Выбрать главу

– Myślisz, że podobają się Harry’emu?

– Na pewno.

– I razem mieszkacie.

– A teraz zjedz parówkę – mruknęła Lizzie.

– Całą.

– Kiedy nie mam ochoty.

– Owszem, masz. Chyba chcesz mieć ładne piersi, prawda? Trzeba postępować rozumnie, jeśli chce się rozmawiać o dorosłych sprawach.

– To znaczy, o jakich? – zaciekawiła się Lillian.

– Zdaje się, że pytałaś o doktora McKaya?

– No właśnie – ożywiła się Lillian. – Nie uważasz, że jest super?

– Odpowiem ci, jak zjesz parówkę.

Lillian, o dziwo, posłuchała. Po raz pierwszy od tygodnia jej talerz prawie opustoszał.

– Jest super, absolutnie się z tobą zgadzam – powiedziała Lizzie. – Gdyby nie był chory, a do tego zaręczony, nie zgodziłabym się z nim mieszkać.

– Trochę go szkoda dla Emily – zauważyła Lillian. – Mimo że jest stary.

– Fakt, ma co najmniej trzydzieści dwa albo trzy lata. Istne próchno.

Lillian zaśmiała się i z własnej inicjatywy nabrała na widelec trochę groszku.

– Dobrze się trzyma, jak na swój wiek – dodała wesoło. – A Emily jest taka nudna. Pracowali razem od wieków, a odkąd narzeczona Harry’ego zginęła w wypadku…

– Jego narzeczona zginęła w wypadku?

– Dawno, miałam wtedy dziesięć lat. Mama mówi, że Emily od tamtej pory zagięła na niego parol. Robiła, co mogła, żeby go omotać, aż w końcu się udało. Ale doktor sam chyba nie wie, jak doszło do zaręczyn, i dopiero przed ślubem obleciał go strach.

– Przestraszył się?

– Tak mówią. I że dlatego wpadł pod samochód.

– Nie sądzę, żeby usiłował popełnić samobójstwo – odparła Lizzie, zdając sobie sprawę, że powinna przerwać tę rozmowę. Zaczęła mówić o Harrym tylko po to, by zachęcić Lillian do jedzenia.

– Pewnie, że nie. To by było za głupie – zawyrokowała dziewczynka. – A poza tym, kto by go zastąpił? Wszyscy uważają, że jest niezastąpiony. Gdyby się zabił, ludzie straciliby jedynego lekarza.

– To prawda.

– Mama twierdzi, że Emily i jej matka od roku nie mówią o niczym innym poza ślubem i weselem. Emily zaprosiła sześć druhen i dwie dziewczynki do niesienia trenu. Zapowiadał się fajny cyrk.

– Pewnie jeszcze go obejrzycie.

– Jeżeli Harry się nie wycofa.

– Dlaczego sądzisz, że mógłby to zrobić?

– Bo mieszka z tobą.

– O!

Dosyć tego, uznała Lizzie. Lillian zjadła nadspodziewanie dużo, a ich rozmowa schodzi na coraz bardziej niebezpieczne tory. Lizzie wstała.

– Dobrze się spisałaś – pochwaliła dziewczynkę. – Zjadłaś prawie połowę tego, co ja zamierzam zjeść na kolację.

– Mogłabyś nie wzywać pielęgniarki? – poprosiła Lillian. – Obiecuję, że nie pójdę wymiotować.

Lizzie westchnęła w duchu. Wiedziała, że Lillian i tak spróbuje zwrócić jedzenie. Na tym polegała jej choroba.

– Przykro mi, ale wiesz, jaką mamy umowę – odparła.

– Nie wierzysz mi?

– Nie.

Dziewczynka skrzywiła się.

– To może ty ze mną zostaniesz? Nie lubię pani Pround.

Pani Pround była pedantyczną salową o sokolim wzroku, nic wiec dziwnego, że Lillian nie przepadała za jej towarzystwem.

– Nie mogę, muszę zajrzeć do chorych. A poza tym umieram z głodu. Pójdę już.

– Może ja cię zastąpię? – Drzwi się otworzyły i do pokoju wjechał na wózku doktor McKay.

– A to dopiero! Od dawna byłeś za drzwiami? – spytała zaskoczona Lizzie. – A czemu to nie chodzisz o kulach?

– Bo na wózku poruszam się bezszelestnie.

– Wszystko słyszałeś?

– Oczywiście.

– Słyszałeś, co mówiłam o…? – wybąkała speszona Lillian. Zrobiła się czerwona i straciła świeżo odzyskaną odrobinę pewności siebie.

– Słyszałem, że jestem supermężczyzną – z zadowoleniem oznajmił Harry.

