Выбрать главу

Na poszarpanej linii horyzontu po wschodniej stronie pokazał się czerwony blask. Wydostałem się z koca i oznajmiłem mu, że sam będzie musiał kontemplować wschód. Nie odpowiedział. Wycofałem się wolno przy akompaniamencie jego cichego pochrapywania.

Udało mi się dobudzić Dawusa i ściągnąć go z pryczy bez alarmowania innych. Na pół śpiący i zdezorientowany kiwał tylko głową, kiedy wyłuszczyłem mu moje zamiary. Wiedziałem od Metona, jak Cezar urządza swoje obozy i gdzie można znaleźć magazyn z zapasowym uzbrojeniem. Namiot, którego szukałem, stał tuż za kwaterą Treboniusza i nie był strzeżony. Jaką karę dowódca uznałby za odpowiednią dla dwóch intruzów przyłapanych na kradzieży broni podczas oblężenia? Starałem się odsunąć tę myśl, podczas gdy szukaliśmy czegoś dla siebie wśród pogiętych hełmów, wyszczerbionych mieczy i pozbawionych pary nagolenników.

– O, ten pasuje idealnie, teściu. Nie widać nawet żadnego uszkodzenia.

Podniosłem głowę i zobaczyłem, że Dawus przymierza hełm.

– Nie, Dawusie, źle mnie zrozumiałeś. Moja wina, że usiłowałem ci wszystko wyjaśnić, kiedy jeszcze się dobrze nie obudziłeś. To ja idę przez tunel, nie ty.

– Ale ja idę z tobą, ma się rozumieć.

– Nie ma takiej potrzeby. Jeśli Witruwiusz się nie myli, miasto zostanie zdobyte w kilka godzin. Możemy się spotkać jutro, a niewykluczone, że nawet dziś wieczorem.

– A jak się myli? Wiesz, co zawsze mawiał Meto. W bitwie nic nie idzie tak, jak planowano.

Przeciągnąłem palcem po tępym, zardzewiałym ostrzu miecza.

– Dawusie, pamiętasz scenę z dnia przed naszym wyjazdem z Rzymu? Twoja żona… moja córka… była bardzo zdenerwowana.

– Nie bardziej niż twoja żona! Bethesda wręcz szalała. Od tych jej klątw włosy mi stawały dęba na głowie, a ja nawet nie znam egipskiego!

– Owszem, i Diana, i Bethesda były bardzo zaniepokojone. Jednak owej nocy doszedłem z żoną do porozumienia. Zrozumiała, dlaczego muszę tu przyjechać, dlaczego nie mogę siedzieć bezczynnie w Rzymie, nie wiedząc, czy Meto jeszcze żyje, czy nie. Z Dianą co prawda mi nie wyszło.

– W końcu i ona zrozumiała.

– Czyżby? Jeszcze ją słyszę: „Tato, co ty sobie myślisz, że zabierasz z sobą Dawusa? Czyż dopiero co nie wędrowałeś aż do Brundyzjum i z powrotem, aby go wyrwać ze szponów Pompejusza? A teraz zachciewa ci się jechać na kolejną wojnę i znów wystawiać go na niebezpieczeństwo!” Trzeba przyznać, że miała trochę racji.

– Teściu, przecież nie mógłbyś podróżować samotnie. Gość w twoim wieku…

– A ty przekonałeś o tym Dianę. Moje gratulacje, zięciu. Masz większy wpływ na moją córkę, niż ja miałem kiedykolwiek! Ale zanim odjechaliśmy, wymogła na mnie przyrzeczenie, że nie każę ci nadmiernie ryzykować, jeśli da się tego uniknąć.

– A więc… chcesz powiedzieć, że ta historia z tunelem może być niebezpieczna.

– Jasne, że jest! Ludzie nie są stworzeni do kopania nor, tak samo jak nie są stworzeni do latania czy oddychania pod wodą. Poza tym nikt nie wita przyjaźnie obcych żołnierzy wynurzających się nagle z dziury w ziemi.

– Możesz zginąć, teściu.

Przesunąłem palcem po ostrzu innego miecza i syknąłem, skaleczywszy się. Przyłożyłem palec do ust i wessałem cieniutką strużkę krwi.

– Możliwe – mruknąłem.

– No, to idę z tobą.

– Nie, Dawusie!

– Uzgodniliśmy, że jadę, by cię chronić. Do tej pory nie nadarzyła się okazja.

– Nie, Dawusie – powtórzyłem. – Przyrzekłem twojej żonie, że wrócisz do domu cały i zdrowy.

– A ja przyrzekłem to samo twojej!

Popatrzyliśmy po sobie i roześmieliśmy się jednocześnie.

– W takim razie musimy się zastanowić, której z nich boimy się bardziej – powiedziałem.

Od razu zakrzyknęliśmy zgodnie:

– Bethesdy!

