Выбрать главу

– A teraz wrócisz do Queenslandu i wyjdziesz za niego?

– Skąd ci to przyszło do głowy? – zawołała z nutą irytacji w głosie. – Chyba w ogóle nie słuchałeś, co do ciebie mówiłam. Oczywiście, że za niego nie wyjdę.

– Nie chciałbym, Lizzie, stawać ci na drodze…

– Już to zrobiłeś, więc daj spokój. Jeżeli nie chcesz się na czas mojego pobytu w Birrini wyprowadzić do waszego małżeńskiego domu, to przynajmniej umówmy się, że od tej pory będziemy się trzymać na dystans.

Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak nieszczęśliwa jak tej nocy. W poczuciu rozpaczy i osamotnienia pozwoliła nawet, by Phoebe spała z nią w łóżku.

Po jakiego licha powiedziała Harry’emu, że jest w nim zakochana? Harry nie chce o tym słyszeć. Obserwowała go i widziała, jak jego twarz nagle jakby zastygła, stała się martwa i nieprzenikniona. Nic dziwnego, że nie chciał słuchać jej wyznań. W końcu jest zaręczony z Emily. Może dokuczyły mu rozmowy o ceremonii weselnej i sukniach druhen, ale nigdy nie dał jej do zrozumienia, że wolałby odwołać ślub.

– To dlaczego mnie pocałował? Powiedz, Phoebe, dlaczego to zrobił? Jeszcze nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego, a nie mogę powiedzieć, żebym żyła jak zakonnica.

Ale może pocałunek tylko na niej zrobił tak wielkie wrażenie? Niemożliwe.

Nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie miała pojęcia, co Harry miał w głowie, kiedy ją całował. Ostatecznie prawie go nie znała. To jak mogła się zakochać w prawie nieznanym mężczyźnie? I po co mu o tym mówiła? Nie lepiej było zachować choć trochę godności?

– Ty byś się tak nie upokorzyła przed byle facetem, prawda, staruszko? – zwróciła się do Phoebe, która w odpowiedzi szeroko ziewnęła, zamknęła oczy i głośno zachrapała.

– Co tutaj robisz?

Była trzecia nad ranem. Harry obchodził szpital, zaglądając do pacjentów. Nie musiał tego robić, sprawująca nocny dyżur Isobel była bardzo sumienną pielęgniarką, ale mimo zmęczenia sen się go nie imał i nie mógł dłużej uleżeć w łóżku.

May najwidoczniej również nie mogła spać, bo gdy zajrzał do niej, gestem ręki zaprosiła go do środka.

– Boli cię? – zapytał, widząc na jej twarzy grymas bólu.

– Nie bardzo.

– Kłamczucha. – Przyczłapał o kuli do jej łóżka i zdjął z oparcia kartę. – Co my tu mamy? Czas na kolejną dawkę. Mały koktajl z morfiny i środka uspokajającego dobrze ci zrobi.

– Nie, Harry, zaczekaj. – May zrobiła wysiłek, żeby chwycić go za rękę. – Wiesz, jak to się stało?

– Drzewo stanęło ci na drodze.

– Musiałam zasnąć za kierownicą. – Spróbowała pokręcić głową, ale syknęła z bólu. Pęknięta kość policzkowa jeszcze długo miała jej przysparzać cierpień. – Czy Tom powiedział ci o domu?

– Tak.

Mimo bólu odwróciła lekko głowę, by spojrzeć na przyczepioną do ściany wielką fotografię uroczego drewnianego domu. Na trawniku pasły się konie, a w tle widać było rzekę i busz.

– Chciał mi zrobić niespodziankę. A ja myślałam…

– Wiemy, co myślałaś. Ale nikt nie może mieć do ciebie o to pretensji, po tym, jak bardzo cię kiedyś zawiódł.

– Ale zawsze będę go kochać – szepnęła.

– Wiem, i dlatego jestem pewien, że znajdziesz w sobie siłę, żeby zacząć wszystko od nowa – powiedział Harry.

– A ty?

– Co ja?

– Czy dojdziesz z sobą do ładu? Wiele o tobie myślałam…

– Daj spokój – przerwał jej z przestrachem.

– Nie, posłuchaj mnie – poprosiła. – Obserwowałam od dawna, co się z tobą dzieje. Nasze nieszczęścia zdarzyły się w tym samym czasie. Kiedy Tom szalał, ty straciłeś Melanie. Tyle że tobie było jeszcze gorzej niż mnie, bo nie miałeś oparcia w miłości. Nie kochałeś Melanie. Byłeś nią oczarowany, ale jej nie kochałeś. Kochałeś w niej to, co wydawało ci się spełnieniem pragnień. I dziś robisz to samo.

