– Nigdy nie sądziłem, że potrafi tak szybko biec! Zwłaszcza że… – Chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. – Narzuciłem ubranie i zbroję… Nie mogłem się inaczej pokazać na ulicy… Ruszyłem za nią. Myślałem, że ucieknie tutaj, do ojca, ale wtem zobaczyłem ją w oddali, jak biegnie w stronę morza. Rzuciłem się w pogoń. Dogoniłem ją u stóp Skały Ofiarnej. Co stało się potem, sam widziałeś.
– A więc było tak, jak twierdził Hieronimus… – Powoli skinąłem głową. – Cydimacha chciała rzucić się ze skały, a ty ścigałeś ją, żeby do tego nie dopuścić. – Czekałem, żeby coś odpowiedział, on jednak milczał, nie odrywając oczu od okna. – A potem Rindel zajęła miejsce twojej żony. Maskarada. Szaleństwo…
– Ale się udało! W całym zamieszaniu tego dnia bez trudu przemyciłem ją do willi. Kiedy już znaleźliśmy się bezpiecznie w pokoju Cydimachy, przebrałem ją w jej rzeczy, zakryłem woalem, pokazałem, jak ma się zgarbić, jak poruszać. Kazałem jej mówić ochryple i w ogóle jak najrzadziej się odzywać.
– A Apollonides?
– Od rozpoczęcia oblężenia nie miał czasu dla Cydimachy. Dla niego sprawa była prosta: dziewczyna ma męża, on już za nią nie odpowiada, za to ma na głowie prowadzenie wojny. Wczoraj przy kolacji Rindel znalazła się po raz pierwszy blisko niego. Siedziała cicho tuż przy mnie i Apollonides niczego nie podejrzewał.
– Nie pomyśleliście o jej rodzicach?
– Rindel chciała posłać im wiadomość, że żyje i ma się dobrze, ale uznałem, że to zbyt niebezpieczne.
– Pozwoliliście zatem, żeby uznali ją za zmarłą.
Gdyby tylko Arausio znał prawdę, nigdy by do mnie nie przyszedł, a ja nie zajmowałbym się tą sprawą, nigdy bym nie usłyszał o Rindel i nie pokazałbym Zenonowi znalezionego na skale pierścienia. Ich tajemnica sprowadziła na nich klęskę.
– Nie mogliście przecież wiecznie udawać. Chyba zdawałeś sobie z tego sprawę?
– W oblężonym mieście człowiek szybko się uczy żyć z dnia na dzień. Zresztą czas działał na naszą korzyść. Gdyby Cezar zdobył Massilię, wszystko uległoby zmianie. Kto wie, jak potoczyłyby się nasze losy? Jedno jest pewne: Apollonides nie byłby już pierwszym timouchosem. Być może nawet zostałby zabity. Massilia już na zawsze straciłaby niepodległość. W tym cała nadzieja, że Cezar rozwiązałby Wielką Radę i oddałby rządy jakiemuś rzymskiemu wodzowi. Potrzebowałby jednak kogoś, kto zna miasto i tutejsze stosunki, byłby wobec niego lojalny i mógłby prowadzić administrację, tłumił opór…
– Jednym słowem, massylskiego służalca. I w tej roli widziałbyś siebie?
Tak jak Zeno ożenił się dla kariery, gotów był nazywać Cezara swym panem.
– Czemu nie? Od początku argumentowałem za otwarciem przed nim bram miasta. Nie powinniśmy mu się opierać.
Skinąłem głową w zamyśleniu.
– A mój syn Meto? Jak i kiedy go poznałeś?
– Och, już wtedy, kiedy tylko przybył do Massilii. – Zeno się uśmiechnął. – Tuż przed oblężeniem. Przedstawiał się jako dezerter z bliskiego kręgu Cezara. Od początku musiał wyczuć, że jestem sympatykiem jego byłego wodza. Nie czyniłem z tego tajemnicy. Głośno protestowałem, kiedy Rada głosowała za opowiedzeniem się po stronie Pompejusza. Właściwie to nawet gardziłem Metonem. Miałem go za jeszcze głupszego niż mój teść. Oto młody Rzymianin, który wyrósł z niczego na towarzysza samego Cezara i z jakiegoś powodu odrzucił wszystko, wybierając służbę takim typom jak Milo i Domicjusz, czy nawet Pompejusz. Cóż za głupiec! Oczywiście to on śmiał się ostatni. Meto od początku był agentem Cezara.
– I zwrócił się do ciebie, żeby cię zwerbować do jego służby?
