Выбрать главу

Tutaj stale ktoś ją zagadywał w sklepie albo wpadał wieczorem do służbowego mieszkania, przynosząc w prezencie specjalnie dla niej upieczoną szarlotkę, świeżo złowioną rybę czy smakowitą kość dla Phoebe. Po wiosce rozeszła się wiadomość, że doktor Darling przyjechała do Birrini ze względu na swojego psa.

– Pobiegnę przygotować łóżko dla Jego Wysokości – oznajmiła May. – Wiesz, co sobie pomyślałam?

– Co?

– Że czekają nas dwa tygodnie bez Emily. Ty i Harry będziecie sam na sam. Oczywiście, nie licząc Phoebe. Ciekawe, co z tego wyniknie.

Co ta May wygaduje, oburzyła się w duchu Lizzie. Zamiast myśleć o spotkaniu z Harrym, zajrzę do Lillian. Lillian cierpiała na anoreksję i przy niej Lizzie odzyskiwała poczucie, że jest przede wszystkim lekarzem.

Harry wyglądał wręcz kwitnąco. Kiedy sanitariusze wtoczyli go na wózku do szpitalnego holu, Lizzie miała ochotę przetrzeć ze zdumienia oczy. Miał unieruchomioną nogę, ale poza tym tryskał energią. Sam chciał kierować inwalidzkim wózkiem, rozglądając się wokół siebie okiem gospodarza wracającego do domu po długiej nieobecności.

Lizzie przypatrywała się temu, stojąc z boku. Harry miał na sobie dżinsowe szorty, a złamana noga tkwiła nie w gipsie, tylko w umocowanej bandażem półszynie. Czyżby mógł już chodzić o kulach?

Mimo wysiłków, by patrzeć na Harry’ego okiem lekarza i koncentrować się na złamanej nodze i ogólnym stanie zdrowia, uwagę Lizzie przyciągały inne rzeczy. Zauważyła, że jego włosy są wyjątkowo gęste i błyszczące. W ogóle wyglądał na bardzo przystojnego, a kiedy się roześmiał, miała wrażenie, że całe pomieszczenie napełniło się światłem.

Co za głupie myśli chodzą ci po głowie, upomniała się Lizzie. Nie zapominaj, że nie jesteś już nastolatką.

– Witam pana, doktorze – rzekła oficjalnym tonem, występując naprzód.

– O, to ty, Lizzie – powiedział cicho, zatrzymując wózek. Twarz mu spoważniała. – Nie przypuszczałem…

Nie przypuszczał, że co?

– Czy ma pan kartę choroby doktora McKaya? – zwróciła się do towarzyszącego sanitariuszom szefa zespołu karetki.

– Ja ją mam – wtrącił Harry. – Jest gdzieś w moich bagażach. Pokażę ci później, jeśli uważasz to za konieczne.

– Muszę ją zobaczyć. Jesteś moim pacjentem.

– Nie jestem niczyim pacjentem.

– Trudny przypadek – powiedział szef karetki, mrugając do Lizzie okiem.

– Poradzę sobie. Proszę go łaskawie zawieźć do sali numer sześć.

– Nie ma mowy – sprzeciwił się Harry. – Wracam do siebie.

– Ale… to niemożliwe – wybąkała Lizzie.

– Niby dlaczego?

– Bo ja tam mieszkam…

– No to co? Chyba nie zajęłaś mojej sypialni?

– Nie, ale… Wszystkie twoje rzeczy są w nowym mieszkaniu, to znaczy twoim i Emily. – Załoga karetki przysłuchiwała się ich rozmowie z tak widocznym zaciekawieniem, że Lizzie plątał się język.

– No tak, bracia Emily zabrali moje rzeczy bez mojej wiedzy. Joe przyniesie mi to, co najpotrzebniejsze.

– Ale… – Lizzie rozpaczliwie szukała przekonującego argumentu, dlaczego nie mogą razem mieszkać – Phoebe rozpanoszyła się w twoim mieszkaniu. Może być niebezpieczna dla chorego na wózku.

– Zgodziłem się usiąść na wózku tylko dla przyjemności mojej eskorty. Mogę chodzić na własnych nogach.

– Ale o kulach. Phoebe je pogryzie.

– Nic z tego, są z aluminium. Ej, dlaczego nie chcesz ze mną mieszkać? – z bezczelną miną zagadnął Harry. – Uważasz, że jestem niebezpieczny?

O tak, pomyślała w panice. Bardzo niebezpieczny.

– Ty nie – powiedziała – ale pamiętaj, że przez Phoebe już raz omal nie przeniosłeś się na tamten świat.

