– Zranili cię włócznią.
– Zwykłe draśnięcie.
– Strzelali do ciebie z łuków.
– I pudłowali. Nie ma między nimi ani jednego porządnego łucznika!
– Widzieli, jak bezwładnie spływasz z prądem.
– Nie ja, tylko moja tunika. Kiedy uderzyłem o wodę, wydęła się powietrzem. Związałem ją, żeby utrzymała się na powierzchni trochę dłużej, a oni z daleka wzięli to za ciało. Ludzie widzą to, co chcą zobaczyć, a mądry szpieg to wykorzystuje. Cezar mnie tego nauczył. Ja w tym czasie płynąłem pod wodą wzdłuż ściany w stronę portu. Kiedy się wreszcie wynurzyłem, oni już nie mieli pojęcia, gdzie mnie szukać. Słońce świeciło im w oczy i nie patrzyli we właściwym kierunku. Nabrałem powietrza i znów zanurkowałem. Przepłynąłem tak całą zatokę i dotarłem do przeciwległego brzegu.
Wpatrując się w osad na dnie kubka, spytałem:
– Kto przysłał mi tę anonimową wiadomość o twojej śmierci? Domicjusz?
– Nie. Jestem prawie pewien, że musiał to zrobić Milo. Sądziłem, że uda mi się przeciągnąć go na stronę Cezara, ale się mocno przeliczyłem. Milonowi brak wyobraźni, by ujrzeć przyszłość. Umie tylko myśleć o tym, by wrócić do łask Pompejusza. Dlatego omal przez niego nie zginąłem. Wykombinował sobie, że będzie miał u Wielkiego plus, demaskując groźnego szpiega. Milo jednak chciał mnie ująć żywego i nigdy nie przyjął do wiadomości mojej śmierci z rąk ludzi Domicjusza. Podejrzewał… i słusznie… że mam się dobrze i jestem w Massilii. Chciał mnie znów nakryć, a jaki sposób byłby lepszy od zwabienia tu mego ojca? Wiedział, że prędzej czy później spróbuję się z tobą skontaktować. To jego ludzie śledzili was za każdym razem, kiedy wychodziliście z willi Ofiarowanego. Nie wy ich jednak interesowaliście; mieli nadzieję, że mnie złapią. Raz niemal im się to udało. To było wtedy, gdy wyszliście od Gajusza Werresa i zatrzymaliście się na uliczce z nielegalnym ryneczkiem.
– Tak, widzieliśmy cię tam w twoim przebraniu wieszczka. Ale potem zniknąłeś.
– Musiałem! Ludzie Milona wyrośli jak spod ziemi. Mało brakowało, a wpadłbym im w łapy.
Skinąłem powoli głową.
– W dniu bitwy morskiej też się pojawiłeś. Stałeś u podnóża Skały Ofiarnej.
– Tak. Nie mogłem uwierzyć, że miałeś czelność tam się wdrapać! Obserwowałem cię całe godziny, w każdej chwili spodziewając się, że ściągną cię stamtąd kapłani Artemidy. Kiedy w końcu zaczęliście schodzić, moją pierwszą myślą było dopaść was przed innymi i gdzieś was ukryć… ale znów musiałem sam uciekać. Żołnierze przybyli zabrać was do domu Apollonidesa. I dobrze się stało! To było najbezpieczniejsze schronienie. Tłum na ulicy rozszarpałby was na strzępy razem z Ofiarowanym.
Nie byłem usatysfakcjonowany.
– Metonie, z pewnością mogłeś jakoś się ze mną skontaktować. Kiedy usłyszałem od Domicjusza o twojej śmierci, przeżyłem… bardzo trudne chwile. Całymi dniami nie ruszałem się z domu Hieronimusa. Skoro nie mogłeś do mnie przyjść sam, trzeba było chociaż przysłać wiadomość, jakiś zwykły znak życia! To, co czułem…
– Wybacz, tato, ale to było po prostu zbyt niebezpieczne. Poza tym… szczerze mówiąc, byłem zbyt zajęty. Nie masz pojęcia jak! – Znów się uśmiechnął, dumny z siebie. – Tego dnia, kiedy znaleźliście się z Dawusem w świątyni Artemidy xoanon… jeśli chcesz wiedzieć, zwykłem tam zostawiać meldunki dla Treboniusza… Usłyszałem dwa głosy i ku memu zdumieniu poznałem, że to wy. Co, na Hades, robi tu mój ojciec, pomyślałem. No, najwyraźniej przyjechałeś mnie szukać. Mogłeś mi jednak tylko tym zaszkodzić. Starałem się więc cię odstraszyć i skłonić do powrotu do Rzymu.
– Nie zdejmując przebrania? – Pozwoliłem sobie w końcu na okazanie odrobiny gniewu.
– Przecież nie mogłem się ujawnić przy tych dwóch żołnierzach! Rozpaplaliby to na cały obóz, a kto wie, ilu szpiegów mają tam Massylczycy? O mojej misji wiedział tylko jeden Treboniusz. Zachowanie absolutnej tajemnicy było niezbędne.
