Выбрать главу

– A kiedy jest na nie pora?

Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, zadzwoniła jego komórka. Lizzie miała czas na opanowanie nerwów, a kiedy Harry po krótkiej wymianie zdań schował telefon i podszedł do obu kobiet z poważną miną, cała ta dziwna rozmowa wyleciała jej z głowy.

– Przepraszam, Mavis, ale musimy jechać. May miała wypadek. Jej samochód wyleciał z drogi, odbił się od drzewa i zawisł nad urwiskiem. A May jest uwięziona w środku.

Kiedy bocznymi drogami dotarli na miejsce, drogę blokowały samochód policyjny, dwa prywatne auta i szkolny autobus. Wypadek zdarzył się na ostrym zakręcie. Po zderzaniu z drzewem samochód May musiał się odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni, bo tylne koła zawisły na skraju trzymetrowego urwiska. O mój Boże!

Jeden z policjantów stał przy rozbitym aucie, kierując strumień gaśniczej piany na jeszcze dymiący silnik, a dwaj mężczyźni, zapewne kierowcy prywatnych samochodów, siedzieli na masce, aby obciążyć w ten sposób przód samochodu i zapobiec jego obsunięciu się w dół urwiska.

Stary ford May przypominał teraz kupę złomu. Przez wybite okno widać było ją samą, spoczywającą twarzą w dół na kierownicy, z rozrzuconymi włosami i wyciągniętymi przed siebie rękami.

Nagle May poruszyła się i podniosła głowę. Krew spływała jej po twarzy.

– Wchodzę do środka – powiedział Harry.

– Nie ma mowy. Z nogą w gipsie nie możesz się swobodnie poruszać. Jeszcze rozhuśtasz auto. Ja wejdę.

– Trzeba podłożyć kliny pod przednie koła. – Harry rozejrzał się i zobaczył ciągnik, który próbował wyminąć blokujący drogę autobus. – Niech ktoś wycofa ten autobus! I zabierze stąd dzieci! – krzyknął.

– Zaraz się tym zajmiemy – odrzekł głośno jakiś człowiek. Na drodze gromadziło się coraz więcej ludzi.

– Nie mogę czekać na podłożenie klinów – oświadczyła Lizzie. – May zaczyna się ruszać, a jeśli spróbuje się wydostać, porani się o pogiętą blachę i szkło. Nie można jej zostawić samej.

– Dam pani mój kombinezon – zaproponował policjant. Miał na sobie, na mundurze, rodzaj ochronnego ubrania, które szybko zdjął. Lizzie z wdzięcznością przyjęła ten dar.

Harry nadal protestował, ale Lizzie była już gotowa.

– Postaraj się raczej o kliny pod koła – powiedziała stanowczo, dopinając kombinezon.

Na szczęście prawe drzwi były stosunkowo mało uszkodzone, tak że otworzyły się bez trudu. Ale gdy zajrzała do środka…

Zewsząd wystawały pogięte fragmenty ostrej blachy i potłuczone szkło. Dobrze, że miała na sobie kombinezon i ochronne rękawiczki, choć te ostatnie były i tak o wiele za cienkie.

– Niech ktoś wreszcie podłoży te kliny! – krzyczał na zewnątrz Harry. – I przyniesie z samochodu sprzęt medyczny!

Ale Lizzie nie słuchała. Całą uwagę skupiła na May, która mamrotała nieprzytomnie, rozpaczliwie usiłując wydostać się z pułapki. Samochód zaczynał się niebezpiecznie chybotać.

– Uspokój się, May, jestem przy tobie – przemawiała do niej Lizzie. Jednakże May nie przestawała się szarpać, wydając z siebie zduszone okrzyki.

Najważniejsze jednak, że żyła, była przynajmniej częściowo przytomna, i oddychała bez przeszkód. Lizzie postanowiła nie myśleć o grożącym im obu niebezpieczeństwie, i skoncentrować się na lekarskich obowiązkach. Co powinna zbadać? Sprawdzić, czy klatka piersiowa nie jest uszkodzona. Stan brzucha. Ciśnienie krwi. Objawy gwałtownej utraty krwi. Kolor skóry. Stan kręgosłupa.

Nie tyle zobaczyła, co wyczuła bliską obecność Harry’ego. Podał jej przez okno kołnierz ortopedyczny.

Z tym było najtrudniej, bo May nadal wykonywała niespokojne ruchy. Jednakże po dosyć długich zmaganiach, manewrując między wystającymi krawędziami blachy, Lizzie zdołała unieruchomić jej kręgi szyjne. Potem podała tlen, wprowadziła igłę do żyły i włączyła kroplówkę. Teraz puls i ciśnienie. Nie jest dobrze. Ciśnienie niskie, puls aż sto dwadzieścia. May musiała doznać silnego uderzenia w głowę, co by tłumaczyło jej ogólną dezorientację. Poza tym miała przecięty policzek i chyba złamany łuk jarzmowy, krwawiącą wargę i zdartą skórę na prawej dłoni.

