Выбрать главу

– Moje… gra… gratulacje – wykrztusił Harry, udając, że brak mu tchu. Ale gdy zobaczył, jak Phoebe łasi się do zwyciężczyni, dodał z przekąsem: – Bardzo dobrze. Otrzymasz w nagrodę pocałunek od Phoebe. A ja… – Rozejrzał się. – Hej, Lizzie!

– Nie rób sobie złudzeń – roześmiała się Lizzie, ściskając i całując Lillian. – Wszystko należy się zwycięzcy.

Jest wspaniałym człowiekiem i jeszcze lepszym lekarzem, myślała. Mieszkańcy Birrini wygrali los na loterii. Emily też.

– Jak to, nadal jesteś na dyżurze? – Po powrocie z wizyt domowych Lizzie zastała May w szpitalu, zajętą opatrywaniem Mavis Scotter. Tydzień temu starsza pani zraniła się w nogę przy rąbaniu drewna, ale do szpitala zgłosiła się dopiero po kilku dniach, gdy rana zaczęła ropieć i wymagała częstych zmian opatrunku. – Czy coś mi się przyśniło, czy rzeczywiście od ponad dwunastu godzin nie wychodziłaś ze szpitala?

– Coś ci się przyśniło – odburknęła May.

Lizzie spojrzała ze zdziwieniem na tak zazwyczaj pogodną pielęgniarkę.

– Nie możesz tyle pracować. Wracaj natychmiast do domu.

– Muszę najpierw…

– Ja skończę opatrunek. Jeśli pani pozwoli – dodała, zwracając się do Mavis.

– Ależ oczywiście – z miłym uśmiechem odparła starsza pani.

– Niedawno sprawdziłam grafik – podjęła Lizzie, wyjmując z rąk May bandaże – i przekonałam się, że mimo nieobecności Emily wcale nie cierpimy na brak pielęgniarek.

– Tak, ale…

– Ale co?

– Lubię być w szpitalu. I wcale nie jestem zmęczona. Lizzie znów popatrzyła na May, tym razem uważniej.

Nie jest zmęczona? Ma sine kręgi pod oczami, a jej zazwyczaj ożywiona twarz jest wyraźnie zgaszona. Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć? Była zanadto zajęta swoimi sprawami.

– Wracaj do domu, May, proszę – powiedziała czule, ale stanowczo. – Albo przynajmniej idź do pokoju pielęgniarek i odpocznij. I zabraniam ci dzisiaj pracować.

Muszę o tym pogadać z Harrym, myślała Lizzie, kiedy po opatrzeniu Mavis Scotter, upewniwszy się, że May poszła do domu, a dyżur objęła inna pielęgniarka, skierowała się do mieszkalnej części szpitala.

– Przychodzisz w samą porę. Steki zaraz będą gotowe. – Harry stał znów przy kuchni na jednej nodze, podparty na kuli. Znowu miał na sobie ów frywolny różowy fartuszek z falbankami, który przyprawiał ją zawsze o zdrożne myśli.

Dla uspokojenia zaczęła mówić o May.

– Nie ma lekkiego życia – skomentował Harry, nakładając z jej pomocą steki i frytki na talerze. – Uwielbia swojego Toma, ale on ma skłonność do hazardu. Parę lat temu wpędził się w poważne kłopoty. Wysłałem go wtedy do poradni w Melbourne i niby wszystko było dobrze, ale zwierzył mi się ostatnio, że dawne nawyki czasem się odzywają. May pewnie zobaczyła nowy wyciąg bankowy. Jutro się z nim rozmówię.

– Przepraszam, ale może nie powinieneś się wtrącać w jego prywatne sprawy? – zauważyła Lizzie.

– Przecież jest moim pacjentem, w Birrini nie ma specjalistycznej poradni. Zresztą nawet gdyby była, Tom i tak przyszedłby najpierw do mnie.

– I dlatego uważasz, że musisz się tym zajmować.

– Nie mam wyjścia – ze smutnym westchnieniem potwierdził Harry. – Co będzie, jeżeli Tom znowu uzależni się od hazardu i narobi długów? Sama mówisz, że May już teraz pracuje ponad siły. Słowem, jeśli nic nie zrobię, nie wiadomo, co może się zdarzyć. Widywałem samobójstwa w rodzinach dotkniętych takimi problemami i jako lekarz rodzinny nie mogę tego lekceważyć.

– No tak, ale…

– Medycyna to nie tylko leczenie fizycznych dolegliwości. Obejmuje całego człowieka. A w przypadku lekarza rodzinnego, całą rodzinę. Nie zostałem nim z wyboru, ale dziś wiem, że dobrze spełniam swoje obowiązki i nie zamieniłbym mojej pracy na żadną inną. – Po chwili wahania dodał: – Jestem przekonany, że jest w tobie materiał na znakomitego lekarza rodzinnego. Jeśli będziesz miała odwagę przyznać się do tego.