– Jeszcze nie wtedy. Nie miałem pojęcia, kim jest naprawdę, dopóki Milo go nie zdemaskował jako szpiega. Ludzie Domicjusza ścigali go aż do muru, on zaś skoczył w morze i rzekomo utonął. Więcej o nim nie myślałem. Oblężenie trwało dalej, aż tu następnego dnia po ataku taranem… w dzień po śmierci Cydimachy… Meto znów się zjawił w mieście. A raczej nie Meto, ale obszarpany wieszczek, za którego się czasami przebierał. Odszukał mnie i zaryzykował, odsłaniając się przede mną. Chciał, żebym pomógł mu przeniknąć do tego domu. W zamian obiecał łaskę Cezara. I tak byłem już w śmiertelnym niebezpieczeństwie, skoro Cydimacha nie żyła i Rindel się pod nią podszywała. Pomoc udzielona rzymskiemu szpiegowi naraziłaby mnie jeszcze bardziej, ale zarazem zdawało mi się, że to sami bogowie zsyłają mi Metona. Na dłuższą metę mogłem liczyć tylko na zdobycie przychylności Cezara i oto otwierała się przede mną na to szansa. Kiedy już zdecydowałem się zaufać Metonowi, opowiedziałem mu wszystko, nawet o Cydimasze i o tym, jak Rindel zajęła jej miejsce. Meto sam czasami po mistrzowsku wchodził w tę rolę. Uznał, że skoro Rindel to potrafi, to dlaczego nie on? W przebraniu mógł swobodnie poruszać się po całym domostwie, a nawet wychodzić do miasta, pod warunkiem że mogłem mu, czyli Cydimasze, towarzyszyć. Twój syn jest urodzonym aktorem, Gordianusie. Grał moją żonę nawet bardziej przekonująco niż Rindel, która zawsze przesadnie akcentowała jej utykanie. Meto był doskonały, ale też wykorzystywał to maksymalnie. Jeżeli córka pierwszego timouchosa miała kaprys przesiadywać pod drzwiami pokoju, gdzie akurat odbywała się narada wojenna, któż śmiałby jej tego zabronić? Wręcz przeciwnie; dzielni żołnierze przemykali obok niej niczym myszy przed kotem. Nikt nie chciał mieć do czynienia z zawoalowanym potworem!
– Ależ to szalone ryzyko! – wtrąciłem, kręcąc z zadziwienia głową.
– Tak, ale zarazem genialne posunięcie. Nigdy nie spotkałem odważniejszego człowieka niż twój syn.
– Meto zrobił z ciebie szpiega, Zenonie.
– Szpiega? Być może. Ale nie zdrajcę! Przekonasz się, że w ostatecznym rachunku to ja zawsze chciałem jak najlepiej dla Massilii, a nie Apollonides.
– Stanąłeś po stronie Cezara, ale jednak wypłynąłeś w morze walczyć z jego flotą.
– Nie miałem wyboru. Musiałem dowodzić tym okrętem. Nie jestem tchórzem i nigdy nie zdradziłem mych towarzyszy. Tamtego dnia walczyłem tak długo i zażarcie jak każdy inny Massylczyk.
– Czyżby? Nawet wiedząc, że jeśli nie wrócisz, twoja ukochana Rindel zostanie sama w domu Apollonidesa?
– Rindel nie była tam sama. Meto przyrzekł mi opiekować się nią. Gdybym wtedy zginął, on by odprowadził ją potajemnie i bezpiecznie do rodziców, Apollonides zaś nigdy by się nie dowiedział, jaką grała rolę.
– Rozumiem. A sam Meto musiałby już zawsze grać rolę zrozpaczonej wdowy, z pewnością oniemiałej z nieszczęścia. Ileż tu kłamstw! – Przetarłem zmęczone oczy. – Meto zdemaskował się przed tobą, okazał ci zaufanie… a mnie? Mnie się nawet nie pokazał, nie dał choćby jakiegoś znaku, że żyje. Pod Massilią, w świątyni Artemidy xoanon, to jego spotkałem przebranego za wróżbitę Rabidusa, prawda? Oszukał mnie.
Zeno wzruszył ramionami.
– Jeśli Meto uważał, że ujawnienie się tobie stanowi zbyt duże ryzyko, to według mnie powinieneś zaufać jego ocenie sytuacji. Udało mu się przetrwać tyle czasu pomimo tak wielu niebezpieczeństw, więc myślę, że wie, co robi.
– Oby tak było. – Pokręciłem głową i wstałem, zbierając się do odejścia.
– Nie zapomniałeś o czymś, Gordianusie?
– Chyba nie.
– Wcale mnie nie zapytałeś, co zaszło na Skale Ofiarnej.
– Myślę, że już mi na to odpowiedziałeś. Ścigałeś Cydimachę aż na szczyt. Przypuszczam, że ściągnęła z palca pierścionek… który dałeś jej w dniu ślubu… i cisnęła ci pod nogi. Taki gest odrzucenia ciebie przed odrzuceniem własnego życia. Mam rację?
– Tak. Prawie.
– Jak to prawie?
– Cydimacha rzeczywiście zdjęła pierścień i rzuciła go na ziemię. Powinienem o tym pamiętać i podnieść go później, ale wszystko zdarzyło się tak nagle… A potem rzuciła się ku krawędzi skały.