Nogi były niewidoczne. Duży spadek ciśnienia może oznaczać silny krwotok. Może ma zmiażdżone nogi?

– Uwaga! – zawołał Harry. – Jest ciągnik. Zaraz zaczną was wyciągać. Trzymaj się.

– May, nie ruszaj się teraz. – Lizzie chwyciła ją za ramiona.

W parę minut później było po wszystkim.

– Jesteście bezpieczne – powiedział Harry, a Lizzie spróbowała się uśmiechnąć.

Ale o wyjęciu May z auta nadal nie było mowy. Harry chciał, by na czas cięcia karoserii Lizzie wysiadła i pozwoliła jemu usiąść przy May, ale Lizzie stanowczo odmówiła.

May przestała się rzucać, tylko cicho jęczała. Ból nie ustąpił nawet po wstrzyknięciu dziesięciu miligramów morfiny. Lizzie zdawała sobie przy tym sprawę, że objawy w ciągu pierwszej godziny po ciężkim uszkodzeniu ciała bywają niekiedy zwodnicze. Organizm potrafi na ten czas zmobilizować wszystkie swoje rezerwy, ale po ich wyczerpaniu następuje nagły krach. Grozę sytuacji potęgował potworny huk maszyny tnącej metal, który w zamkniętej przestrzeni był trudny do zniesienia. Lizzie bała się, że May znowu wpadnie w panikę.

– Zaraz będzie po wszystkim – uspokajała ją. – Harry nas stąd wydobędzie.

– Tom… – szepnęła May.

– Tak, Tom i Harry zaraz nas wyratują. Wreszcie zostały uwolnione. Harry z pomocą Lizzie przenieśli May na specjalne nosze, i już po paru minutach chora znalazła się w furgonetce pełniącej rolę lokalnego ambulansu. May miała na jednej nodze otwartą, obficie krwawiącą ranę szarpaną, na którą Harry nałożył niezwłocznie uciskowy opatrunek.

– Zaraz dowiemy się, jaki jest jej prawdziwy stan – powiedział Harry. – Jedziemy.

Spędzili w sali operacyjnej bite trzy godziny. Trzy godziny trwała uparta, rozpaczliwa walka, która chwilami wydawała się przegrana, ale z której ostatecznie wyszli zwycięsko.

Na nich te trzy godziny również wycisnęły niezatarte piętno. Odchodząc od stołu operacyjnego, oboje mieli świadomość, że skończyło się udawanie. Wiedzieli o sobie wszystko.

Pozostawało pytanie, co zechcą z tą wiedzą zrobić.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wyszli do Toma, który z poszarzałą ze zmartwienia twarzą siedział w poczekalni.

– Wszystko będzie dobrze, Tom. Nic jej już nie grozi – uspokoił go Harry, ściągając chirurgiczną maseczkę i pochylając się nad znękanym mężczyzną.

– Naprawdę? Jesteś pewien? – zapytał Tom, jakby nie mógł uwierzyć swemu szczęściu. – Będzie żyła?

– Miała wiele szczęścia – odparł Harry. – Ma złamaną kość policzkową, połamane palce, które długo będą się goić, i zerwaną z dłoni skórę, którą doktor Darling zszyła tak pięknie, że chirurg plastyczny lepiej by nie zrobił. Ma poza tym paskudną ranę szarpaną na łydce i otrzymała silne uderzenie w głowę, ale prześwietlenie nie wykazało uszkodzenia czaszki.

– A kiedy wróci do domu?

– Za kilka dni.

– Myślała, że znowu zacząłem grać w karty – z ciężkim westchnieniem wyznał Tom.

– No właśnie, ale kiedy chciałem z tobą o tym porozmawiać, kazałeś mi pilnować własnego nosa – przypomniał mu Harry.

– Zachowałem się jak idiota – przyznał zgnębiony Tom.

– Ale dlaczego? Nie widziałeś, co się z nią dzieje? Że się zadręcza, bierze dodatkowe dyżury, nie dosypia i pracuje ponad siły, zupełnie jak wtedy, kiedy przegrałeś wszystkie pieniądze. Znowu grałeś? – dopytywał się Harry.

– Ależ skąd! – zaprzeczył Tom. – Po tym, co się wtedy stało, kiedy straciłem dom i omal nie straciłem May i dzieci, przysiągłem sobie nie tykać więcej kart.