– Naprawdę tak myślisz?
– Istnieje taka możliwość – uśmiechnęła się Lizzie. – Warto się przekonać. Joey? No, no, no!
– Doktor McKay? No, no, no! – zawołała Lillian z przekorną minką, spoglądając na drzwi pokoju.
– Doktor McKay?
Lizzie nie słyszała jego kroków. Odwróciła się gwałtownie i ujrzała siedzącego na wózku Harry’ego, który bezszelestnie wjechał do pokoju.
– Co tu robisz?
– Znudziło mi się chodzenie o kulach.
– Powinieneś odpoczywać w łóżku.
– Wcale nie. Jako lekarz zalecam każdemu choremu umiarkowane ćwiczenia. Tobie też – dodał, zwracając się do Lillian. – Nie powinnaś spędzać w łóżku tyle czasu.
On ma rację, pomyślała Lizzie. Wiedziała, że mimo pewnej poprawy Lillian nadal wymaga stałej opieki i nie może na razie opuścić szpitala. Gdyby była leczona w ośrodku specjalistycznym, miałaby odpowiednie zajęcia dla rozładowania nadmiernej pobudliwości, która wiąże się z reguły z anoreksją. Ale w zwykłym szpitalu nie można jej tego zapewnić. Na dłuższą metę dziewczynka zacznie się nudzić i prędzej czy później ucieknie do domu. Harry najwidoczniej pomyślał o tym aspekcie sprawy.
– Też tak myślę – przyznała Lillian.
– A na co miałabyś ochotę?
– Nie wiem. Pobiegać, poćwiczyć. Choćby pojeździć na takim wózku.
– Podoba ci się mój wózek? – zainteresował się Harry. – Co byś powiedziała na mały wyścig po szpitalnym korytarzu? Znajdziemy ci drugi wózek.
– Chcesz jeszcze raz złamać nogę? – oburzyła się Lizzie.
– Fajnie! – zawołała Lillian.
– Nic mi się nie stanie. Lillian, jesteś gotowa?
Dziewczynka żwawo wyskoczyła z łóżka.
– Ale wynoście się na dwór! – oświadczyła Lizzie, nie mogąc powstrzymać śmiechu. – Nie pozwolę na takie bezeceństwa w obrębie szpitala.
– W takim razie pojedziemy do miasta i z powrotem.
– Wykluczone. Jeszcze wypadniesz z wózka na asfalt i trzeba cię będzie odsyłać do Melbourne.
– Ale z ciebie nudziara. Idź, zajmij się Phoebe, my z Lillian damy sobie radę. Co powiesz na drogę w kierunku morza? Tam nie ma asfaltu.
Lillian była gotowa na wszystko.
– Może być – odparła, wciągając dżinsy.
– Ja umywam ręce – oświadczyła Lizzie. – Skoro chcecie się pozabijać, wasza sprawa. Nic mnie to nie obchodzi.
– O nie, potrzebujemy sędziego – zaoponował Harry. – Czy jeśli ograniczymy trasę wyścigu do alejek szpitalnego ogrodu, zgodzisz się sędziować?
– Obiecuję, że nie potrącę jego wózka – dodała Lillian.
– Ale nie pozwolisz mu wygrać? – dodała ze śmiechem Lizzie.
– O nie, od tej chwili żaden mężczyzna ze mną nie wygra – z butną miną zapewniła przejęta nastolatka.
– W takim razie poddaję się – odparła zrezygnowana Lizzie. – Ale ostrzegam, że jeśli połamiecie sobie nogi, będę was składać bez morfiny.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Nie ztam drugiej nogi.
Kiedy będziesz jechał, nie myśl o tym, że Lizzie cię obserwuje.
Nie myśl o tym, że życie stało się nagle o wiele zabawniejsze.
Po godzinie wszystko było gotowe. Do szpitalnego ogrodu wylegli rozbawieni pacjenci i personel. Lizzie postanowiła pilnować, by nikomu nic się nie stało, ale i nie psuć zabawy. Lillian dostała lekki szybki wózek, a Harry’ego, mimo jego protestów, umieszczono w wielkim, obudowanym z obu stron urządzeniu na kółkach, które jego zdaniem służyło niegdyś do obwożenia starych dostojnych dam po ekskluzywnych kurortach.
Lizzie z zadowoleniem patrzyła na Lillian, która przeżywała dziś swój wielki dzień. Lizzie od początku zdawała sobie sprawę, że oprócz kuracji czysto medycznej dziewczynka potrzebuje pomocy psychologicznej. Doświadczeń, które by ją przygotowały do radzenia sobie w pełnym wyzwań życiu.
