Выбрать главу

– Nie przed zdobyciem, to prawda. Może jednak uratuję je przed ostatecznym zburzeniem? Kto wie, jakie Cezar ma zamysły? Poświęcenie Ofiarowanego może jeszcze spowodować, że zdobywca okaże łaskawość.

– Cezar zrobi, co będzie chciał, bez względu na to, co się stanie z tobą!

– Sza! Nie mów tego kapłanom, ani tym bardziej ludowi Massilii. Od miesięcy mnie rozpieszczali i dostarczali wszelkich przyjemności, przygotowując do przejęcia w jednej chwili wszystkich ich grzechów. Teraz więc chcą doprowadzić dzieło do końca.

– Ale…

– Zamilcz, Gordianusie! Jestem spokojny. Wczoraj w nocy Apollonides wezwał mnie do swego pokoju i wszystko mi powiedział.

– Wszystko?

Ofiarowany skinął głową.

– Wszystko. Wiem, że twój syn żyje, i cieszę się wraz z tobą, Gordianusie. Apollonides wyznał mi, że to jego ojciec zrujnował mojego. Od dawna to podejrzewałem. Powiedział mi też o… Cydimasze. Mój ojciec skoczył ze Skały Ofiarnej. Córkę Apollonidesa z niej zepchnięto. Jego ród jest skończony i cienie moich rodziców mogą czuć ukojenie.

– A ty, Hieronimusie?

– Ja? – Wiatr docisnął woal do jego twarzy, tak że wyraźnie widziałem przez chwilę jego minę: wargi lekko wydęte, brew uniesiona z ironią. – Jestem Massylczykiem, Gordianusie, a Massylczycy nade wszystko szanują umowy. Kiedy zostałem wyznaczony na Ofiarowanego, zawarłem z kapłanami Artemidy i z ludem Massilii rodzaj umowy. Zrobiłem to w pełni świadomie. Oni dotrzymali słowa, kolej więc na mnie. Mam obowiązek poświęcić się bez protestów. Nie wszystkim Ofiarowanym to się udaje. Niektórych trzeba było wiązać, podawać środki odurzające, a nawet stuknąć w łeb i pozbawić przytomności. Ale nie mnie! Ja pójdę na spotkanie ze swym losem z podniesioną głową i przyjmę go z dumą.

Głos uwiązł mi w gardle. Zacząłem gorączkowo szukać słów, którymi mógłbym go przekonać, czegoś, co mógłbym zrobić, aby przerwać tę farsę. Hieronimus położył mi dłoń na ramieniu i ścisnął mocno.

– Gordianusie, wiem, że nie traktujesz tej ceremonii poważnie i nie wierzysz, że może odnieść skutek.

– A ty wierzysz?

– Może tak, a może nie. Moje osobiste przemyślenia niewiele tu znaczą. Ale nie jest wykluczone, że Ofiarowany naprawdę może wziąć na siebie cudze grzechy i unicestwić je wraz z sobą, pozwalając tym, co przeżyją, zacząć wszystko od nowa. Od pierwszej chwili, kiedy cię poznałem, Gordianusie, wyczułem, że dźwigasz brzemię winy. Masz na sumieniu jakieś zło… jakąś zbrodnię… popełnioną być może dla ratowania twojego ukochanego syna. Mam rację?

Nie odpowiedziałem.

– Nieważne. Ja cię rozgrzeszam! – Hieronimus nagle mnie puścił. – I już. Jakikolwiek grzech cię obciążał, opuścił cię i przeszedł na mnie. Wiesz co? Zdaje mi się, że naprawdę coś poczułem.

Gardło miałem tak ściśnięte, że ledwo mogłem z siebie wydobyć głos.

– Hieronimusie…

– Idź już. Nadeszła moja chwila!

Dwaj kapłani schwycili mnie za ramiona, siłą sprowadzili ze schodów i wypchnęli z powrotem w tłum, poza kordon żołnierzy. Patrzyłem bezsilnie, jak Hieronimus powoli wchodzi po stopniach do lektyki i układa się na marach, z zamkniętymi oczami i rękoma skrzyżowanymi na piersiach, jakby już był trupem. Tłum wokół mnie zafalował, żałobne pienia się nasiliły, ktoś niedaleko miotał przekleństwami, inni wykrzykiwali błogosławieństwa. Ludzie zaczęli ciskać czymś w mary, a ja aż się wzdrygnąłem zaniepokojony; szybko jednak stwierdziłem, że to nie kamienie, lecz ususzone kwiaty i zgniecione kawałki pergaminu z wypisanymi na nich imionami. Kapłani wzięli lektykę na ramiona i ruszyli ulicą, osłaniani ze wszystkich stron przez żołnierzy. Przed lektyką i za nią szły grupy innych kapłanów, klaskając w dłonie, śpiewając pieśni i paląc wonne kadzidło.

Obaj z Dawusem podążaliśmy jakiś czas za procesją. Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie uliczka zaczęła stromo schodzić w dół, a z grzbietu wzgórza roztaczał się nie zakłócony niczym widok na Skałę Ofiarną. W dziwnym, żółtawym świetle, jakie często ogarnia świat tuż przed burzą, obserwowaliśmy w milczeniu, jak pochód schodzi zboczem ku morzu, przyciągając coraz więcej ludzi. Ponad stłoczonymi w dole domami docierało do nas echem wycie tłumu, przetykane klątwami i błogosławieństwami.