– Co to ma wspólnego z odwagą?

– Bardzo wiele. Wiem, że masz za sobą ciężkie przeżycie.

– I nie mam zamiaru do tego wracać.

– Nieprawda. Jesteś urodzonym lekarzem rodzinnym i dobrze o tym wiesz.

Lizzie zajęła się jedzeniem, ale po chwili odłożyła nóż i widelec i popatrzyła Harry’emu prosto w oczy.

– Pocałowałeś mnie.

– I co z tego?

– Rozumiem. Proponujesz mi czysto zawodową współpracę?

– Oczywiście.

– Nie ma w tym nic oczywistego – rzuciła ze złością. Zaatakowała talerz z taką furią, że jedna frytka wyfrunęła na podłogę i wylądowała przed nosem Phoebe, która, rzecz jasna, nie omieszkała jej chapsnąć.

– Widzisz, co przez ciebie zrobiłam? – poskarżyła się. – Phoebe nie wolno jeść tłustych rzeczy.

– I to ja jestem winien, że zjadła twoją frytkę?

– No pewnie.

Co za idiotyczna rozmowa, pomyślała z irytacją. Kończ jedzenie i uciekaj stąd!

– Przecież mówimy o pracy – odezwał się Harry.

– To dlaczego mnie pocałowałeś?

– Jeśli dobrze pamiętam, to ty mnie pocałowałaś.

– Dobrze wiesz, że… – Zawahała się. Że co? Wprawdzie zaczął on, ale całowali się oboje. A ona miała uczucie, jakby w tym pocałunku odnaleźli swe najgłębsze marzenia. Nigdy jeszcze nie przeżyła niczego podobnego. Nawet z Edwardem.

Na myśl o narzeczonym odzyskała poczucie rzeczywistości.

– Nie mogę zostać w Birrini – oświadczyła, wstając.

– Dlaczego? – zdziwił się Harry. – Dlatego, że mnie pocałowałaś?

– Nie ja ciebie, tylko ty mnie. Nie, nie dlatego.

– Więc dlaczego?

– Boja też jestem zaręczona. On ma na imię Edward i mieszka w Queenslandzie. Zamierzam do niego wrócić, jak tylko Phoebe urodzi szczeniaki. Do niego i do całego mojego życia. A teraz przepraszam, ale muszę się zająć swoimi sprawami.

Zapadło długie milczenie. Jej tyrada zmieniła wszystko. Co właściwie zmieniła? Powiedziała to, co powiedziała, tylko po to, by wyrównać rachunki. Pokazać, że oboje są w podobnej sytuacji. Odzyskać poczucie godności. Zatrzeć wrażenie, że nie może mu się oprzeć.

Czy osiągnęła swój cel? Nie była pewna. A nie była pewna, bo czuła, jak trudno jest jej zachować wobec Harry’ego obojętność. Czy domyślał się tego?

Z jego oczu nic nie mogła wyczytać.

– Jakie masz sprawy do załatwienia? Przecież pacjenci już śpią – powiedział na koniec.

– Nieważne. Może chcę po prostu zamknąć się w pokoju. A przede wszystkim skończyć tę rozmowę.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nie myśl o Lizzie, a zwłaszcza nie myśl o waszym pocałunku.

Nie wtrącaj się w jej osobiste sprawy i pod żadnym pozorem nie wypytuj jej o plany małżeńskie.

Powinienem chyba zostać starym kawalerem.

Następne dwa tygodnie ciągnęły się w nieskończoność.

W innych okolicznościach Lizzie czułaby się tu jak w raju. Cieszyła ją praca w szpitalu, a mieszkańcy Birrini na wszelkie sposoby okazywali jej serdeczność. Jasno dawali do zrozumienia, że byłaby wśród nich bardzo mile widziana.

Powinna im uświadomić, że ma w Queenslandzie narzeczonego. Harry, o dziwo, nie zdradził nikomu jej sekretu, a w rozmowach z nią nigdy tego tematu nie poruszał. Kiedy dzwonił Edward, bez słowa oddawał jej słuchawkę i pod byle pretekstem wychodził z pokoju. Powinna mu powiedzieć.

Powinna powiedzieć Edwardowi.

O czym powinna im powiedzieć? Miała mętlik w głowie. Mętlik jeszcze się pogłębiał, ilekroć w polu widzenia pojawiał się Harry.

Pokochała to miasteczko.

Czyżby pokochała też… Harry’ego?