollonides: to nie ja potrafię obnażać ludzkie sekrety, lecz bogowie każą innym wyjawiać je właśnie mnie. Nie wiem, jak jest naprawdę; dość że Zeno nie miał oporów przed mówieniem. Zaczął nieco zaskakująco.

– Powinienem od razu kazać cię zabić – rzekł wpatrzony w widok za oknem. – Wiedziałem, że byłeś świadkiem… zajścia na Skale Ofiarnej. Ty, twój zięć i Ofiarowany. Słyszałem, jak mówią o tym żołnierze. Opowiadali, że zostali wysłani, aby przepytywać ludzi w pobliżu skały w związku z waszymi relacjami. Później tego samego wieczoru spotkałem Apollonidesa. Napomknął mi o tym mimochodem. Spojrzał mi prosto w oczy i powiedział o jakimś bzdurnym meldunku Ofiarowanego, który rzekomo widział na Skale Ofiarnej oficera w błękitnej pelerynie i kobietę. Myślałem, że serce wyskoczy mi przez gardło. Ale on wcale mnie nie sprawdzał. Nie miał o niczym pojęcia. Przy tylu sprawach na głowie nawet nie podejrzewał, że coś mogło się wydarzyć.

– Ja myślałem, że to Rindel była z tobą na skale, tak bowiem sądził Arausio. Ale to była Cydimacha.

– Tak.

– Ofiarowany uważa, że ona skoczyła w przepaść.

– Doprawdy?

– Mój zięć ma na ten temat inne zdanie.

Przez długą chwilę Zeno nie odpowiadał. Patrzył przez okno i stał tak nieruchomo, że zdawał się nie oddychać.

– Nie powinienem był zakochać się w Rindel – powiedział wreszcie. – Nigdy tego nie chciałem. Oczywiście pożądałem jej, ale to nie to samo. Nie można jej nie pożądać. Każdy mężczyzna czułby to samo. Widziałeś ją dzisiaj.

– Zaledwie przez chwilkę.

– Ale dość długą, by zauważyć, jak jest piękna.

– Bardzo piękna.

– Nadzwyczajnie piękna – poprawił mnie.

– Tak.

– Ale Rindel jest Galijką, a jej ojciec nikim.

– On sam twierdzi, że jest bogatszy od twojego teścia.

Zeno zmarszczył nos z niesmakiem.

– Arausio może sobie mieć pieniądze, ale nigdy nie zostanie timouchosem. Nie ten gatunek. Gdybym ożenił się z Rindel, nie byłbym nikim więcej, jak tylko zięciem bogatego Gala.

– I to byłoby takie straszne?

– Jesteś cudzoziemcem. – Parsknął wzgardliwie. – Nie możesz tego zrozumieć.

– Pewnie masz rację. Ale chyba potrafię zrozumieć, że zakochałeś się w Rindel wbrew sobie.

– Już się prawie… pogodziłem z tym ożenkiem. Ale potem… trafiła się inna okazja.

– Cydimacha?

– Pierwszy timouchos zaprosił mnie na kolację w tej przeklętej willi. Takie zaproszenie to wielki zaszczyt; tak przynajmniej myślałem, dopóki moi koledzy nie zaczęli się ze mną droczyć. Ty głupcze, mówili, nie rozumiesz, że on zastawia sieci na zięcia? Nie jesteś pierwszym potencjalnym kandydatem, którego zaprasza. Wszystkich poprzednich… pożarł ten potwór! Uważaj, żeby nie wczepiła w ciebie swoich szponów i kłów. Albo i gorzej: żeby nie zawlokła cię do łóżka! Mieli ze mnie sporo uciechy. Zacząłem się bać tej kolacji. Oczywiście okazało się, że posadzono mnie obok Cydimachy. Ma się rozumieć, ukryta była pod tym swoim woalem. Z początku byłem nerwowy. Cydimacha z rzadka się odzywała, ale kiedy to robiła, przekonywałem się, że jest nawet dowcipna. Po jakimś czasie pomyślałem sobie: nie jest tak źle… Rozluźniłem się, więcej jadłem i piłem. Rozejrzałem się po ogrodzie, zobaczyłem, jak oni żyją. Zacząłem myśleć: czemu by nie?