– Dziękuję za ostrzeżenie. Będę się miał na baczności. Czy mogę wreszcie wrócić do swojego mieszkania?

– Powinieneś zostać w szpitalu.

– Wolę być z tobą.

Wokół nich zdążyło się zebrać spore audytorium. May wróciła do holu i z dużym rozbawieniem przypatrywała się całej scenie. Personel karetki też bawił się na całego. Nawet chorobliwie nieśmiała Lillian, która normalnie nie wysadzała nosa z pokoju, z zaciekawieniem wyglądała na korytarz.

– Niech się pani zgodzi – poprosił sanitariusz.

– Przecież nie zajęła pani jego sypialni – dorzucił drugi.

– A szkoda. Dopiero byłaby zabawa! – roześmiała się May.

Lizzie spiorunowała ją wzrokiem.

– Odczepcie się wszyscy, dobrze? – zezłościła się.

– Dlaczego tak się denerwujesz? – spytał Harry z niewinną miną. A zauważywszy wystający z drzwi nosek Lillian, dodał: – Powiedz, Liii, czy nie uważasz, że pani doktor powinna mnie wpuścić do mojego mieszkania?

Wszystkie spojrzenia skierowały się na dziewczynkę. Lizzie przestraszyła się. Przez ostatnie dni zrobiła wiele, żeby dodać małej pewności siebie, a teraz ona pewnie znowu zamknie się w sobie. Jednakże, ku jej zdziwieniu, Lillian bynajmniej się nie speszyła.

– Myślę, że powinna się pani zgodzić – odparła tonem, jakim Lizzie przemawiała do niej jeszcze dziś rano. – Odmowa mogłaby zburzyć jego wiarę w siebie. A wiara w siebie to bardzo ważna rzecz.

Po tej przemowie Lillian spiekła raka, ale nie cofnęła się do pokoju. Co więcej, popatrzyła na Lizzie z przekornym rozbawieniem.

Ta bezradnie rozłożyła ręce.

– Poddaję się – rzekła. – Nie musisz leżeć w szpitalu. Ale czy mogłabym zobaczyć kartę choroby?

Harry uśmiechnął się pod nosem.

– Nie.

– W takim razie…

– No to wracam do domu – przerwał jej Harry. – Nie będę was dłużej zatrzymywał – dodał pod adresem sanitariuszy. – Zostawiacie mnie pod dobrą opieką.

– Co to jest? – zawołał Harry, stając w drzwiach. Wnętrze, które sześć dni temu przeraziło Lizzie swoją spartańską brzydotą, od tego czasu zmieniło się nie do poznania. Widząc reakcję Harry’ego, uznała, że najlepszą obroną będzie atak.

– Mieszkanie wyglądało okropnie – oświadczyła.

– A ty jesteś okropnie nieuprzejma – odparł po zastanowieniu. – Jak byś zareagowała, gdybym to ja powiedział o twoim mieszkaniu, że wygląda okropnie?

– Chcesz powiedzieć, że ci się tutaj podobało?!

– Może było skromnie, ale przytulnie. Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Po wyrazie jego twarzy nie była w stanie poznać, czy żartuje, czy mówi serio.

– Daj spokój i przyznaj, że w ogóle nie myślałeś o jego wyglądzie. Teraz jest o wiele lepiej – odparła niepewnie.

Wreszcie się uśmiechnął, a Lizzie kamień spadł z serca.

– Dokonałaś cudu – oświadczył ze szczerym podziwem. – Jak to zrobiłaś?

– Zaczęło się od wizyty pani Morrison, która przyszła zaszczepić się przeciwko grypie. A przy okazji przyniosła tę swoją listę.

– Znam te jej listy i szczerze ci współczuję – z ciężkim westchnieniem przyznał Harry.

Pani Morrison, wychowawczyni trzeciej klasy, miała zwyczaj zapisywać się do lekarza pod jakimś niewinnym pretekstem, po czym kładła na stole długą listę innych dolegliwości, zarówno własnych, jak i uczniów, i żądała zajęcia się nimi na poczekaniu.

– Nie musisz mi współczuć. Bardzo ją polubiłam. Ale ponieważ od pierwszej chwili zarzuciła mnie tysiącem skarg, postanowiłam nie pozostać dłużna. Zaczęłam więc narzekać na panującą tu paskudną pogodę, nieporównanie gorszą od tej, do jakiej przywykłam w Queenslandzie, no i na brzydotę szpitalnego mieszkania. Zwłaszcza na beżowe ściany.

– Nie podobają ci się beżowe ściany?