Выбрать главу

Kiedy podjąłem decyzję przedarcia się do Massilii tunelem, doznałem czegoś w rodzaju objawienia: otóż z wiekiem stawałem się nie coraz mniej, ale coraz bardziej impulsywny, coraz mniej ostrożny. Czy to dlatego, że dzięki zebranemu przez całe życie doświadczeniu nie musiałem już długo i uporczywie myśleć nad problemami, zanim zaczynałem działać? Czy też po prostu nie miałem już cierpliwości do powolnego rozumowania i strachliwego wahania, i zatoczywszy pełny krąg, zacząłem postępować jak dziecko… i jak bogowie… kierowany czystą, spontaniczną reakcją?

Nie zaplanowałem tego, co uczyniłem na środku massylskiego rynku, wśród ryku tłumu i przed obliczem Cezara. Nigdy sobie nawet tej chwili nie wyobrażałem. Meto podszedł do mnie. W jednej ręce trzymał hełm swego wodza, a drugą bezwiednie gładził czerwono barwiony grzebień z końskiego włosia, jak można by głaskać kota. Uśmiechnął się wesoło, pokręcił głową i rzekł, unosząc brwi:

– Trochę to wszystko oszałamiające, co, tato?

Wpatrywałem się w niego bez słowa, tłumiąc nagłą chęć wytrącenia mu z ręki tego złocistego hełmu.

– Tato, kiedy to się już skończy… kiedy wrócę do domu…

– Do domu, Metonie? A gdzie jest twój dom? – Nieświadomie zacząłem krzyczeć, pewnie dlatego, żeby mnie w ogóle usłyszał w tym zgiełku.

Zmarszczył brwi.

– Jak to gdzie? Tam, gdzie i twój, w Rzymie.

– Nie, Metonie! Mój dom nie jest twoim domem. Już nie.

Meto zaśmiał się nerwowo.

– Tato, co ty, na Hades…

– Kiedy to się skończy, powiadasz. A kiedy to nastąpi, Metonie? Nigdy! I niby czemu miałbyś chcieć, żeby się skończyło? Przecież, ty tym żyjesz! Sztuczki, kłamstwa, zdrady… dla ciebie to już nawet nie środki do osiągnięcia jakiegoś świetlanego celu. One same stały się celem!

– Tato, nie wiem, co…

– Najpierw zostałeś żołnierzem i tym tylko żyłeś, zabijając Galów ku chwale Cezara. Palenie wiosek, zabieranie dzieci w niewolę, pozostawianie wdów na pastwę głodu… to mnie zawsze mierziło, choć ani razu nie wyrzekłem krytycznej uwagi. Teraz znalazłeś sobie nowe powołanie: szpiegowanie dla Cezara, niszczenie innych podstępem. To mierzi mnie jeszcze bardziej. – Podniosłem głos, tak że nawet Cezar mnie usłyszał i zdziwiony spojrzał na nas z wysokości siodła.

– Tato, ja nic nie rozumiem. – Meto aż zszarzał na twarzy.

– Ja też nie. Czy tak cię wychowałem? Czy nie przekazałem ci nic z siebie?

– Ależ tato, ja wszystkiego się nauczyłem od ciebie!

– Nie! Co znaczy dla mnie najwięcej? Odkrywanie prawdy! Robię to nawet wtedy, gdy to nie ma sensu, nawet wtedy, gdy jedynym zyskiem jest ból. Robię to, bo muszę. Ale ty, Metonie? Czym jest dla ciebie prawda? Ty nie możesz jej znieść tak samo, jak ja nie cierpię krętactwa. Jesteśmy absolutnymi przeciwieństwami. Nic dziwnego, że znalazłeś swoje miejsce na ziemi u boku kogoś takiego jak Cezar.

Meto zniżył głos.

– Tato, pomówimy o tym później.

– Nie będzie żadnego później! To nasza ostatnia rozmowa, Metonie.

– Tato, jesteś zdenerwowany, bo ja… nie byłem tak otwarty, jak mogłem.

– Nie mów do mnie jak polityk! Oszukałeś mnie. Najpierw pozwoliłeś mi wierzyć, że należysz do spisku przeciwko Cezarowi…

– To rzeczywiście było godne pożałowania, tato, ale nie miałem wyboru…

– A potem świeciłeś mi w oczy swoim przebraniem wróżbity, wiedząc, że noszę w sercu żałobę po tobie!