– Bynajmniej nie jesteś pierwszym młodzieńcem, który się ożenił dla kariery – wtrąciłem cicho.

– Wcale nie było tak, że brzydziłem się Cydimachą! Z czasem zacząłem ją lubić. Nawet bardzo lubić.

– A jej brzydota? Jej kalectwo?

– Poradziliśmy sobie z tym. – Zeno uśmiechnął się smutno. – Znasz wizerunek Artemidy xoanon. Każdy massylski chłopiec jest nauczony go czcić, choć jest taki dziwaczny. Powiedziałem Cydimasze, że jest moją własną Artemidą xoanon. Sprawiło jej to ogromną przyjemność.

– A co z Rindel?

Westchnął.

– Gdy tylko zaręczyłem się z Cydimacha, ślubowałem sobie już nigdy nie spotkać się z Rindel. Gdybym próbował jej się wytłumaczyć, nie wyszłoby z tego nic dobrego. Lepiej było z nią od razu zerwać, pozwolić, aby myślała o mnie jak najgorzej, i w końcu zapomniała. Dotrzymałbym tego przyrzeczenia, ale Rindel mi na to nie pozwoliła. Dopóki pozostawałem w domu Apollonidesa, byłem od niej bezpieczny. Ale kiedy zaczęło się oblężenie, moje obowiązki zmuszały mnie do kręcenia się po całym mieście. Rindel mnie tropiła jak łowca zwierzynę.

– Artemida ze swym łukiem… – mruknąłem.

– Czasami zostawałem gdzieś sam. I wtedy nagle zjawiała się przede mną, szepcząc, kusząc, ciągnąc w jakieś zakamarki, mówiąc, że nie może mnie zapomnieć, że wciąż mnie pragnie, chociaż jestem mężem innej.

Kiwnąłem głową.

– Arausio mówił mi, że Rindel znikała z domu na długie godziny. Myślał, że chodzi na długie bezmyślne spacery, starając się leczyć ranę w sercu. Obawiał się, że dziewczyna straci zmysły.

– A ona polowała na mnie. I po jakimś czasie… nasze spotkania przestały być przypadkowe. Znaleźliśmy sobie miejsce, gdzie mogliśmy się widywać. Gniazdko miłości. Zapomniałem, jaka ona jest piękna. Powiedziałeś: Artemida? Co tam Artemida! Ona jest jak wcielona Afrodyta! Kochać się z nią… Jak mam ci to wytłumaczyć, żebyś choć trochę zaczął rozumieć?

Westchnąłem. Jak wszyscy młodzi ludzie, Zeno uważał, że ekstaza jest jego własnym wynalazkiem.

– Po raz ostatni się spotkaliśmy… w taki sposób… w dniu, kiedy Rzymianie podtoczyli pod mur swój taran. Przez całe to zamieszanie spóźniłem się, ale ona na mnie czekała. Było jak nigdy przedtem. Podekscytowanie na murach, poczucie grozy, jaka nad nami zawisła, nieustanne dudnienie tarana… Nie umiem tego opisać. Zupełnie, jakbyśmy oboje mieli nowe ciała, nowe zmysły. Była niewypowiedzianie piękna. Chciałem tak leżeć w jej ramionach do końca świata. I wtedy…

– Znalazła was Cydimacha.

– Tak. Podejrzewała mnie. Śledziła mnie i zastała nas…

– I co dalej?

– Histeria. Dla mnie zobaczyć je obie, w tym samym pokoju, jedną przy drugiej… nagą Rindel i Cydimachę szczelnie okrytą, ale przecież wiedziałem, co kryje ten woal… Wydawało się niemożliwe, że te dwa tak odmienne stworzenia są z takiego samego ciała. Moja żona musiała dostrzec moją minę. Wydała z siebie krzyk, który zmroził mi krew w żyłach. Wybiegła z pokoju.

– Myślałem, że jest kulawa.