Выбрать главу

– Powiedz mi, Phoebe, czy dlatego masz szczeniaki, że się zakochałaś? – spytała półgłosem. – Co byś zrobiła na moim miejscu?

Co ja gadam? Kto tu mówi o zakochaniu?

– A powiedz, jak długo znałaś ojca szczeniaków, zanim to się stało?

Phoebe tylko westchnęła i popatrzyła tęsknie na pustą miskę.

– Masz rację. Trzeba myśleć praktycznie. Mężczyźni są potrzebni tylko do robienia dzieci.

Phoebe na potwierdzenie pchnęła nosem miskę.

– Masz rację.

Powinnam zadzwonić do Edwarda. Po co?

– Żeby wrócić do rzeczywistości. Przypomnieć sobie, że Harry McKay wkrótce się ożeni, a ty stąd wyjedziesz.

– Możesz wyjechać od razu.

– I zostawić go w takim stanie?

Phoebe nie zdradzała najmniejszego zainteresowania tą absurdalną rozmową na jeden głos. Straciwszy nadzieję na dodatkowy posiłek, popatrzyła na swoją panią z bezbrzeżną rozpaczą w ślepiach. Lizzie wybuchnęła śmiechem.

– Nic z tego – oświadczyła. – I tak zjadłaś dzisiaj o wiele za dużo.

Phoebe zaskomlała.

– No dobrze. Kupię sobie twoje przywiązanie za pół miarki psiego jedzenia i zapomnę na zawsze o miłości. To znaczy do jutrzejszej kolacji – poprawiła się, widząc, że Phoebe patrzy na nią jak na obłąkaną. Skoro psie przywiązanie ma jej wystarczyć, to musi o nie dbać.

Przestań drapać się w nogę. Lekarzowi nie wypada drapać gojącej się blizny.

Nie myśl o Lizzie. O dotyku jej rąk, kiedy cię masowała. O jej pocałunku.

Nie drap się w nogę. Tylko trochę…

Nie myśl o Lizzie. Nie…

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Harry jeszcze spał, gdy Lizzie wychodziła do pracy.

Po zjedzeniu śniadania i nakarmieniu Phoebe zajrzała do jego pokoju. Spał jak zabity. Musiał budzić się w nocy, bo z czterech pastylek przeciwbólowych, które położyła mu wieczorem pod lampą, zostały tylko dwie.

Przyjemnie było na niego popatrzyć. Leżał odkryty, w rozpiętej piżamie, włosy miał zmierzwione, a wtulona w poduszkę twarz wyglądała we śnie nadspodziewanie młodo.

Chociaż tyle już przeżył. Stracił narzeczoną…

A łatwo może stracić drugą. Bo gdzie właściwie podziewa się Emily? W ogóle ich stosunki są jakieś dziwne. Zbyt wiele jest w Harrym tajemnic.

Częściowo mogła go zrozumieć. Starał się być rozsądny. Skoro marzenie o karierze chirurga w wielkim mieście zakończyło się katastrofą, uznał, że następnym razem nie pójdzie za głosem serca. Będzie się kierował rozsądkiem.

Szkoda.

Nie powinna tak stać nad łóżkiem i przyglądać mu się w czasie snu. Jeszcze gotów się obudzić. Co mu powie, jeśli nagle otworzy oczy i zapyta, co ona tutaj robi?

Nie otwieraj oczu. Udawaj, że śpisz.

Może, jak otworzę oczy, przyjdzie mi do głowy coś dowcipnego.

Nie otwieraj oczu.

Lizzie nie była pewna, czy to, co teraz robi, należy jeszcze do obowiązków lekarza. Nie miała do czynienia z chorymi, tylko z uczniami szkoły podstawowej w Birrini. Niemniej czuła się potrzebna. Była potrzebna małej Amy, której dokuczali koledzy, i była potrzebna Lillian, której należało wpoić poczucie własnej wartości.

– Możesz mi jeszcze raz powiedzieć, co mam robić? – zapytała Lillian.

Stały we trzy – Lizzie, Lillian i Phoebe – za kulisami szkolnej sali widowiskowej, podczas gdy na widowni siedziało pięćdziesięcioro uczniów, oczekujących z przejęciem na ogłoszenie wyników konkursu. Była wśród nich mała Amy, która musiała się przemóc, by przyjść dziś do szkoły i której rodzice, podobnie jak koledzy, odbierali do tej pory całą radość życia.

A obok stała roztrzęsiona Lillian. Czy podoła nałożonemu na jej słabe barki zadaniu? Jednakże to ona sama ułożyła całą intrygę, i to z takim entuzjazmem, że niepodobna było jej odmówić. Pomysł, by dwie pokrzywdzone przez los dziewczynki pomogły sobie nawzajem odzyskać pewność siebie, wydawał się znakomity. Jeśli się powiedzie.

