– Lubię ich – odparł. – Larry doprowadza mnie do śmiechu.
Do domku Minora przybyli tuż po zachodzie słońca. Zmierzch wisiał w cichym letnim powietrzu jak mało wyrazisty gobelin. Niewielki dom Darwina znajdował się na końcu kilkunastometrowej drogi żwirowej, na południowy wschód od miasteczka Julian, na skraju Rezerwatu Cleveland. Z okien domku rozciągał się widok na rozległe łąki i szerokie, porośnięte trawą doliny na południu. Ponad domem i za nim, aż do skalistego wierzchołka, gęsto rosły sosny żółte i daglezje zielone.
Syd rozglądała się z podziwem.
– Niesamowite! – wołała. – Używałeś określenia „domek”, więc wyobraziłam sobie zbite z sobą kłody i biegające wokół myszy.
Minor zerknął na zadbaną budowlę z kamienia i drewna sekwojowego, okoloną gankiem z widokiem na południe.
– Nie jest stary – odparł. – Ma dopiero sześć lat. Kupiłem tę posiadłość, gdy po raz pierwszy tu przyjechałem. Najpierw mieszkałem w starym wozie służącym do przewozu owiec…
– W wozie służącym do przewozu owiec? – spytała Sydney.
Dar skinął głową.
– Zaraz zobaczysz.
– I założę się, że ten dom zbudowałeś sam.
– Nie bardzo. – Dar zachichotał. – Mam dwie lewe ręce, jeśli chodzi o młotek czy piłę. Większość prac wykonał miejscowy budowniczy… siedemdziesięciolatek nazwiskiem Burt McNamara.
– Mój Boże – zawołała Syd, podchodząc do otwartego ganku przed budynkiem. – Masz nawet jacuzzi.
– Tak, to bardzo przyjemne urządzenie. A stąd jest wspaniały widok. W zimną noc można usiąść w gorącej wodzie i patrzeć na światełka w indiańskim rezerwacie, tam, po drugiej stronie doliny.
Otworzył frontowe drzwi i odsunął się na bok, przepuszczając kobietę jako pierwszą.
– Rozumiem, dlaczego nie masz… zbyt często… gości – mruknęła cicho.
Ostatnie promienie wieczornego światła oświetlały jeden duży pokój. Dar nie podzielił domu (wydzielił jedynie łazienkę) i tylko grupki mebli oraz dywany różniły jeden obszar od innego. Większość ścian zastawiono półkami z książkami, choć gdzieniegdzie wisiały też ogromne oryginalne plakaty francuskie – jeden z nich reklamował jakieś akcesoria dla wędkarzy, prezentując wędkarkę łapiącą z kanoe pstrąga; obraz stylizowany był na lata dwudzieste: czarnobiały, wykonany charakterystyczną śmiałą kreską. W południowo-wschodnim narożniku, pod kwadratowymi oknami o trzydziestocentymetrowym boku, stało duże biurko w kształcie litery „L”. Widok z tego miejsca był wprost zniewalający. Zresztą cała wschodnia ściana składała się z pięknie zaciemnionych zapadającym zmierzchem okien. Większą część zachodniej ściany zajmował olbrzymi kominek, w pobliżu stało kilka wygodnych skórzanych foteli i kanap do siedzenia, a także pojedyncze łóżko, przykryte kocem marki Hudson’s Bay i ustawione tuż za długą kanapą.
– Lubię obserwować ogień z łóżka – wyjaśnił Darwin.
– Jasne – mruknęła Syd.
Minor postawił torby, po czym zdjął dwie latarnie z haków na ścianie.
– Chodź, pokażę ci twoje miejsce w wozie.
Wyprowadził ją na ganek. W coraz bardziej gęstniejącym mroku przeszli jakieś trzydzieści metrów dobrze utrzymaną ścieżką, wzdłuż której w sześciometrowych odstępach stały półmetrowe latarenki z białego kamienia o wyglądzie dalekowschodnich pagód. Dar i Sydney pokonali mały brzozowy zagajnik, po czym znaleźli się na porośniętej bujną trawą polanie. Stał tam wóz.
Wóz był stary i być może kiedyś rzeczywiście służył do przewozu zwierząt, teraz jednak został odnowiony, obudowany drewnem i szkłem oraz dodatkowo wyposażony w mały ganek, siatkowe drzwi, a od strony południowej także w płócienną markizę. Obok niego ustawiono kilka krzeseł w stylu Adirondack; wszystkie obrócono w stronę widoku jeszcze bardziej nieprawdopodobnego niż ten rozciągający się z domku.
Minor przepuścił Syd i kobieta weszła po czterech stopniach, otworzyła drzwi i wkroczyła do niewielkiego pomieszczenia.
– To chyba najprzytulniejszy pokój, jaki w życiu widziałam – oświadczyła.
Wóz miał zaledwie pięć i pół metra długości oraz dwa metry szerokości, ale przestrzeń wykorzystano z dużą pomysłowością. Po prawej stronie mieściła się mała toaleta, na ścianie północnej, pod oknem – niewielki zlew, na południowej „część jadalna” w postaci barowego stolika połączonego z ławką, całą zachodnią zaś zajmowało przymocowane do ściany łóżko pod półkulą starych szybek okiennych. Niski kopulasty sufit połyskiwał, ponieważ wyłożono go pomalowanymi na kolor miodu drewnianymi listewkami. Do ścian przybito różne kołki i haki; na dwóch z nich Dar powiesił przyniesione latarnie. Wysokie łóżko wyglądało na bardzo wygodne, szczególnie dzięki leżącej na nim domowej narzucie utworzonej z pozszywanych kwadratów i ułożonych na obu końcach ogromnych poduszek. Szuflady wsuwały się w boazerię pod materacem.
