Bzdura. Nie dopuszczaj do siebie głupich myśli. Emily wróci wkrótce z Melbourne i weźmie z Harrym ślub, więc zamiast zawracać sobie nim głowę, zajmij się innymi sprawami. Które skądinąd sprawiały jej wiele przyjemności.
Przede wszystkim stan Lillian poprawiał się z dnia na dzień. Wstręt do jedzenia jeszcze całkiem nie minął, niemniej robiła wyraźne postępy, a to głównie dzięki Harry’emu, który starał się wypełnić jej czas. Przed południem dziewczynka odrabiała zadawane przez nauczycieli lekcje, a po lunchu uczyła rysunków w miejscowym przedszkolu.
Ten ostatni pomysł, podsunięty przez Harry’ego, okazał się wręcz rewelacyjny. Lillian prowadziła lekcje z niebywałym zapałem, zapominając o swoich dolegliwościach i lękach. Nawet jej ojciec musiał w końcu przyznać, że zastosowana przez Lizzie i Harry’ego terapia przynosi efekty.
A do tego Joey zaglądał co wieczór do szpitala i dwoje młodych prowadziło ze sobą długie rozmowy.
A Amy? Tak jeszcze do niedawna zastraszona, również zmieniła się nie do poznania. Otoczona gromadką nadskakujących jej przyjaciółek zachodziła codziennie po lekcjach do szpitala, chcąc się upewnić, czy Phoebe przypadkiem nie urodziła jeszcze szczeniaków.
Amy promieniała, a Lizzie była uszczęśliwiona, widząc ją tak odmienioną. Pewnego razu, kiedy z wyrazem rozanielenia na twarzy przypatrywała się dziewczynce, poczuła na sobie uważne spojrzenie Harry’ego, ale nie potrafiła przybrać obojętnej miny. Niech sobie Harry myśli, co mu się podoba. To, co tu robiła, dawało jej satysfakcję, ale bynajmniej nie zamierzała zmienić swojej decyzji.
– Jak tylko się oszczenisz, pakujemy manatki i już nas tu nie ma – oznajmiła suce, która robiła się coraz grubsza i coraz bardziej nieruchawa. Niemniej teraz dźwignęła się i czule polizała swoją panią w nos. – Dzięki, staruszko, ty wiesz najlepiej, że na całym świecie mam tylko ciebie.
Emily wciąż nie wracała.
Kiedy raz zapytała o nią Harry’ego, ten odparł krótko, że Emily jest na urlopie. Na pomoc May, która do niedawna stanowiła niewyczerpane źródło lokalnych ploteczek, też nie mogła liczyć. Sympatyczna pielęgniarka chodziła osowiała i zamknięta w sobie.
– Rozmówiłem się z Tomem, ale nadal nie rozumiem, co się dzieje – wyznał Harry, kiedy znaleźli się sam na sam. Lizzie starannie unikała takich sytuacji, lecz tym razem nie było wyjścia, gdyż musiała zdjąć szwy z jego nogi.
– A co on mówi? – spytała. Była zadowolona, że mogą rozmawiać na neutralny temat, ponieważ fizyczny kontakt z Harrym wprawiał ją w okropne zmieszanie.
– Że raz na zawsze zerwał z hazardem. – W tonie głosu Harry’ego było coś, co nasuwało podejrzenie, że podobnie reaguje na fizyczny kontakt z nią.
– Wszyscy nałogowcy tak mówią.
– Ja mu wierzę.
Lizzie skinęła głową. Zdjęła z nogi ostatnią klamrę.
– Miałeś znakomitego chirurga. Prawie nie ma blizny, spójrz.
– Co tam blizna! Gdyby nie ty, straciłbym nogę.
– Czy mam to uznać za wyraz wdzięczności? – spytała zaczepnie. Ku jej zaskoczeniu twarz Harry’ego rozjaśnił uśmiech. Ten niepowtarzalny uśmiech, który niezmiennie przyspieszał bicie jej serca.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczny. Lizzie skryła się momentalnie w obronnej skorupce milczenia. Dalsza rozmowa na ten temat może stać się niebezpieczna. Zweksluj na Toma!
– Skoro Tom nie przegrywa pieniędzy, to dlaczego May jest taka przygnębiona i po co tyle pracuje?
– Tom nie ma pojęcia. Też się o nią martwi. Mówi, że May nie sypia po nocach. Wiesz, że zabroniłem jej brać dodatkowe dyżury, ale ona podobno znalazła sobie prywatną pracę. Po każdym dyżurze chodzi na dwie godziny do starego pana Erna Porteousa.
– To ją wykończy. Ma w domu trójkę dzieci.
