– RAV4 – odciął się Lawrence.
– Błąd – zawołała Trudy. – Już było! – Po krótkiej pauzie dodała: – „R” to trudna litera… Plymouth Reliant?
– Zbyt trudna litera – mruknął Stewart.
– Jedyny, który mi przychodzi do głowy, to Buick Reatta – powiedziała Syd. – Ale nazwa nie jest wystarczająco durna, nawet jeśli nic nie znaczy!
– RX-7 jest niezbyt mądra – rzuciła Trudy.
– Ej! – obruszył się Lawrence. Wydawał się szczerze zraniony. Ścigał się na przerobionych RX-7.
– Może ja zaserwuję? – zasugerował Dar. – Ten, kto wygra ten set, wygra cały mecz.
– Zgoda – odparła pozostała trójka.
– Q45 – oświadczył Dar.
– To nowy samochód – zaprotestowała Trudy. – I nie ma nic szczególnie seksownego w…
– Q45 – powtórzył Dar. – Zaserwowałem. Odbierajcie!
Przez kilkanaście sekund panowała cisza.
– Volkswagen Quantum – sapnęła Syd.
– Świetnie! – oceniła Trudy – Wygrałaś.
– Nie tak szybko – wtrącił Dar. – Alfa Romeo Quadrifoglio.
Pozostali popatrzyli na niego z ukosa lub podejrzliwie.
– Istnieje – przyznał w końcu Lawrence. – Trzy lata temu wyjaśniłem sprawę jednego wraka tej marki, który rozbił się na drodze 410…
– Wiemy, że istnieje – przerwała mu Trudy. – Po prostu staramy się ustalić, czy…
– Wygrałem – oznajmił Darwin.
– Kto zrobił z ciebie sędziego? – spytał Lawrence całkiem zadowolonym tonem.
Minor lekko się uśmiechnął.
– Nie jestem sędzią ani całą ławą przysięgłych – odrzekł. – Jestem tylko przewodniczącym tej ławy. – Popatrzył znacząco na teczki z aktami, które piętrzyły się w sąsiednim pomieszczeniu. – Możemy już zabrać się za ustalenie, z jakich powodów chciała mnie zabić rosyjska mafia?
Rozdział siódmy
Trzy godziny i osiemdziesiąt plików później Lawrence rozsiadł się wygodniej na krześle i powiedział:
– Poddaję się. Czego, do diabła, szukamy?
– Prób wymuszenia ubezpieczenia – wyjaśniła Syd, wskazując na stos akt, które wydzielili.
– To sześćdziesiąt kilka procent wszystkich spraw, z którymi mamy do czynienia – zauważyła Trudy. – Tyle że żaden z wypadków rekonstruowanych przez Dara nie wydaje się na tyle ważny, żeby ktoś chciał go za to zabić.
Sydney skinęła głową. Również wyglądała na zmęczoną. Dar zauważył, że do czytania śledcza nosi okulary bez oprawek.
– No cóż – stwierdził – nie powiesz, że to nudna literatura.
Syd pokiwała głową.
– Sprawozdania ofiar niektórych wypadków to naprawdę arcydzieła. Posłuchajcie tego: „Słup telefoniczny zbliżał się szybko. Próbowałem zjechać mu z drogi, kiedy trafił we mnie czołowo”.
Trudy otworzyła teczkę.
– Tutaj jest jeden z moich ulubionych: „Prowadziłem samochód od czterdziestu lat, kiedy zasnąłem za kierownicą i miałem wypadek”. Dar wyjął stare akta.
– Ten facet z kolei nigdy nie słyszał o Piątej Poprawce: „Mężczyzna był wszędzie na drodze. Musiałem skręcić kilka razy, zanim w niego uderzyłem”.
Lawrence chrząknął i przerzucił kilka kartek akt, które przeglądał.
– Mój ulubieniec obejrzał zbyt wiele odcinków Z archiwum X „Niewidzialny samochód wyjechał znikąd, uderzył w moje auto, po czym znowu zniknął”.
– Też miałam jednego maniaka Z archiwum X - odparła Syd, przerzucając grube niebieskie teczki. – O tutaj: „Wypadek zdarzył się, kiedy prawe przednie drzwiczki jakiegoś samochodu wyłoniły się zza rogu, nie dając żadnego sygnału”.
– Nienawidzę, gdy mi się coś takiego przydarza – zaśmiał się Darwin.
– Zauważyliście, jak bardzo ofiary wypadków uwielbiają w swoich zeznaniach zrzucać odpowiedzialność na wszystkich wokół? – zapytała Trudy. – Tutaj mam typowy przykład: „Pieszy, którego nie widziałem, uderzył we mnie, a następnie wślizgnął się pod moje auto”.
– Ale oni są uczciwi, na swój głupi sposób – stwierdził Stewart. – Pamiętam stwierdzenie jednego młokosa: „Wracając z pracy, wjechałem w niewłaściwy dom i zderzyłem się z drzewem, którego nie mam”.
Trudy chichotała, czytając:
– „Ruszyłem z pobocza, zerknąłem na siedzącą obok na siedzeniu teściową i skierowałem się ku skarpie”.
– Taką decyzję rozumiem akurat całkiem dobrze – zahuczał Lawrence.
