W ostatniej sekundzie Dar wystraszył się jednak, że oficer śledcza uzna, że usiłował narzucić romantyczny nastrój, z jej miny natychmiast wszakże wywnioskował, że naprawdę lubiła muzykę poważną.
– Mozart – powiedziała, słuchając wspaniałego wykonania Requiem. Kiwnęła głową, po czym podeszła do Darwina i przyłączyła się do niego przy ogniu, zajmując drugi fotel naprzeciwko.
– Masz ochotę na gorącą herbatę? – spytał. – Może być zielona, miętowa, śniadaniowy earl grey, czarny lipton…
Syd przeniosła wzrok ku zabytkowemu barkowi przy kuchennym kontuarze.
– Czy nie stoi tam butelka macallana? – odpowiedziała pytaniem.
– Rzeczywiście – przyznał Dar. – Prawdziwa słodowa szkocka.
– Jest prawie pełna – zauważyła Sydney.
– Nie lubię pić sam.
– Ja uwielbiam whisky – zwierzyła się.
Darwin podszedł do kontuaru, wyjął z kredensu dwie kryształowe szklanki do whisky i nalał do każdej nieco szkockiej.
– Z lodem? – zapytał.
– Do dobrej słodowej? – zdziwiła się Sydney. – Jeśli się zbliżysz do kostki lodu, to się obrażę.
Minor skinął głową i wrócił przed kominek. Bursztynowy płyn w szklaneczkach pięknie połyskiwał. Przez kilka minut oboje siedzieli w milczeniu i delektowali się doskonałą whisky.
Zaskoczony Dar uprzytomnił sobie nagle, że towarzystwo tej kobiety sprawia mu ogromną przyjemność i że pojawiło się między nimi lekkie, tym niemniej rosnące fizyczne napięcie – a może tylko świadomość napięcia. Myśl ta naprawdę go zaszokowała, gdyż we własnej opinii zawsze różnił się w poglądach na te sprawy od większości mężczyzn. Mógłby się oczywiście podniecić na widok nagiej kobiety, nieobce było mu także pożądanie towarzyszące erotycznym snom. Pomijając zwykłe fizyczne pobudzenie, do prawdziwego, głębokiego podniecenia potrzebował jednak czegoś więcej niż tylko nagości partnerki. Jeszcze zanim spotkał swoją żonę, nigdy nie pojmował, jak można pragnąć osoby, której się nie zna, nie rozumie, nie…
A później pokochał Barbarę. Zapragnął Barbary. Kochał jej twarz, głos, rude włosy, niewielkie piersi, różowe sutki, rudawe włosy łonowe i jasną karnację – wszystkie te elementy razem składały się na jego miłość, wszystkie one stały się źródłem jego uczucia, troski i pożądania. Podczas dekady, która upłynęła od śmierci żony, odnosił wrażenie, że coraz bardziej się odsuwa od znalezienia kogoś podobnego i coraz bardziej oddala się od niego możliwość poczucia pożądania drugiej osoby. Teraz wszakże sączył whisky i nie mógł wprost oderwać wzroku od łagodnie oświetlonej blaskiem ognia Syd Olson, która siedziała naprzeciwko niego wygodnie rozparta w klubowym fotelu, z pledem za głową. Zauważył kształt jej piersi pod koszulą, oczy błyszczące ponad połyskującym kryształem szklaneczki ze szkocką i…
– …to wszystko przypomina? – pytała kobieta.
Dar potrząsnął głową – dosłownie – aby pojąć sens jej słów.
– Przepraszam – bąknął w końcu. – Co mówiłaś?
Sydney rozejrzała się po rozjarzonym pokoju. Małe halogenowe lampki oświetlały półki z książkami i dzieła sztuki. Światło ognia odbijało się w licznych oknach. Jedna z biurowych lamp obrzucała kręgiem światła stół do pracy na drugim końcu długiego pokoju.
– Spytałam, czy wiesz, co mi to wszystko przypomina?
– Nie – odparł cicho Minor. Jego ciałem wciąż targały fale seksualnego i emocjonalnego pobudzenia, poza tym ogarnęło go nieodparte uczucie, że Syd powie za chwilę coś, co ich do siebie zbliży, a następnie odmieni na zawsze ich życie. Czy tego chciał, czy nie. – Co ci to wszystko przypomina?
– Och, jeden z tych głupich filmów akcji, w którym gliniarzowi zlecono opiekę nad jakimś świadkiem, więc policjant wywozi nieszczęśnika gdzieś daleko w las, z dala od wszelkiego wsparcia. Wiesz, instalują się w domu pełnym wielkich okien, jakby sami chcieli ułatwić robotę snajperowi – tłumaczyła Sydney. – A potem nagle gliniarza kompletnie zaskakuje odkrycie, że ktoś do nich strzela. Widziałeś Kevina Costnera i Whitney Houston w Bodyguardzie?