U stóp Skały Ofiarnej procesja się zatrzymała. Żołnierze utworzyli szpaler, którym Hieronimus podszedł do szarobiałej wapiennej ściany i zaczął samotną wspinaczkę na szczyt. Ludzie stojący najbliżej rzucali za nim kwiatami i kulkami pergaminu. Na wierzchołku skały czekali już inni kapłani; stali pod wzniesionym na tę okoliczność zielonym baldachimem pochyleni, by przeciwstawić się silnemu wichrowi. Ci, którym przypadło w udziale trzymanie drążków baldachimu, mieli najtrudniejsze zadanie. Białe szaty i zielone płótno trzepotały i strzelały na wietrze. Wśród kapłanów zobaczyłem postać Apollonidesa; poznałem go po grzywie siwych włosów i błękitnej pelerynie, którą się szczelnie owinął. Skała i mury odcinały się matowym cieniem na tle rozmigotanej gry światła i cienia na falach, ozdobionych przez wicher białymi czepcami piany.

Hieronimus się nie spieszył. Wspinał się powoli, z namaszczeniem, jakby delektując się tą czynnością. A może zaczęły go nachodzić wątpliwości? W końcu dotarł na wierzchołek. Wyróżniał się zielenią stroju na tle bieli szat licznie tam zgromadzonych kapłanów, ale właśnie z powodu panującego tam tłoku nie widziałem wyraźnie, co się dzieje. Nie pomagały mi w tym także łzy napływające do oczu.

Na szczycie Skały Ofiarnej znów śpiewano i palono znacznie więcej kadzidła. Kapryśny wiatr zdawał się bawić dymem i zamiast roznieść go na całą okolicę, kłębił go wokół baldachimu. Kapłani kaszleli i wymachiwali rękami. Trudno oczekiwać, by zapanowali nad wiatrem… ale przecież całe to zamieszanie nie mogło być częścią ceremonii.

– Dawusie, nie widzę dobrze. Mam łzy w oczach… od wiatru. Czyżby Hieronimus… z nimi walczył?

Dawus zmrużył oczy.

– Chyba tak! Otoczyli go w krąg… trzymają go… mają z tym jakiś kłopot. Musi nieźle się im wyrywać! A teraz… to Apollonides!

Dawus nie musiał kończyć. Mrugając, aby pozbyć się łez, patrzyłem z otwartymi z wrażenia ustami na scenę rozgrywającą się na skale i widziałem jej finał wyraźnie. Nie wierzyłem jednak własnym oczom. Jak przedtem Cydimacha, Hieronimus musiał w ostatniej chwili zmienić zdanie. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że kapłani nagle rzucili się na niego, chwytając go i unieruchamiając? Sam Apollonides zdecydowanym ruchem podszedł do Ofiarowanego i złapał zieloną postać w żelazny uścisk. Obydwaj zatoczyli się, zawirowali, kołysząc na wszystkie strony jak w zapaśniczym zwarciu. Kapłani odsunęli się na boki i wyraźnie widać było srebrzystą grzywę pierwszego timouchosa, rozwianą na wietrze. Jego peleryna to łopotała mu za plecami, to owijała się wokół obydwu mężczyzn, aż w końcu zdawali się zlewać w jedno wijące się, niebiesko-zielone stworzenie. Zwarci w uścisku, potykając się i zataczając, zbliżali się do urwiska. Na moment jakby zamarli w bezruchu na samej krawędzi, a w następnej chwili już ich nie było. Dawus głośno wciągnął powietrze.

– Apollonides! Hieronimus pociągnął go za sobą!

Oszołomiony pokręciłem głową.

– A może raczej to Apollonides skoczył, zabierając z sobą Hieronimusa?

Rozdział XXV

Wiatr wciąż się wzmagał. Niebo poczerniało, dał się słyszeć pierwszy grzmot i z chmur strzeliła błyskawica. Wróciliśmy biegiem do domu Apollonidesa. Deszcz lunął, kiedy dopadaliśmy już bramy posesji. Dom zastaliśmy tak, jak go zostawiliśmy, z drzwiami szeroko otwartymi i ze służbą kręcącą się wszędzie z wymalowaną na twarzach paniką. Skrzydło, w którym po raz ostatni widziałem Metona, wciąż było strzeżone. Żołnierze zatrzymali nas i ani myśleli słuchać moich próśb i gróźb. Gdzie jest Meto? Jaki układ zawarł z Apollonidesem… o poddanie miasta? O własne życie?… i czy ta umowa cokolwiek znaczy teraz, kiedy pierwszego timouchosa już nie ma wśród żywych? Jeżeli Apollonides świadomie rzucił się w przepaść, to czy najpierw dokonał pomsty na wrogach? Raz jeszcze ogarnęła mnie trwoga o los syna. Jeśli Meto żyje i jest wolny, dlaczego mnie dotąd nie odszukał? Mogłem sobie oczywiście łatwo na to odpowiedzieć: jest teraz zbyt zajęty. Po śmierci Apollonidesa inni timouchoi będą musieli negocjować kapitulację. W tych ostatnich godzinach niepodległej Massilii wszystkie knowania Metona zaczynały przynosić owoce, i to one właśnie mają dla niego pierwszorzędne znaczenie. Dla ojca po prostu nie ma czasu. Dawus, praktyczny jak zawsze, zaofiarował się, że poszuka czegoś do jedzenia. Głód bardzo mi dokuczał, ale nie miałem na nic apetytu. Wyczerpany, dotarłem do pokoju, w którym przejściowo zakwaterowano Hieronimusa. W sypialni padłem jak długi na miękkie poduszki, na których przespałem poprzednią noc. Nie obawiałem się, że ktokolwiek mi przeszkodzi. Któryż z Massylczyków ośmieliłby się zapuścić do komnat Ofiarowanego w pierwszych godzinach po jego śmierci, kiedy niespokojny lemur zmarłego może wciąż tułać się po ziemi?