– Chcesz zobaczyć zdjęcia? Ale uprzedzam, że to nie będzie przyjemny widok – ostrzegła go.
Harry bez słowa wyciągnął rękę.
– O cholera! – rzekł po chwili. – Mogło nastąpić zatamowanie krążenia.
– I nastąpiło, ale jakimś cudem udało mi sieje przywrócić. Co nie znaczy, że niebezpieczeństwo minęło. Widzisz te odłamki? Nadal mogą się przemieścić.
Harry zagwizdał pod nosem.
– Kiedy wyprostowałaś kości? Nic nie pamiętam.
– Zanim odzyskałeś przytomność.
– Powinienem być ci wdzięczny.
– Za to, że stratowałam cię samochodem?
– Sam jestem sobie winien. Do głowy mi nie przyszło, że tamtą drogą może ktoś jechać. Dlaczego właściwie zatrzymałaś się w tym okropnym pensjonacie?
– Bo nigdzie nie przyjmują psów. Bardzo cię boli?
– Nie bardzo.
– Przecież widzę. Przed podróżą dam ci coś na znieczulenie.
– Ależ Harry, to szaleństwo – wtrąciła się Emily. – Powiedz coś, przecież wiesz, że nigdzie nie możesz lecieć.
– Niestety, to konieczne – oświadczyła Lizzie. – Harry musi się znaleźć w rękach chirurga ortopedy.
– Tak jest, pani doktor. Ma pani świętą rację – ochoczo przytaknął chory.
Czy tylko jej się przywidziało, czy rzeczywiście mrugnął do niej okiem?
– A dlaczego pani nie może tego zrobić? – nie ustępowała Emily. – Ostatecznie mógłby być na wózku.
– Posłuchaj mnie, Emily – z westchnieniem podjęła Lizzie. – Harry’ego czeka poważna operacja. To, że zdołałam jakimś cudem przywrócić krążenie w złamanej nodze, nie znaczy, że zagrożenie minęło. Bardzo mi przykro, ale Harry musi się znaleźć w szpitalu z prawdziwego zdarzenia. Nie ma wyjścia.
– Musi być jakiś sposób.
– Niestety, nie ma.
– Harry, zrób coś, przemów jej do rozumu – chlipnęła Emily.
Dziewczyna zaraz wpadnie w histerię, pomyślała Lizzie. A wszystko z powodu jakiegoś głupiego wesela. Nie wiedziała, co powiedzieć. Na szczęście inicjatywę przejął Harry.
– To ty musisz zacząć rozsądnie myśleć – zwrócił się do Emily. – Nie ma rady, musimy odłożyć ślub. A teraz bardzo cię przepraszam, ale muszę omówić z Lizzie karty pacjentów.
To ciekawe, pomyślała. Bardziej mu zależy na pacjentach niż na własnym weselu.
– Już je widziałam. May mi pokazała.
– A co będzie, jak Phoebe zacznie rodzić? – zagadnął Harry z przekornym uśmiechem.
Jaki on ma ujmujący uśmiech!
– Postarałam się z góry o adres i telefon tutejszego weterynarza.
– Ale nie sprawdziłaś, ilu mamy lekarzy? Ciekawe. Znów ten przekorny, czarujący uśmiech!
– Czy mogę coś dla ciebie zrobić, zanim zjawi się samolot? – spytała, odpychając od siebie niepotrzebne myśli. – A ty? – dodała, zwracając się do Emily. – Czy chcesz z nim polecieć? Bo jeśli tak, to musisz spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Chcesz coś na uspokojenie?
– Oczywiście, że z nim polecę. I nie muszę się pakować ani brać niczego na uspokojenie. – Wbrew tym zapewnieniom, dziewczyna była bliska histerii.
– Chcesz, żebym zawiadomiła twoich rodziców? – zaproponowała Lizzie.
– Sama do nich zadzwonię – burknęła Emily. – Mama musi ustalić nową datę ślubu.
– Z tym radziłabym poczekać – powiedziała Lizzie, kładąc kobiecie rękę na ramieniu. Nic z tego nie rozumiała. Zachowanie obojga narzeczonych było doprawdy zastanawiające. – Może jednak dam ci coś na uspokojenie i skontaktuję się z twoją matką?
– Niczego od ciebie nie potrzebuję – parsknęła Emily. – Sama sobie poradzę. Idę się spakować.
– Przepraszam za wszystko – rzekła Lizzie po jej wyjściu, zabierając się do wypisywania Harry’emu karty choroby.