Meto zadrżał.

– Tato, kiedy to się skończy… kiedy będziemy mogli porozmawiać…

– Nie! Już nigdy więcej!

– Tato, przecież jestem twoim synem!

– Nie, nie jesteś. – Wyrzucenie tych słów sprawiło, że poczułem w środku pustkę i chłód, ale nie mogłem się już powstrzymać. – Od tej chwili nie jesteś moim synem, Metonie. Wyrzekam się ciebie. Tu, przed twoim ukochanym imperatorem… przepraszam… przed dyktatorem… wyrzekam się ciebie. Przestajesz mnie obchodzić. Odbieram ci moje nazwisko. Jeżeli potrzebujesz ojca, niech cię Cezar adoptuje!

Meto wyglądał, jakby dostał młotkiem w sam środek czoła. Gdyby moim zamiarem było wprawienie go w osłupienie, nie udałoby mi się to lepiej. Jednak wyraz jego twarzy nie sprawił mi najmniejszej przyjemności. Nie mogłem dłużej na niego patrzeć. Imperator zorientował się, że dzieje się coś złego, zawołał Metona do siebie, ale on stał jak wryty, nie zwracając na nic uwagi.

Tłum nie przestawał wiwatować. Krzyki i śpiewy zaczęły niejako żyć własnym życiem. Ludzie krzyczeli dla samego krzyku, jakby chcieli w ten sposób wyładować całe nagromadzone napięcie. W moich uszach brzmiało to jak ryk wodospadu. Przepchnąłem się między żołnierzami i przez grupę rozradowanych katylinarczyków. Werres śmiał się na całe gardło, odchyliwszy głowę do tyłu. Publicjusz i Minucjusz usiłowali mnie złapać i pociągnąć do radosnego tańca, ale wyrwałem się im i na oślep parłem przez tłum. Dawus był niedaleko. Nie widziałem go, lecz czułem jego obecność; wiedziałem, że trzyma się mnie, ale schodzi mi z oczu, niewątpliwie zastanawiając się, co się właściwie przed chwilą wydarzyło. Ileż to razy wyśmiewałem w duchu jego prostą naturę i brak jakiejkolwiek przebiegłości? Teraz jednak był mi o wiele bliższy od człowieka, którego zostawiłem za sobą.

Rozdział XXVI

– No, dalej, wykrztuś to. Uważasz, że popełniłem straszny błąd, prawda?

Dawus zmarszczył brwi, ale nic nie odpowiedział. Staliśmy przy burcie statku, patrząc na znikającą za rufą Massilię. Widziane z pewnej odległości od strony morza miasto, zamknięte w swych wysokich murach, sprawiało wrażenie małego i ciasno stłoczonego. Słone bryzgi szczypały mnie w nozdrza. Mewy kołowały nam nad głowami, wydając przenikliwe piski. Pokład rozbrzmiewał komendami i odgłosami stawiania żagla, z dołu zaś dochodziło skrzypienie wioseł. Statek płynął pomiędzy skalistym brzegiem a wyspami i Massilia wnet zginęła nam z oczu. Była to jedna z trzech jednostek, które Domicjusz trzymał w rezerwie jako środek ucieczki. On sam, żeglując ze sztormem, przedarł się przez blokadę, ale dwa pozostałe statki zostały zatrzymane i teraz zasiliły flotę Cezara. Ten, na którym płynęliśmy, wiózł do Rzymu zdobyte skarby i wysłanników imperatora, którym poruczone zostało zadanie przygotowania jego triumfalnego powrotu. To Treboniusz zaproponował mi miejsca dla mnie i Dawusa na pierwszym okręcie wypływającym z Massilii do Italii. Wyglądało na to, że szczodrobliwość Cezara objęła i mnie, pomimo mojego zachowania na massylskim rynku. Być może zrobił to na prośbę Metona, a najprawdopodobniej chciał się mnie po prostu jak najszybciej pozbyć, zanim moja niepożądana obecność jeszcze bardziej pogrąży morale jednego z jego najcenniejszych podkomendnych. Ja zaś nie widziałem powodu, by propozycji nie przyjąć. Też chciałem jak najszybciej zostawić Massilię za sobą, a nie uśmiechała mi się powrotna podróż tą samą długą i trudną drogą lądową, zwłaszcza gdybym miał dzielić ją z legionami Cezara.