– Mogłeś jednak jakoś dać mi znać, Metonie!
– Nie, tato. – Westchnął. – Myślałem tylko o tym, żeby cię odesłać do Rzymu, gdzie byłbyś bezpieczny. Odłączywszy się od was po drodze do obozu, pojechałem na skróty prosto do Treboniusza. Obiecał mi, że nakaże ci odjazd. Nawet gdyby ci się udało zostać, w najgorszym razie, jak myślałem, spędziłbyś resztę oblężenia w obozie, naprzykrzając się dowódcy. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że możesz naprawdę znaleźć sposób na przedostanie się za mury. A tymczasem jesteś tutaj. Muszę przyznać, że też się wykazałeś przemyślnością. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, co? Może Cezar powinien właśnie ciebie zatrudnić jako tajnego agenta!
Ten pomysł tak mnie rozgniewał, że nagły grzmot, jaki rozległ się w tej chwili, przez mgnienie oka wydawał mi się manifestacją mojego nastroju. Jednak i on, i wyraźne drżenie podłogi miały zupełnie inną przyczynę. Meto rzucił się do okna.
– O, wielka Wenus! – zakrzyknął.
Nad murem… a właściwie nad miejscem, gdzie jeszcze przed chwilą stał, unosiły się w niebo znane mi już kłęby pyłu. Wyrwa była teraz o wiele szersza. Po obu stronach pierwotnie powstałego leja krasowego musiały zapaść się kolejne, pociągając w otchłań cały ułożony tam gruz i ziemię wraz ze stemplami podtrzymującymi obie krawędzie wyłomu i wciąż tam pracującymi budowniczymi. Na naszych oczach jedna z wież pochyliła się z wolna i zapadła się z ogłuszającym łoskotem, w którym utonęły krzyki ginących ludzi. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą była stosunkowo niewielka wyrwa w murze, którą przy nadzwyczajnym wysiłku dałoby się obronić, ziała teraz ogromna dziura, otwierająca przed oblegającymi całą przestrzeń głównego rynku Massilii. Miasto straciło swą wspaniałą osłonę.
W domu Apollonidesa rozległy się krzyki, odgłosy bieganiny, a po chwili drzwi naszego pokoju otworzyły się gwałtownie i stanął w nich pierwszy timouchos, patrząc na nas z miną człowieka całkowicie oszołomionego. Mój czas sam na sam z synem dobiegł końca.
Rozdział XXIV
Apollonides rozkazał mi opuścić pokój. Wszedł do środka blady, z drżącymi rękami, w asyście kilku żołnierzy, po czym drzwi zatrzaśnięto mi przed nosem. Jak się można było spodziewać, po upadku muru Meto jako agent Cezara był pierwszą osobą, z którą najważniejszy człowiek w Massilii chciał rozmawiać. Ruszyłem korytarzem w stronę głównej części domu. Za rogiem natknąłem się na grupkę zbrojnych, prowadzących szeptem gorączkową dyskusję. Byli tak nią zajęci, że mnie nawet nie zauważyli, w każdym razie nie zareagowali, kiedy ich minąłem. Szedłem dalej, błądząc po wielkim domu, dopóki nie spotkałem Dawusa, który na mój widok roześmiał się radośnie i ścisnął mnie tak mocno, że nie mogłem oddychać. Jego również wypuszczono z celi i najwyraźniej o nim zapomniano. Byłem zmęczony, zdezorientowany i nie miałem pojęcia, co dalej robić. Postanowiłem odszukać Hieronimusa. Drzwi do jego apartamentu były otwarte. Weszliśmy przez niewielki przedpokój do sypialni; kolejne otwarte drzwi prowadziły do innego pokoju z balkonem wychodzącym na ulicę. W całym apartamencie nie było żywego ducha, zniknęli nawet niewolnicy. Wyczerpany położyłem się na miękko wysłanym łożu, aby przez chwilę odpocząć. Oczywiście od razu zasnąłem. Dawus przez jakiś czas czuwał w przedpokoju, ale i jego wreszcie pokonało zmęczenie. Położył się obok mnie i też zapadł w mocny sen.
Obudziliśmy się o świcie. W domu panowało ogólne zamieszanie. Nie było nikogo, kto panowałby nad sytuacją. Służba wałęsała się bez celu, nie mając od kogo przyjmować poleceń. Kiedy jednak chciałem wejść do skrzydła, w którym wieczorem byłem przesłuchiwany przez Apollonidesa, zatrzymali mnie dwaj strażnicy; obaj mieli nieszczęśliwe miny. Spróbowałem perswazji, ale zakrzyczeli mnie, grożąc dobytymi mieczami. Zawróciłem więc, aby jeszcze raz poszukać Hieronimusa, ale wyglądało na to, że zniknął bez śladu. Trafiwszy do westybulu, stwierdziłem, że drzwi frontowe stoją otworem. Wyszedłem na ganek i zobaczyłem, że również brama ogrodu jest otwarta i nikt jej nie pilnuje.