– Nie ma tu niestety prądu – wyjaśnił Darwin – jest jednak woda, gdyż działa instalacja wodno-kanalizacyjna. Pociągnęliśmy linię od tego samego zbiornika, z którego korzysta domek. Obawiam się, że nie będziesz miała prysznica ani wanny… wiesz, nie było miejsca… ale nie krępuj się używać dużego prysznica w domku.
– Czy twój pan McNamara przebudował także ten wóz? – spytała Syd, siadając na drewnianej ławce i popatrując przez maleńkie okna na ostatnie minuty zachodu słońca. Dzięki niewielkiej przestrzeni w wozie można się było czuć jak pod pokładem bardzo małej, lecz przytulnej łodzi.
Dar potrząsnął głową – My… to znaczy moja żona i ja zbudowaliśmy go latem przed katastrofą. W magazynie „Architectural Digest” przeczytaliśmy artykuł o pewnej ekipie z Montany. We trzech – projektant wnętrz, stary ranczer i budowlaniec – skupowali stare baskijskie wozy służące niegdyś do przewozu owiec i przerabiali je w takie… hm… przyczepy. Zamówiliśmy więc u nich taki wóz, który przerobili według naszego projektu, a później rozmontowali, wysłali do Kolorado i tam znów zmontowali. Identycznie postąpiłem z wozem, kiedy przeprowadzałem się tutaj.
Sydney popatrzyła na niego z uwagą.
– Używaliście go kiedykolwiek… we troje?
Darwin znów zaprzeczył.
– Kupiliśmy posiadłość w Górach Skalistych niedaleko Denver, tyle że było to tej zimy, kiedy urodził się David, a potem… no cóż, jednym słowem, nigdy nie zdążyliśmy w tym wozie pomieszkać.
– Ty jednak w nim zamieszkałeś – zauważyła Sydney. – Tutaj. Zupełnie sam.
Minor skinął głową.
– Tyle że miałem coraz więcej pracy w weekendy – dodał. – A ponieważ pracowałem głównie na komputerze, wolałem zbudować domek, niż doprowadzać do wozu elektryczność.
– Dobry wybór – oceniła Syd.
– Czysta pościel i poszewki na poduszki są w szufladach pod łóżkiem. – Dar zmienił temat. – Tam też leżą czyste ręczniki. I nie ma tu myszy. Byłem tutaj w ostatni weekend i wszystko dokładnie posprzątałem.
– Nie przejęłabym się myszami – odparła kobieta.
Darwin otworzył szufladę, wyjął pudełko długich kuchennych zapałek i zapalił latarnie. Stare drewno natychmiast rozjarzyło się słodkim, miodowym ciepłem – wszędzie, a w szczególności na kopulastym suficie.
– Dwupalnikowy piecyk jest na propan-butan – powiedział Minor. – Taki, jakie mieliśmy na obozach. Nie ma lodówki, toteż łatwo psujące się produkty trzymam w domku. Latarnie są bezpieczne, więc możesz je zostawić włączone, nawet kiedy wyjdziesz, wtedy jednak weź latarkę. – Otworzył kolejną szufladę, wyjął z niej latarkę i położył ją na łóżku. Ruszył do drzwi. – Kiedy się już rozgościsz, zapraszam do domku na gorącą herbatę. O ile tylko masz ochotę.
– Nadal zostało nam mnóstwo akt do przejrzenia – odparła Syd. Dar skrzywił się. – No dobrze, idź już, idź – dodała. – Zgodnie z twoją radą rozgoszczę się w tej cudownej małej chatce, posiedzę tu sobie przez chwilę, a potem przyjdę.
Darwin wziął kilka zapałek.
– Zapalę latarnie na dworze, więc będzie jasno.
W odpowiedzi kobieta uśmiechnęła się bez słowa.
Zjawiła się w domku dopiero godzinę później, przebrana z eleganckiego kostiumu w dżinsy, flanelową koszulę i sportowe buty. W kaburze przy pasku miała pistolet, kaliber dziewięć milimetrów.
Na dworze zapadły już kompletne ciemności, a w powietrze zaczął wpełzać typowy dla górskich regionów wieczorny chłód. Minor rozpalił ogień w ogromnym kominku i włączył stary magnetofon szpulowy, na którym odtwarzał taśmy z muzyką klasyczną. Nie pomyślał wcześniej o selekcji, po prostu włączył taśmę, która już leżała na szpulach – tak jak robił zwykle po przyjeździe do domku. Miał na tej taśmie zestaw pięknych kawałków: Adagietto, część czwartą Piątej Symfonii Mahlera, drugą część Drugiego Koncertu Fortepianowego Brahmsa, drugą część Siódmej Symfonii Beethovena, trzecią i czwartą część Symfonii Włoskiej Mendelssohna, Andante z Koncertu na skrzypce i orkiestrę, opus 64 Mendelssohna w wykonaniu Kyoko Takezawy, dwa utwory Kyrie Eleison - jeden z Missa solemnis Beethovena, drugi z Requiem Mozarta, kilka utworów fortepianowych w wykonaniu Mitsuko Uchidy i Vladimira Horowitza (łącznie z Darwina ulubionym, etiudą cis-moll opus 2, numer 1 Skriabina z nadzwyczajnego albumu Horowitz w Moskwie), arie operowe nagrane przez Ying Huang z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną oraz lżejsze kawałki, które ta sopranistka nagrała z oboistą Heinzem Holligerem i orkiestrą.