– Skończyłeś college jako osiemnastolatek – stwierdziła Syd. – Czyżbyś był… cudownym dzieckiem?
– Nie, po prostu zdobywałem niezłe oceny – odparł Dar.
– Dlaczego wstąpiłeś do piechoty morskiej? – naciskała.
– Uwierzysz, jeśli ci powiem, że z sentymentu? – odpowiedział pytaniem Minor. – Mój ojciec był w marines, walczył w prawdziwej wojnie… w II wojnie światowej.
– Wierzę, że twój ojciec był w marines – mruknęła – nie wierzę jednak, że akurat z tego powodu wstąpiłeś do wojska.
„Zgadza się” – pomyślał Darwin, ale na głos powiedział:
– Wiesz, z jednej strony chciałem po prostu swoje odsłużyć, mieć z głowy wojsko, wrócić do Stanów i zacząć studia, z drugiej zaś strony zaciągnąłem się z czystej przekory.
– Jak to? – spytała Sydney. Wypiła już swoją szkocką, więc Dar nalał jej kolejnego drinka, napełniając szklankę na dwa palce.
Zawahał się, po czym zdał sobie sprawę, że zamierza powiedzieć jej prawdę… w każdym razie coś w rodzaju prawdy.
– Jako dziecko miałem obsesję na punkcie starożytnych Greków – zaczął. – Interesowałem się ich historią i kulturą przez cały college, nawet kiedy pisałem pracę z fizyki. Wszyscy studenci, którzy specjalizowali się w naukach humanistycznych, uczyli się o starożytnych Atenach… wiesz, rzeźby, demokracja, Sokrates… Moja obsesja natomiast dotyczyła Sparty.
Kobieta popatrzyła na niego porozumiewawczo.
– Ciekawiła cię wojna?
Darwin potrząsnął głową.
– Nie, nie, nie wojna, chociaż uważamy Spartan przede wszystkim za wojowników. Byli też jedynym znanym mi społeczeństwem, które badało strach. To oni odkryli fobie. Ich szkolenie… które rozpoczynali w bardzo młodym wieku… skupiało się między innymi na rozpoznaniu strachu, z greckiego fobos, i pokonywaniu go. Odkryli nawet, że niektóre części ciała są fobosynakteres, czyli kumulują strach, i uczyli młodych mężczyzn, przyszłych wojowników, wprowadzać się w umysłowy i cielesny stan zwany afobia.
– Czyli nieustraszoności – przetłumaczyła Syd.
Dar zmarszczył brwi.
– I tak, i nie – odrzekł. – Istnieją różne formy waleczności. Nordycki berserk albo japoński samuraj po prostu wpadali w ślepy szał bojowy. Albo pomyśl na przykład o palestyńskim terroryście z bombą. Ci ludzie są naprawdę nieustraszeni, co oznacza, że nie boją się o własne życie. Spartanie jednakże pragnęli czegoś więcej.
– Jaka cecha może być bardziej przydatna dla wojownika niż absolutny brak lęku? – spytała Syd.
– Brak lęku wywołany przez wściekłość lub gniew Spartanie nazywali katalepsis - wyjaśnił Dar. – Dosłownie słowo to oznacza opętanie przez demona lub po prostu utratę kontroli przez umysł. Spartanie pogardzali tym stanem. Afobia, do której dążyli, była czymś innym, działaniem opanowanym, ukierunkowanym, kontrolowanym… Nawet w samym środku bitwy nie dawali się pochłonąć szaleństwu…
– A ty nauczyłeś się tego w marines… W Wietnamie?
– Nie. W każdej sekundzie, którą spędziłem w Wietnamie, towarzyszyło mi śmiertelne przerażenie.
– Często widziałeś tam działania wojenne? – naciskała Sydney, przypatrując mu się z uwagą. – Twoje akta związane z tamtym okresem nadal są poufne. Fakt ten musi chyba coś oznaczać.
– Nic nie znaczy – skłamał. – Gdybym na przykład był wojskowym pisarzem i przepisywał dużo tajnych materiałów, do dziś w ogóle nie otrzymałabyś dostępu do moich plików.
– A byłeś wojskowym pisarzem?
Dar wpatrzył się zawartość trzymanej w obu dłoniach szklanicy ze szkocką.
– Nie przez cały czas.
– Byłeś więc świadkiem walk?
– Widziałem wystarczająco wiele rzeczy, których na pewno nigdy więcej nie chciałbym zobaczyć – wyjaśnił zgodnie z prawdą.
– Dobrze sobie radzisz z bronią – zauważyła, zmierzając do sedna. Darwin skrzywił się i wypił duży łyk whisky. – Jakiego rodzaju karabiny mieliście w marines? – spytała.
– Różne – odparł. Nie miał ochoty rozmawiać o broni palnej.
– Zatem M-16 – podsumowała Syd.