– Pamiętaj, że jesteś najbardziej uzdolnioną artystycznie uczennicą w całym Birrini. Rok temu zdobyłaś główną nagrodę w ogólnokrajowym konkursie rysunkowym. Słyszałam od May, że wszystkie dzieci pozieleniały wtedy z zazdrości – mówiła Lizzie stanowczym głosem, odsuwając na bok swe obawy.

– Dzieci nie mają mi czego zazdrościć.

– To nieprawda, i dobrze o tym wiesz. Jesteś bardzo ładną, mądrą i utalentowaną dziewczynką.

– A gdzie tam!

– Tak ci się tylko wydaje, bo własny ojciec nie potrafi cię docenić – odparła Lizzie, nie owijając rzeczy w bawełnę. – Nie widzi tego, co dla innych jest oczywiste. Twoje starsze rodzeństwo ma inne uzdolnienia: brat studiuje medycynę, siostra jest prawniczką, a twoją dziedziną jest sztuka.

– Ale ze sztuki nie ma żadnego pożytku. – Na myśl o tym, że ma wystąpić publicznie przed całą szkołą, Lillian z chwili na chwilę traciła pewność siebie, która zaczęła się w niej rodzić podczas pobytu w szpitalu.

Lizzie zastanowiła się. Może zwolnić dziewczynkę z ciężkiego dla niej obowiązku i samej ogłosić wyniki konkursu?

Nie, jednak nie. To by jeszcze bardziej utwierdziło Lillian w przekonaniu, że do niczego się nie nadaje.

– Chcesz powiedzieć Amy, że ze sztuki nie ma pożytku? – zapytała ją Lizzie. – Wiesz, jaki jest jej stan ducha. Przekonałaś mnie, bo była to w głównej mierze twoja inicjatywa, że zdobycie nagrody w konkursie pomoże jej wyzwolić się z paraliżującego poczucia niewiary w siebie. Z którym ty też starasz się uporać. Myślałam, że zgodziłaś się to zrobić.

– To prawda.

– Na pewno dasz sobie radę. Potrafisz.

– Jest mi niedobrze.

– Jeżeli teraz się wycofasz, bo zrobiło ci się niedobrze, koledzy będą nadal dokuczać Amy. Chcesz, żeby tak było?

– Nie.

– Wobec tego zrób to, co uważasz za słuszne!

Harry odnalazł May na oddziale położniczym i odwołał ją na bok. Do szału doprowadzało go poczucie, że jest niepotrzebny. Przeleżał w łóżku cały ranek, ale wreszcie nie wytrzymał. W końcu to jego szpital i jego pacjenci. Jakim prawem Lizzie zachowuje się, jakby wszystko zależało od niej?

– Gdzie ona jest?

– Kto? – May udała, że nie rozumie.

– Lizzie. – Widząc uśmiech pielęgniarki, poprawił się: – To znaczy doktor Darling.

– Poszła z Lillian i Phoebe do szkoły.

– Z Lillian i Phoebe?

– Tak. Zabrała Lillian i psa i poszła do szkoły.

Mimo zmęczenia po dodatkowym całonocnym dyżurze May nie miała ochoty wracać do domu. W szpitalu, gdzie nieustannie działo się coś interesującego, łatwiej zapominała o zmartwieniach. Ciekawiło ją, na przykład, dlaczego doktor McKay jest taki zirytowany. Pacjentka, stara pani Mavis, też była zaintrygowana jego miną.

– Po co tam poszły?

– Na ogłoszenie wyników konkursu.

– Czyli na ogłoszenie nagrody dla Amy.

– To dopiero się okaże.

– Chcesz mi wmówić, że wynik nie został ustalony z góry?

– Mówię tylko, że nagrodę dostanie autor najlepszego rysunku.

– Lizzie ogłosi wynik, a Lillian ma przy tym asystować?

– Nie, Lillian sama ogłosi wynik i wręczy zwycięzcy nagrodę.

– Lillian? Chyba żartujesz.

– Ani trochę. – Popatrzyła na niego. – A czy pan, panie doktorze, nie powinien być na wózku?

– Nie. A w ogóle to powinienem być gdzie indziej. Bądź łaskawa wezwać Jima. Musi mnie zaraz zawieźć do szkoły. Lillian ma wręczać nagrodę. To dopiero! Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej. Pośpiesz się, mam mało czasu.

– Już się robi, panie doktorze – odparła May, wybiegając do telefonu. Ciekawe, myślała, uśmiechając się pod nosem, bardzo ciekawe…