Oprócz pacjentów i personelu do widzów przyłączyło się parę osób z zewnątrz. Był wśród nich perkusista Joey, który podobno przypadkiem przechodził akurat koło szpitala. Pewnie zamierzał odwiedzić Lillian, domyśliła się Lizzie. Dobrze, że nie zastał jej w łóżku, tylko na świeżym powietrzu, tryskającą wprost wesołością i wigorem.
Chłopak niby to udawał obojętność, ale kiedy Lizzie zwróciła uwagę, że wózek Lillian ma włączone hamulce, Joey szybko podskoczył i zwolnił mechanizm, a potem pochylił się i pocałował dziewczynkę w usta.
Był to pierwszy pocałunek w jej życiu. Na oczach wszystkich. Zawstydzona nastolatka zarumieniła się po białka oczu.
– To na szczęście – czule powiedział Joey.
Lillian była uradowana, ale i speszona. Lizzie przestraszyła się, że nadmiar wrażeń może jej zaszkodzić. Harry doszedł chyba do podobnego wniosku, bo nagle spytał:
– A ja? Mnie nikt nie pocałuje na szczęście?
– Na pewno nie ja – roześmiał się Joey.
– Pani doktor, teraz pani kolej pocałować pana doktora – odezwała się Lillian, odzyskując nagle kontenans.
– Ja? O nie, jako sędzia muszę zachować bezstronność.
– Jako sędzia powinna pani zapewnić zawodnikom równe szanse, a tymczasem najpierw daje mi pani przedpotopowy wózek, a teraz odmawia pocałunku na szczęście. To niesprawiedliwe – oburzył się Harry.
Wszystkie oczy skierowały się na Lizzie. Co począć? Przecież on jest zaręczony. No, nie przesadzajmy, chodzi tylko o przyjacielski pocałunek. Tymczasem wśród zebranych narastało pełne napięcia oczekiwanie. Nie było sensu zwlekać. Lizzie podeszła szybkim krokiem do wózka, chcąc złożyć na czole Harry’ego przelotny pocałunek.
Czekała ją jednak niespodzianka. Zanim zdążyła się cofnąć, Harry ujął jej twarz w dłonie, przyciągnął do siebie i pocałował w same usta. I to jak! Widzowie zaczęli entuzjastycznie klaskać. A ona? Zapomniała nagle o bożym świecie. Poczuła drżenie w całym ciele. Nie tylko nie próbowała się wyzwolić, ale po krótkiej chwili odpowiedziała na jego pocałunek. Nie słyszała nawet coraz głośniejszych oklasków rozradowanej publiczności.
– Jak myślisz, może rozpoczniemy wyścigi bez nich? – roześmiała się Lillian, spoglądając na stojącego obok niej Joeya. – Albo zadzwonimy do Emily?
Na dźwięk tego imienia Harry i Lizzie nagle oprzytomnieli. Lizzie szybko się cofnęła. Była tak zmieszana, że nie wiedziała, jak się zachować. Uratował ją Jim, który stał nieopodal, trzymając Phoebe za obrożę. Widząc konsternację pani doktor, puścił psa, który przydreptał do swojej właścicielki i pomógł jej odzyskać równowagę.
– Panie doktorze, czy nadal czuje się pan pokrzywdzony? Bo jeśli tak, to o kolejny pocałunek będzie pan musiał poprosić Phoebe.
Żartobliwa uwaga skutecznie rozwiała napięcie. Śmiechy umilkły, choć niektórzy nadal kręcili głowami i szeptali między sobą.
– Gotowi? – zawołała Lizzie.
– Ja tak – odparł Harry lekko dwuznacznym tonem, ale Lizzie uznała za stosowne go zignorować.
– Wobec tego liczę. Raz, dwa, trzy… start!
Jak było do przewidzenia, wyścig wygrała Lillian. Ale walka była zacięta. Mimo osłabienia chorobą, dziewczynka nadrabiała typową dla ofiar anoreksji zawziętością. Harry z trudem panował nad ciężkim staroświeckim pojazdem, ale był od swej rywalki znacznie silniejszy. Lizzie, która towarzyszyła im przez cały ogród, widziała, jak w pewnej chwili umyślnie przyhamował, pokonując czysto męskie pragnienie bycia pierwszym. W rezultacie Lillian dojechała do mety tuż przed nim.
– Wygrałam! – zawołała z triumfem w głosie.