– Którym to M-16 zdarzało się zacinać, jeżeli nie zostały idealnie wyczyszczone – mruknął nieco nieszczerze. Nie poznał zresztą w Wietnamie M-16. Jego obserwator strzelał z wyborowej wersji M-14, czyli starszego typu, do którego pasowały pociski kaliber 7,62 milimetra; tych samych używały samopowtarzalne karabiny Remington 700 M40, na których szkolił się Minor. A szkolenie przeszedł staranne – oddawał sto dwadzieścia strzałów dziennie, sześć dni w tygodniu, aż trafiał ruchomy cel wielkości człowieka z pięciuset metrów, a nieruchomy cel tej samej wielkości z kilometra. Dopił szkocką. – Jeśli próbujesz wcisnąć mi pistolet, nie wysilaj się, moja droga. Nienawidzę broni i już.
– Nawet wtedy, kiedy usiłuje cię zabić rosyjska mafia?
– Raczej już próbowali mnie zabić i im się nie udało – poprawił ją Dar. – Poza tym ciągle uważam, że pewnie pomylili mnie z kimś innym.
Kobieta pokiwała głową.
– Ale umiesz się obchodzić z bronią – naciskała. – Nauczono cię, co trzeba zrobić, jeśli pocisk nie wypali…
Minor przypatrywał jej się przez chwilę.
– Wycelować broń w bezpieczny, neutralny cel i czekać. Karabin może bowiem w każdej chwili wypalić bez ostrzeżenia.
Sydney wskazała na nabój do czterystadziesiątki.
– Czy nie powinniśmy go wyrzucić?
– Nie – odparł Darwin.
Dopijali ostatnią szklaneczkę whisky i patrzyli w ogień. W pokoju unosił się aromatyczny dym, zmieszany z ostrym zapachem whisky. Towarzyszące im obojgu na początku rozmowy napięcie teraz prawie zniknęło. Gawędzili swobodnie o sprawach zawodowych.
– Słyszałeś o wytycznej ostatniego członka rady Amerykańskiej Agencji do spraw Bezpieczeństwa Ruchu na Autostradach? – zapytała Syd.
Minor zachichotał.
– Oczywiście. Od tej pory nie wolno nam używać słowa „wypadek” ani w żadnych oficjalnych raportach, ani w korespondencji, ani nawet we własnych notatkach.
– Czy taka wytyczna nie wydaje ci się trochę dziwna?
– Bynajmniej – odparł Darwin. W tym momencie w kominku pękła głośno kłoda i skruszyła się w rozżarzone drzazgi. Dar zerknął na sekundę w tamtą stronę, po czym wrócił spojrzeniem do swojej towarzyszki. W blasku ognia twarz Syd wydawała się młodsza i łagodniejsza, a jej żywe, inteligentne oczy połyskiwały wesoło. – Musisz zrozumieć ich podejście – stwierdził. – Ich zdaniem każdego wypadku można uniknąć. A zatem żaden nie powinien się wydarzyć. Dlatego nie wolno nam używać słowa „wypadek”… ponieważ w jakimś sensie wypadki po prostu nie istnieją. Trzeba użyć omówienia i nazwać całe zdarzenie kraksą, zajściem albo jeszcze inaczej.
– Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że każdego wypadku można uniknąć? – wtrąciła Sydney.
Dar zaśmiał się serdecznie.
– Każdy, kto kiedykolwiek badał… czy to katastrofę wahadłowca kosmicznego, czy też zwykłą stłuczkę spowodowaną przez biednego kretyna, który ruszył na żółtym świetle, toteż ktoś przypadkiem na niego najechał… wie, że tych wypadków nie można było uniknąć. Mało tego, one były wręcz nieuniknione!
– Jak to? – spytała Syd.
Dar przez chwilę patrzył na nią bez słowa.
– Po prostu się zdarzyły. Prawdopodobieństwo serii zdarzeń, które doprowadziły do danego wypadku, może wynosić tysiąc do jednego albo milion do jednego, kiedy jednak wszystkie te zdarzenia dojdą do skutku… we właściwej kolejności, wypadek będzie w stu procentach nieunikniony. – Kobieta skinęła głową, chociaż nie wyglądała na przekonaną. – W porządku – podjął Minor – weźmy na przykład katastrofę Challengera. NASA okazała się w nim swego rodzaju nieostrożnym kierowcą, który rusza na żółtym świetle. Taki manewr może się udać raz, pięć razy, a może nawet dwadzieścia pięć razy… zatem dość szybko dochodzi się do wniosku, że jest naturalny i bezpieczny. Jeśli jednak ciągle go powtarzasz, ryzyko, że w końcu uderzy w ciebie inny kierowca, który wyznaje na skrzyżowaniu identyczną filozofię, zwiększa się, aż staje się prawie stuprocentowe.
– Na czym polegało dodatkowe ryzyko w przypadku NASA?
Darwin wzruszył ramionami.
– Komisja dość dobrze wszystko udokumentowała. Specjaliści z NASA zostali powiadomieni o wadliwości uszczelek, które mogły twardnieć w niskiej temperaturze. W dodatku pogoda była niesprzyjająca, a wyrzutnia oblodzona. Tym niemniej wahadłowiec wystrzelono. Doszło do zaniedbań technicznych, pracownicy NASA pogwałcili przynajmniej dwadzieścia własnych zakazów. Ale na pokładzie była nauczycielka i ludzie ci pragnęli wysłać ją na orbitę, dzięki czemu prezydent Reagan mógłby wspomnieć o tym fakcie w swoim wieczornym przemówieniu. No i zwiększyli ryzyko.