– Nie musisz za nic przepraszać. – Jak na człowieka cierpiącego, który o mało nie stracił nogi i musiał odwołać wesele, Harry był w zadziwiająco dobrym humorze. – To Emily bardziej zależało na uroczystości ślubnej niż mnie. Zostaniesz do mojego powrotu?
– Właściwie nie powinnam. Zostałam oszukana.
– Nie przeze mnie. A za to złamałaś mi nogę.
– To nie trzeba było biegać środkiem drogi.
– Musiałem się zrelaksować. Miałem dosyć przygotowań do ceremonii ślubnej. Ale pomówmy lepiej o pacjentach.
– Już wszystko wiem. Przestudiowałam karty.
– Zwróć uwagę na małą Lillian. Powinno się ją skierować na specjalne leczenie do szpitala psychiatrycznego, ale rodzice nie wyrażają zgody. Dziewczynka ma skłonności samobójcze.
– Dopilnuję, żeby nic się nie stało. Miałam już do czynienia z przypadkami młodzieńczej anoreksji. Ale dziękuję za ostrzeżenie. Będę ją miała na oku.
– Jeszcze jedno. Ponieważ zostajesz sama, a musisz być na każde zawołanie, nie możesz mieszkać w pensjonacie.
– Ty sam pobiegłeś do lasu bez telefonu.
– Tylko na pół godziny. Miałem dosyć telefonów w sprawie wesela.
– Wychodzi na to, że to ja uratowałam cię od tych okropności – zażartowała.
– Co się odwlecze, to nie uciecze – westchnął Harry.
– Jakoś to przeżyjesz – odparła, zaczepnie przekrzywiając głowę. – Muszę na chwilę wyjść. May szuka mi kwatery u kogoś, kto zgodzi się przyjąć psa.
– Możesz się wprowadzić do służbowego mieszkania w szpitalu.
– Ale to przecież twoje mieszkanie, a ty wrócisz za kilka dni.
– Mam dwie sypialnie, a większość moich rzeczy jest już w nowym domu, w którym mieliśmy zamieszkać po ślubie.
Lizzie zastanowiła się.
– A Pheobe? Zarząd nie będzie miał obiekcji?
– Pewnie tak. Możesz im wtedy powiedzieć, że albo zgodzą się na psa, albo wyjeżdżasz. Czy mogę wreszcie dostać tę morfinę?
Lizzie spojrzała na zegarek.
– W porządku. Zaraz zawołam May.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nie denerwuj się na Emily. Spróbuj ją zrozumieć.
Nie martw się o chorą nogą. Dzięki doktor Darling znajdziesz się pod fachową opieką. Wkrótce zaczniesz chodzić o kulach. Nie myśl o uroczych minkach, jakie robi doktor Darling, zwłaszcza wtedy, kiedy jest czymś zmartwiona.
Zapomnij na razie o ślubie i weselu.
Po sześciu dniach doktor McKay miał wrócić do Birrini zwykłą karetką. Sam.
– Emily postanowiła zostać dłużej w Melbourne i zrobić zakupy. Z okazji ślubu wzięła dłuższy urlop. Ona i jej matka nieustannie coś kupują do nowego domu – wyjaśniła May.
Razem z Lizzie wyglądały karetki, która mogła się zjawić lada moment.
– Aha – mruknęła Lizzie. Była trochę niespokojna. Przez ostatnie sześć dni wszystkie siły poświęcała pacjentom, ale nie była pewna, jak się będzie czuła, gdy prawowity gospodarz szpitala zacznie patrzeć jej na ręce. – Czy Emily zawsze jest taka?
– Taka niemądra? – May pokręciła głową. – Trudno powiedzieć. I tak, i nie. Pracuje tu od pięciu lat. Do niedawna robiła wrażenie osoby rozumnej i kompetentnej, ale po zaręczynach z Harrym dostała kompletnego bzika. W życiu nie widziałam, żeby ktoś robił aż tyle szumu wokół ślubu.
– A Harry’emu to się nie podoba?
– Chyba zaczęło do niego docierać, w co się pakuje – odparła May. – Myślę, że zdecydował się na małżeństwo, bo Emily wydawała się solidna i rozsądna, no a potem…
– Chciał się z nią ożenić, bo była rozsądna?
– Wiem, to dziwne – uśmiechnęła się May. – W ogóle dziwna z nich para. Nie tacy jak, na przykład, ja i mój Tom. Ani nam było w głowie myśleć rozsądnie, kiedyśmy się pobierali. Ale my się kochamy.
– To rozumiem. – Lizzie zachłannie chłonęła każdą informację o członkach małej społeczności, w której się znalazła. Po niespełna tygodniu wiedziała o nich więcej niż o kolegach z wielkiego szpitala w Queenslandzie.