– Ja?

– Tak. Bo Emily też nie kochasz – zmęczonym szeptem ciągnęła May. – Ani ona ciebie. Emily zakochała się w myśli, że zostanie żoną lekarza i będzie miała huczne wesele. A ja wyszłabym za Toma nawet gdyby nie miał zawodu ani grosza przy duszy. Cierpię, kiedy on cierpi, cieszę się, kiedy on jest zadowolony. Przyznaj się, że kochasz Lizzie. Zapadła chwila milczenia.

– Musisz spróbować zasnąć – odparł wreszcie Harry. – Nie kocham Lizzie, May. Ja nie kocham…

– Nie kochasz nikogo?

– Ja…

– Spróbuj – szepnęła. – Przyznaj, że ty i Emily popełniacie błąd.

– Powinnaś zasnąć.

– A ty powinieneś się przebudzić. Więcej tego nie powtórzę. Dziś jestem półprzytomna i dlatego, korzystając z okazji, pozwalam sobie mówić, co mi leży na sercu, więc zastanów się. Lizzie tchnęła w to miasto życie. Tchnęła życie w ciebie. Uważaj, żeby tego nie zmarnować.

– May…

– Dobrze, już nic nie powiem. – Uśmiechnęła się przepraszająco, puszczając jego rękę. – Od dawna chciałam ci to powiedzieć, ale nie śmiałam, dopiero dziś świadomość, że omal nie zginęłam, dodała mi odwagi. Szkoda życia, Harry. Jest takie kruche. – Zmęczona wysiłkiem, przymknęła oczy. – Czy mogę teraz dostać swój koktajl?

Musisz tak zorganizować pracę, żeby ona robiła swoje, a ty swoje.

Pojedź do domu Emily, to znaczy naszego, i przekonaj się, czy wytrzymasz całe życie wśród różowych koronek.

Tu różowe koronki, a tam Lizzie,…

Właśnie jedli śniadanie, zbyt skrępowani, by rozmawiać, kiedy nieoczekiwanie zjawiła się Emily. Wkroczyła drzwiami od ogrodu w momencie, kiedy Harry podnosił do ust grzankę z marmoladą. Na widok Emily ręka mu opadła.

Młoda kobieta wyglądała nader efektownie i tryskała energią. Miała na sobie świetnie skrojone czarne spodnie, rozkoszną białą bluzeczkę i sandały na wysokim obcasie. Była starannie uczesana i umalowana.

Lizzie, która przed chwilą wstała, miała jeszcze na sobie wypłowiałą piżamę. Popatrzyła na Emily i zdała sobie sprawę, że nie może z nią konkurować. Zresztą, czy warto? Była zbyt zajęta Phoebe, która przez całą noc kręciła się i popiskiwała. Lizzie przykucnęła przy niej i podała jej kawałek grzanki, ale Phoebe nawet jej nie powąchała. Jeśli Phoebe odmawia jedzenia, to musi się z nią dziać coś poważnego.

– Cześć, Emily – odezwała się Lizzie. – Znasz się na psich porodach?

Emily ledwo rzuciła na nią okiem. Odnotowawszy jej niedbały strój, przeniosła wzrok na Harry’ego, który przedstawiał się bardzo okazale, mając za całe ubranie krótkie spodenki i gips na nodze.

– Mieszkacie tutaj razem? – spytała nieprzyjemnym tonem Emily.

Harry podrapał się po obnażonym torsie, jakby się zastanawiał, co powiedzieć. Zaprzeczanie nie miałoby sensu. Było wpół do ósmej, a stan rozmemłania jego i Lizzie mówił sam za siebie.

– O której przyjechałaś? – zapytał, kiedy Emily zajęła miejsce przy stole. Usiadła przed talerzem Lizzie, ta jednak postanowiła nie protestować.

Zbyt była zaabsorbowana stanem Phoebe. Zwały tłuszczu na ciele psa utrudniały badanie, ale skurcze chyba jeszcze się nie zaczęły.

– Przyjechałam samochodem wczoraj późnym wieczorem. Do domu – wyjaśniła Emily. – Wuj zadzwonił do mnie do Melbourne, że w szpitalu zabraknie pielęgniarek, bo May miała ciężki wypadek samochodowy.

– Jakoś się z tego wykaraska.

– Co jej się stało?

– Ma parę złamań. Jest też trochę pokaleczona. Ale będzie żyła.

– To pewnie będę potrzebna – stwierdziła Emily. Dziwnie chłodna rozmowa, przemknęło Lizzie przez głowę. Gdybym ja była na jej miejscu, już bym go pocałowała.