– Ależ tak, oczywiście – wybąkała kierowniczka, zaskoczona nieoczekiwanym rozwojem wydarzeń. – Zapraszam na estradę.
Na te słowa czterech osiemnastolatków wybiegło na scenę i ku radości widowni rozpoczął się wesoły koncert.
– Zdajesz sobie chyba sprawę, że chłopcy nie mogą się opiekować szczeniakami?
Lizzie siedziała za kierownicą, wracając z Harrym do szpitala. Lillian miała być odwieziona przez rodziców, którzy zabrali ją na ciastka. Jej matka patrzyła przy tym na męża wzrokiem, który zdawał się mówić, że jeśli ośmieli się wspomnieć o zaletach bycia lekarzem albo prawnikiem, będzie miał z nią poważną przeprawę.
Amy natomiast, wyściskana przez rodziców, którzy zapewnili ją ponownie, że będzie mogła zatrzymać szczeniaka, została w szkole w otoczeniu koleżanek, które zaczęły na wyprzódki starać się o jej względy.
– To jest oczywiste – odparł Harry. – Przecież powiedziałem, że chłopcy tylko je zaadoptują, i to dopóki nie znajdą stałych opiekunów. Szczeniaki wcale nie muszą jeździć z zespołem. Myślę, że chłopcy zrobią sobie emblematy z wizerunkiem basseta, albo coś w tym rodzaju.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Pomysł był twój. Ja go tylko rozwinąłem.
– Ale skąd wiedziałeś?
– O tym, że niektóre koleżanki starają się Amy szczególnie dokuczyć? Jako lekarz rodzinny muszę wiedzieć o wielu rzeczach. Dobrze znam te dwie panny, Kylie i Rosę. Obie pochodzą z dysfunkcjonalnych rodzin, są źle traktowane i zaniedbywane przez rodziców, no i w rezultacie wyrastają na diablice. Poprosiłem kuratorkę, żeby się nimi zajęła. A tymczasem wyżywają się na bezbronnej Amy i będą się starały odebrać jej poczucie sukcesu.
– I co wobec tego?
– To, że Punkowe Wiewiórki są wśród miejscowych dzieciaków obiektem kultu. Wszystko, co zrobią, jest nadzwyczajne. A zwróciłem się do nich, bo byli mi winni przysługę.
– Za co?
– Rok temu czterech chłopców zachorowało na świnkę tuż przed stanowym festiwalem młodzieżowych zespołów. Całe miasto kibicowało Wiewiórkom, ale gdyby wyszło na jaw, że młodzi bohaterowie chorują na dziecinną świnkę, straciliby charyzmę. Żeby temu zaradzić, zapadli na parotitis.
– Przecież parotitis to świnka.
– Ale czy ktoś o tym wie? – uśmiechnął się Harry. – Parotitis brzmi poważnie i tajemniczo. A ponieważ połowa dzieci wkrótce zapadła na zwykłą świnkę, egzotyczna choroba tylko dodała im prestiżu. Rodzice chłopców wiedzieli oczywiście, że to po prostu świnka, ale dochowali tajemnicy.
– I dlatego dzisiaj…
– No właśnie, przyszedł dzień rewanżu – dokończył Harry z zadowoloną miną. – Fakt, że to oni zrobili szum wokół Phoebe i jej szczeniaków, podziałał wszystkim dzieciom na wyobraźnię. Uczynił ze szczeniąt przedmiot niedościgłych marzeń, a część tego prestiżu spadła także na Lillian. Ale to już twoja zasługa. To, czego z nią dokonałaś, zakrawa na cud.
– Ty też zrobiłeś wiele, sprowadzając jej rodziców.
– Ktoś w końcu musiał przywołać ich do porządku. Jak tylko May mi powiedziała o dzisiejszej uroczystości, natychmiast do nich zadzwoniłem. Uświadomiłem im, że powinni być dumni ze swojej córki i poradziłem, by niezwłocznie udali się do szkoły i okazali jej uznanie. Nadal trzeba będzie nad nią pracować, ale to dzięki tobie Lillian zrobiła wielki krok naprzód.
– Dziękuję. I bardzo się cieszę.
– Więc zostaniesz?
– Gdzie?
– W Birrini. Już ci mówiłem, że potrzebuję partnera, wykwalifikowanego lekarza rodzinnego obdarzonego kobiecą intuicją.
Lizzie zesztywniała.
– Wiesz dobrze, że medycyna rodzinna to nie moja specjalność.
– Nieprawda. Troszczysz się o pacjentów.
– I dlatego nie uprawiam medycyny rodzinnej.
– A ja z tego samego powodu zostałem lekarzem rodzinnym – odparł ze smutkiem Harry. – Nie mając znikąd pomocy.