– No, dobrze – westchnąłem. – Gdzieś tam widziałem kolczugę, która pewnie by na ciebie pasowała…

Nasz rynsztunek wyglądał przekonywująco przynajmniej dla kucharza, choć co prawda nawet na nas nie spojrzał, kiedy podsuwaliśmy mu miski po polewkę z prosa. Zauważył jednak różnicę w naszym wyglądzie: Dawus otrzymał dwukrotnie większą porcję ode mnie. Zjedliśmy pospiesznie i ruszyliśmy w stronę tunelu. Obóz, tak cichy i nieruchomy na godzinę przed świtem, teraz kipiał podekscytowaniem. Posłańcy uganiali się tam i z powrotem, oficerowie wykrzykiwali rozkazy, żołnierze szeptali między sobą, formując szeregi. Każdy chyba wyczuwał, że dzisiejszy dzień będzie niezwyczajny.

Zeszliśmy ze wzgórza, trzymając się na lewo od miasta i transzei. Poniżej, na wprost nas ujrzałem zakrzywioną fałdę w zboczu, zacienioną wysokimi dębami, tak jak ją opisał Witruwiusz. W niewielkim zagłębieniu tłoczyli się już ludzie w hełmach i lekkich zbrojach, widoczni wśród listowia. Na miejsce zaprowadziła nas dobrze wydeptana ścieżka. Żołnierze posunęli się, potrącając się wzajemnie, by zrobić nam miejsce. Rzut oka na ich rynsztunek przekonał mnie, że niewiele się pomyliłem, dobierając nasze uzbrojenie. Nie rzucaliśmy się w oczy, przynajmniej pod tym względem. Mężczyźni rozmawiali półgłosem, a tuż za sobą usłyszałem, jak ktoś pyta:

– Ile on ma lat? Nieczęsto widzi się siwe brody w oddziałach specjalnych.

Inny głos go uciszył:

– Zamkniesz ty się? Musisz drażnić fatum akurat dzisiaj? A może nie zależy ci na doczekaniu własnej siwizny?

– Nie chciałem go w ten sposób obrazić – tłumaczył pierwszy.

– To siedź cicho. Skoro facet może przeżyć tyle lat, walcząc w armii Cezara, to znaczy, że ma bogów po swojej stronie.

Pierwszy z żołnierzy burknął w odpowiedzi:

– A ten duży obok niego? Nie pamiętam, abym go widział na ćwiczeniach. Myślałem, że do tego zadania specjalnie wybierano niskich kolesiów, jak my. Ten wielki byk może zaczopować tunel jak korek butelkę!

– Cisza tam! Sam wódz nadchodzi! Zaczyna się!

Na zboczu ukazał się Treboniusz w otoczeniu kilku oficerów. Kroczył w pełnej gali, w grzebieniastym hełmie i rzeźbionym napierśniku, połyskującym odbitymi promieniami słońca, którym udało się przesączyć przez liście. Pociągnąłem Dawusa za rękaw tuniki.

– Pochyl głowę i zgarb się trochę!

Treboniusz zaczął przemowę, podnosząc głos tylko na tyle, aby słyszano go w całym zagłębieniu.

– Żołnierze! Auspicje są sprzyjające. Augurowie orzekli, że dziś jest dobry dzień na bitwę… Więcej niż dobry! To dzień pomyślności dla Cezara i jego armii. Dzisiaj, jeśli bogowie pozwolą, otworzą się przed nami bramy Massilii, a to dzięki waszemu wysiłkowi. Sprawicie Cezarowi wielką radość, a on was odpowiednio wynagrodzi. Powtórzę wam jednak to, co mówiłem od samego początku oblężenia: kiedy Massilia padnie, tylko sam Cezar zadecyduje o jej losie. Nie będzie żadnego plądrowania, gwałtów ani podpalania! Wiem, że wszyscy to dobrze rozumiecie. Pamiętajcie o tym, czego się nauczyliście na ćwiczeniach. Wykonujcie rozkazy swego dowódcy. Operacja się rozpoczyna. Bez wiwatów! Cisza! Oszczędźcie głosy na później, kiedy będziecie mogli wydać okrzyk zwycięstwa z murów Massilii.

Treboniusz zasalutował nam, na co odpowiedzieliśmy jak jeden mąż takim samym salutem.

– Za mną! – zawołał jakiś oficer.

Wszyscy wokół nas ruszyli, ale nie mogłem się zorientować dokąd. Dawus trzymał się mnie, starając się iść w pochyleniu, by nie zwracać na siebie uwagi swoim wzrostem. Podążaliśmy za innymi jak ziarenka piasku w klepsydrze. W zagłębieniu szybko się rozluźniło; ludzie znikali, jak gdyby ziemia ich połykała. Nie było jakiegoś ustalonego porządku – każdy po prostu wsuwał się do kolejki tak szybko i sprawnie, jak mógł. Powoli przesuwałem się do przodu, aż wreszcie przede mną wyrosło wejście do tunelu. Solidne belki obramowywały czarną czeluść ginącą we wnętrzu góry. Zamarłem na mgnienie oka. Jakież szaleństwo przywiodło mnie do tego miejsca i tej chwili? Odwrotu jednak nie było. Treboniusz nas obserwował, Dawus popychał mnie z tyłu.