– Nie – odrzekł Dar.
Kobieta potrząsnęła głową.
– Durne filmidło. Scenariusz został pierwotnie napisany dla Steve’a McQueena i Diany Ross… taka obsada chyba bardziej by mi odpowiadała. Steve McQueen na ekranie przynajmniej udawał, że myśli. – Darwin przełknął ślinę i nic nie powiedział. Jego towarzyszka również milczała przez chwilę. Wyglądała na zatopioną w myślach. W końcu wzruszyła ramionami. – Trzymasz jakąś broń w domku?
– Masz na myśli pistolet?
– Na przykład.
– Nie – odparł i natychmiast skojarzył paradoks. Chociaż bowiem właściwie powiedział prawdę, w jakimś sensie równocześnie okłamał swą rozmówczynię.
– Z twoich wcześniejszych komentarzy wywnioskowałam, że jesteś przeciwnikiem broni palnej.
– Uważam broń za zgubę Ameryki i jej powód do wstydu – wyjaśnił stanowczo. – Nasz najgorszy grzech od czasów niewolnictwa.
Syd pokiwała głową.
– Ale nie obrazisz się, jeśli zatrzymam swój pistolet?
– Och, ty przecież uosabiasz prawo – odrzekł. – Jesteś przedstawicielką organów ścigania. Powinnaś nosić broń.
Sydney znów pokiwała głową.
– Powiedz mi jednak… Nie masz nawet żadnej broni myśliwskiej? Dubeltówki? Strzelby?
Minor ponownie zaprzeczył.
– Nie w domku. Mam gdzieś na zewnątrz jakąś starą broń…
– Wiesz, jaka jest najlepsza do obrony domu? – spytała Syd. Wypiła łyk whisky, po czym przez moment siedziała nieruchomo, trzymając szklaneczkę w obu rękach.
– Duży pitbull? – zaryzykował Dar.
– Nie. Wielostrzałowa broń myśliwska. Niezależnie od kalibru.
– Cóż, trafienie kogoś z dubeltówki nie wymaga dużej praktyki w strzelaniu do celu – zgodził się Dar.
– Nie tylko o to chodzi – ciągnęła kobieta. – Odgłos samopowtarzalnej strzelby trajkoczącej w ciemnym domu jest absolutnie niesamowity. Byłbyś zdumiony odstraszającym efektem, jaki ten dźwięk może wywrzeć na włamywaczach i innych intruzach.
– Intruzach – powtórzył Dar, sylabizując słowo. – No cóż, jeśli odgłos trajkoczącej strzelby jest taki ważny, w ogóle nie trzeba jej ładować, prawda? – Syd nie odpowiedziała, lecz wnosząc z jej miny, bez wątpienia pogardzała pomysłem trzymania w domu nie naładowanej broni. – Właściwie – dodał Minor – wystarczyłoby głośne nagranie trajkoczącej strzelby, zgadza się?
Sydney odstawiła szklankę i podeszła do biurka Darwina. Na blacie leżało niewiele luźnych kartek, za to stało sporo niezwykłych przycisków do papieru – małe denko tłoka, czaszka jakiegoś małego mięsożercy, szklana kula z Goofym wśród płatków śniegu i jeden zielony nabój do strzelby.
– Kaliber.410. Ma jakieś znaczenie?
Darwin wzruszył ramionami.
– Miałem kiedyś myśliwskiego savage’a kaliber.410 – wyjaśnił cicho. – Prezent. Dał mi go tuż przed śmiercią mój ojciec. Strzelba była prawdziwym antykiem. Zostawiłem ją w Kolorado.
Syd odwróciła nabój i przypatrzyła się mosiężnej końcówce.
– Nie został wystrzelony, chociaż ktoś próbował. Tyle że iglica nie trafiła w spłonkę, nieco się osunęła.
– Zdarzyło mi się to, gdy ostatnim razem próbowałem strzelać z tej broni – przyznał Minor jeszcze ciszej.
– Po raz pierwszy wówczas strzelba nie wypaliła. Sydney stała nieruchomo, trzymając w dłoni nabój i patrząc na Darwina przez długą chwilę, w końcu odłożyła zielony przedmiot na parapet okienny.
– Ten nabój wciąż jest niebezpieczny, wiesz o tym?
– Dar uniósł brwi. – Wiem z twoich akt, że walczyłeś w Wietnamie… W marines. Chyba byłeś wtedy strasznie młody.
– Nie taki wcale młody – odparł Minor. – Ukończyłem college, a później się zaciągnąłem. Wysłali mnie w 1974. Poza tym, w ostatnim roku niewiele mieliśmy do roboty oprócz słuchania wojskowego radia, w którym bez końca opowiadano o aferze Watergate. Albo chodziliśmy po okolicy, szukając M-16 i innej broni, którą porzucali w trakcie ucieczki żołnierze armii północnowietnamskiej.