Jego słowa zmusiły Lizzie do zastanowienia. Kiedy wjechali na szpitalny parking, wyłączyła silnik, ale żadne z nich nie ruszyło się z miejsca.
– Uskarżasz się na brak pomocy – powiedziała z namysłem.
– Bo tak jest.
Spojrzała na niego kątem oka. Miał żałosną minę porzuconego przez wszystkich sieroty.
– Wiesz co? Znam ten trik. Phoebe wykonuje go przed każdym posiłkiem.
– O co ci chodzi?
– Robi taką samą minę jak ty.
– Chcesz powiedzieć, że udaję?
– Coś w tym rodzaju. Ale trafiła kosa na kamień. Następnym razem spróbuj wymyślić coś oryginalniejszego. Chodź, Phoebe – dodała, wysiadając z auta i wypuszczając psa z tylnego siedzenia. – Mam nadzieję, że sam doczłapiesz do szpitala – rzuciła na odchodnym, zatrzaskując drzwi.
Harry wybuchnął śmiechem i przez dłuższą chwilę patrzył za oddalającą się Lizzie.
– Chłopcy mówią, że dostał bzika na twoim punkcie – oświadczyła Lillian, kiedy dwie godziny później Lizzie zajrzała do jej pokoju.
Dziewczynka właśnie obudziła się ze snu, w jaki zapadła po tym, jak rodzice odwieźli ją do szpitala.
– Jacy chłopcy?
– Członkowie zespołu. Wracając ze szkoły, przechodzili koło kawiarni, w której siedzieliśmy, i rodzice zaprosili ich do środka, a tata postawił im colę i ciastka.
– Twój tata? Nie może być!
– Sama się dziwię. Wiedziałaś, że jest księgowym? Zawsze na mnie krzyczał, że nie nadaję się do żadnego „ poważnego” zawodu. Moja siostra jest prawnikiem, a brat studiuje medycynę. Ale dziś rano doktor McKay przyjechał do domu i zrobił tacie wykład, że świat złożony z samych lekarzy, prawników i księgowych byłby potwornie nudny, że moich zdolności mógłby mi pozazdrościć niejeden lekarz, i że wybierając zawód, trzeba się kierować sercem, a nie głową.
– Tak mu nagadał?
– I jeszcze więcej. A potem w szkole mama mnie wycałowała, tata też, i powiedzieli, że są ze mnie dumni. A potem w kawiarni tata wypytywał chłopców o ich muzykę, i robił wrażenie, jakby był naprawdę zainteresowany. A jeszcze później mama odciągnęła go na bok pod pozorem płacenia rachunku, ale tak naprawdę chyba po to, żebym mogła przez parę minut pogadać z chłopcami. A oni zaczęli mówić, że doktor McKay jest strasznie fajny i że na pewno leci na ciebie, bo widzieli, jak na ciebie patrzył, kiedy byłaś na scenie. A mama uważa, że on wcale nie kocha Emily, że chciał się z nią ożenić tylko przez rozum.
– Uhm – chrząknęła skonsternowana Lizzie. – Możesz mi powiedzieć, co jadłaś?
– Nie zmieniaj tematu.
– Dlaczego nie? Powiedz mi, co jadłaś. Lillian popatrzyła na nią spod oka.
– W kawiarni zjadłam ciastko. To znaczy pół – poprawiła się, widząc surowe spojrzenie Lizzie. – A po przyjeździe do szpitala zjadłam kanapkę, a potem doktor McKay siedział przy mnie, dopóki nie zasnęłam, więc nawet gdybym chciała, nie mogłam pójść do łazienki, żeby ją zwymiotować – wyrecytowała dziewczynka. Po krótkim wahaniu dodała: – Mam do ciebie pytanie.
– Mów.
– Kiedy wychodziliśmy z kawiarni, Joey, to ten wysoki i chudy perkusista, zapytał, czy po wypisaniu ze szpitala poszłabym z nim do kina. Co o tym myślisz?
Lizzie z trudem powstrzymała uśmiech.
– A co ty myślisz?
– Sama nie wiem. – Dziewczynka przygryzła dolną wargę. – Może powiedział to z litości?
– Czy Joey wygląda na chłopaka, który z litości zaprasza dziewczynę do kina?
– Raczej nie.
– Więc może mu się podobasz? – Lizzie pochyliła się i pocałowała Lillian w czoło. Było to zachowanie mało profesjonalne, ale uznała, że nie ma ono większego znaczenia po tym, jak złamała wiele innych profesjonalnych przykazań. – Może uważa cię za ładną, uzdolnioną i sympatyczną dziewczynę?