– Ale…

– I o hodowaniu apetycznych piersi. To było bardzo ciekawe.

– A o tym, że jesteś za stary do małżeństwa, słyszałeś? – złośliwie wtrąciła Lizzie.

– To akurat mi umknęło. W pewnej chwili musiałem poprawić się na wózku – odrzekł ze śmiechem.

– Serio zamierzasz zostać przy Lillian? – spytała Lizzie, śmiejąc się razem z nim.

– Przyniosłem planszę do gry w monopol.

– Jak myślisz, Lillian, warto tracić czas na gry z takim starcem? – spytała Lizzie niby na wesoło, spoglądając jednak na nastolatkę z niepokojem.

Na szczęście ich żartobliwa wymiana zdań uwolniła Lillian od skrępowania. Krztusząc się ze śmiechu, skinęła głową na znak zgody. Lizzie z lekkim sercem ruszyła na wieczorny obchód chorych.

Kiedy dwie godziny później przekroczyła próg ich wspólnego mieszkania, na stole w kuchni stały trzy miski z parującym jedzeniem, a na desce spoczywał okazały pstrąg. Phoebe siedziała obok stołu z podniesionym nosem i nadzieją w ślepiach.

Harry, ubrany w różowy fartuszek z falbankami, pochylał się nad blatem, balansując na kulach i trzymając w ręku nóż do oprawiania ryby.

Lizzie stanęła jak wryta.

– Natychmiast odłóż ten nóż! – zawołała. – I cofnij się, ale powoli.

Harry uśmiechnął się pod nosem.

– Myślisz, że zwariowałem?

– Ja nie myślę, tylko wiem. Masz kompletnie źle w głowie.

– Świetnie potrafię oprawić rybę.

– Co ty powiesz? I potrafisz też świetnie utrzymać równowagę. Jeden nieostrożny ruch i pstrąg wyląduje w zębach Phoebe. – Podeszła bliżej, szybkim ruchem wyjęła nóż z jego rąk i cofnęła się o dwa kroki.

– Oddaj mi nóż! – zawołał, nie wiedząc, czy ma się śmiać, czy złościć.

– A do tego masz różowy fartuszek z falbankami.

– To jeszcze nie znaczy, że zwariowałem.

– Ale jesteś chory.

Harry wykrzywił się i zrobił ruch, jakby chciał się na nią rzucić. Lizzie wybuchnęła śmiechem. Sama nie wiedziała dlaczego. Miała wrażenie, że w ich stosunkach zawsze czai się podskórny śmiech. Chyba nie mogli się na serio pokłócić.

– Ostrzegam cię…

– Bo co? – W oczach Lizzie błyszczało rozbawienie. Phoebe spoglądała to na nią, to na Harry’ego z wyrazem dezorientacji pomieszanej z nadzieją. Był to jej permanentny stan ducha, zwłaszcza gdy w grę wchodziło jedzenie. Teraz zaszczekała i podrapała Harry’ego w nogę.

– Zdrajczyni! – skarciła ją Lizzie. – Nie łaś się do tego nożownika! Chodź do mamy.

– To mama trzyma nóż, nie ja. Oddaj mi go.

– Ani mi się śni!

– Idziesz na ostro? No to zaraz zobaczysz! – zawołał, robiąc groźną minę. Chwyciwszy pstrąga za ogon, zawiesił go tuż nad nosem Phoebe. – Oddaj nóż, albo pstrąg dostanie się psu!

Lizzie parsknęła śmiechem.

– Popatrz na jej wniebowziętą minę.

– Mam jej oddać pstrąga?

– Czemu nie? Mamy dosyć jedzenia. Naprawdę zbzikowałeś. W ogóle nie powinieneś stać przy kuchni.

– Mam zrezygnować z pstrąga? O nie!

– To powiedz, jak się go oprawia.

– Mówisz serio? Nie oszukujesz?

– Serio. A teraz oddaj mi ten różowy fartuszek.

Następne pół godziny, spędzone na preparowaniu pstrąga pod czujnym okiem „ profesora od rybiej chirurgii”, było dla Lizzie przezabawnym, absolutnie beztroskim przeżyciem.

– Rybacy na pewno nie robią tego aż tak dokładnie – zaprotestowała.

– Bo nie są chirurgami.

– Ja też nie jestem chirurgiem.

– Ale ja tak. Jeżeli poradzisz sobie ze skrzelami, mianuję cię honorowym chirurgiem.

– Naprawdę jesteś chirurgiem?

– Uhm. Tu zostały łuski.

– Po co siedzisz w Birrini, skoro jesteś chirurgiem?