– A nie mówiłem? – nieoczekiwanie powiedział Harry. – Masz duszę lekarza rodzinnego. Przejmujesz się. Naprawdę.
Udała, że nie słyszy.
– Teraz mogę ci założyć lekki gips z butem do chodzenia – stwierdziła.
– Wolisz mnie traktować jak pacjenta, niż człowieka z krwi i kości?
– Oczywiście.
– Ponieważ tak jest ci łatwiej?
– Zgadza się, ponieważ tak jest mi łatwiej. I niech tak zostanie.
Odkąd po nałożeniu lekkiego gipsu Harry zyskał większą swobodę poruszania się, unikanie go stało się jeszcze trudniejsze. W czasie pracy Lizzie stale na niego wpadała. Niewielki szpital był w istocie jakby stworzony dla dwóch lekarzy, ale kłopot polegał na tym, że na widok Harry’ego mózg Lizzie przestawał normalnie funkcjonować, a jej ręce traciły swoją zwykłą sprawność.
– Kiedy Phoebe się oszczeni? – spytał ją nazajutrz po pamiętnej rozmowie.
– Na dniach. A kiedy wraca Emily?
– Lada dzień.
– Znakomicie.
– Ale nie możesz wyjechać, zanim szczeniaki nie będą miały przynajmniej ośmiu tygodni.
– Będziecie mieli dosyć czasu, żeby wziąć ślub i odbyć podróż poślubną. A tymczasem trzymaj się ode mnie z daleka.
To absurdalne, żeby dwoje dorosłych ludzi zachowywało się jak dwa ładunki elektryczne o przeciwnych znakach.
– Gdzie się ta dziewczyna podziewa? – mruknęła pod nosem Mavis Scotter w trakcie kolejnej zmiany opatrunku. Starsza pani wróciła już do domu, ale Lizzie nadal do niej co rano zaglądała. Bardzo się do niej przywiązała.
– Jaka dziewczyna?
– No, Emily.
– Słyszałam, że kupuje rzeczy do ich nowego domu.
– Ile tygodni można kupować rzeczy do domu? Gdybym była na jej miejscu, a mój narzeczony miał złamaną nogę i mieszkał z taką kobietą jak ty, dawno wróciłabym do domu.
– Pewnie ma do niego zaufanie. A pani noga świetnie się goi. Kto teraz rąbie pani drewno?
– Sama je rąbię. A co myślałaś? Uważasz, że Emily może mu ufać? – dodała chytrze, świdrując Lizzie przenikliwym wzrokiem.
– Skąd mam wiedzieć? Prawie go nie znam. Ale wracając do rzeczy, proszę mnie teraz zaprowadzić do drewutni.
– A to po co?
– Bo zamierzam narąbać pani drewna na całą zimę.
Harry zastał ją tam pół godziny później.
– Co ty wyprawiasz? – Lizzie na chwilę znieruchomiała, ale zaraz zamachnęła się z całej siły siekierą, rozłupując kolejny kloc na dwie części. – Zwariowałaś, czy co?
– Nie, nie zwariowałam – odparła, omijając go wzrokiem. – Wykonuję jedynie obowiązki lekarza rodzinnego. W ramach profilaktyki. Żeby Mavis nie zrobiła sobie jeszcze większej krzywdy.
– A nie pomyślałaś przypadkiem, co by było, gdybyś sama sobie zrobiła krzywdę? Popatrz na siebie, nie włożyłaś nawet wysokich butów, żeby ochronić nogi przed odpryskującymi kawałkami. No i oczywiście skaleczyłaś się. Oddaj mi to – powiedział zirytowany, wyjmując jej z rąk siekierę. – Rozkapryszone panienki z miasta nie powinny się brać do rąbania drewna.
– Jak śmiesz nazywać mnie rozkapryszoną panienką! Oddaj mi siekierę!
– Ani mi się śni – odparł, odwracając się do niej plecami. – Nie przejmuj się, Mavis, przyślę kogoś, kto przygotuje ci zapas drewna na zimę.
– Szkoda. Nieźle się bawiłam, słuchając, jak się sprzeczacie. Powiadają, że kto się lubi, ten się czubi – rzekła ze śmiechem starsza pani.
– No to koniec zabawy, bo zabieram ją do szpitala.
– Nie jestem przedmiotem, który można zabierać, gdzie się chce.
– A ty nie zachowuj się jak wariatka.
– To ja staram się postępować jak rodzinny lekarz, a ty nazywasz mnie wariatką?
– Żeby być lekarzem rodzinnym, trzeba się zaangażować.
– Niby kto nie chce się angażować? Czy to ja wolałam wpaść pod samochód niż pójść do ołtarza?
Nagle zrobiło się cicho.
– To… to… nie pora na takie rozmowy.