Trudy przestała chichotać i posłała mu ostre spojrzenie.
Syd nagle roześmiała się głośno.
– Miałam gdzieś przypadek przesadnej szczerości – powiedziała, szukając odpowiedniego zapisu. – O, tu: „Próbując zabić muchę, wjechałem w słup telefoniczny”.
– Głupiejemy, ludzie – oszacował Minor, zerkając na zegarek.
– Głupio zaczęliśmy – odparła Trudy. Spojrzała na stos spraw o odszkodowanie, które uznali za oszustwa.
– Znaleźliśmy w ogóle jakąś prawdopodobną przyczynę ataku na Darwina?
– Dwa przypadki, jak mi się zdaje – odrzekł Dar, wyciągając akta z chwiejnej sterty. – Pamiętacie sprawę prętów zbrojeniowych na I-5 w maju?
– Co takiego? – zainteresowała się Sydney.
– Pręty zbrojeniowe to stalowe pręty wzmacniające beton – wyrecytował Lawrence.
– Wiem, co to są pręty zbrojeniowe – odparła Syd.
– Pytam, jaka to była sprawa?
– Z 23 maja – odpowiedział Dar, przeglądając papiery. – Trasa I-5. Czterdzieści sześć kilometrów na północ od San Diego.
– O Boże – wtrącił Lawrence. – Ty nakręciłeś wideo podczas rekonstrukcji, chociaż to ja dotarłem na miejsce wypadku jako jeden z pierwszych. Jezusie! – Syd czekała na ciąg dalszy. – Azjata – podjął wreszcie – a dokładnie mówiąc: Wietnamczyk. Dopiero co przybył do Stanów z rodziną… ośmioro dzieci… Przyjechali trzy miesiące wcześniej. Pracował dla kwiaciarki jako kierowca. Dostarczał klientom zamówione kwiaty. Jeździł jednym z tych wielkich samochodów dostawczych, isuzu, z silnikiem pod siedzeniem, przednią szybą z pleksiglasu i ramami z cienkiej blachy. – Na to wspomnienie Stewart aż się skrzywił. – Jechał tuż za otwartą ciężarówką małej firmy budowlanej z La Jolla… Burnette Construction… firma rodzinna, ściśle rzecz biorąc. Bill Burnette, właściciel, wiózł właśnie ładunek prętów zbrojeniowych.
– Wystawały poza budę ciężarówki? – upewniła się Sydney.
– Tak, aż dwa i pół metra – przyznał Lawrence. – Na końcu ładunku facet zawiesił wprawdzie czerwoną chorągiewkę, ale… – Stewart wziął głęboki wdech. – Biedny Wietnamczyk trzasnął w te pręty z prędkością prawie dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę, bo ktoś gwałtownie skręcił i zajechał drogę ciężarówce Burnette’a. A ten wcisnął hamulce… mocno wcisnął.
– Wietnamczyk niestety nie wcisnął – szepnęła Syd.
Dar potrząsnął głową.
– Ależ wcisnął – powiedział. – Nawet mocno zapewne wcisnął. Tyle że hamulce nie zadziałały. Facet miał za mało płynu.
Sydney wymieniła spojrzenia z pozostałymi. Tego rodzaju wypadki zdarzały się rzadko.
– Tak czy owak pręty zbrojeniowe przebiły się przez przednią szybę auta Wietnamczyka i cztery czy pięć trafiło w nieszczęśnika – dodał Lawrence. – Burnette niczego nie poczuł, więc ponownie przyspieszył, pociągając za sobą nabitego na pręty Azjatę, gdyż pręty wyciągnęły ciało przez pogruchotaną przednią szybę. Podczas kraksy Burnette nie zatrzymał samochodu, jedynie zwolnił mniej więcej do czterdziestu pięciu kilometrów na godzinę… Jak mi później powiedział, po prostu w pewnym momencie dostrzegł we wstecznym lusterku tego biednego sukinsyna nadzianego… z prętami wbitymi w twarz, w szyję gardło, pierś i lewe ramię…
– W dodatku ofiara nadal żyła – dorzucił Darwin.
Stewart skinął głową.
– Tak, jeszcze przez jakiś czas. Burnette nie wiedział, co robić, miał jednak dość rozumu, żeby nie wcisnąć znów hamulców. Wtedy przecież biedny facet… nazywał się Phong… nadziałby się jeszcze bardziej… Zjechał więc na pobocze z wiszącym pechowcem i tam łagodnie zwolnił.
– Nie wygląda mi to na sfingowany wypadek z zajechaniem drogi – oceniła Syd. – Nie z takim lokatorem na tyłach. A trudno sobie wyobrazić, że facet zgodziłby się…
– To samo sobie pomyśleliśmy – przerwała jej Trudy. – Ale gdy Dar zajął się rekonstrukcją, zderzenie zaczęło nam wyglądać na umyślne. Na tamtej drodze panował wtedy bardzo niewielki ruch. Biały pikap przeciął nagle dwa pasy, zajechał Burnette’owi drogę, gwałtownie przed nim zahamował, po czym przyspieszył i odjechał.
– Może w ostatniej chwili przypomniał sobie o zjeździe z autostrady? – zasugerowała Syd.
Trudy potrząsnęła głową.