– Posłał po mnie sierżant Cameron.
– Cameron? – Funkcjonariusz nadal wydawał się zdenerwowany brakiem szacunku Dara dla jego autorytetu. – Po co? Pan z Wydziału Ruchu Drogowego? Mogę zobaczyć jakiś dowód tożsamości?
Minor potrząsnął głową.
– Proszę po prostu powiedzieć sierżantowi Cameronowi, że przyjechał Darwin Minor.
Patrolowy obrzucił go groźnym spojrzeniem, wyciągnął jednak zza paska radio, odszedł kilka kroków na bok i połączył się przez krótkofalówkę. Dar czekał. Nagle zdał sobie sprawę, że wszyscy funkcjonariusze policji stoją na poboczu cały czas z zadartymi głowami i wpatrują się w ścianę kanionu. Wysiadł z acury i też zerknął na czerwoną skałę. Kilkaset metrów wyżej, na rozległej półce skalnej, wśród oślepiających świateł dostrzegł pracujących ludzi i działające maszyny. Nie zauważył żadnej drogi ani szlaku do tego stromego urwiska z położonego kilkaset metrów wyżej szczytu, żadna ścieżka nie prowadziła też w dół. W tej samej chwili z występu skalnego wzniósł się mały, zielonobiały helikopter, po czym opadł powoli na podłoże kanionu.
Na widok maszyny, lądującej na oczyszczonym terenie pobocza, Minorowi aż zrobiło się słabo. „LHO” – pomyślał. Tak je nazywali wiele lat temu w Wietnamie. LHO, czyli Lekki Helikopter Obserwacyjny. Dar przypomniał sobie, że oficerowie uwielbiali nimi latać. Teraz używała ich drogówka i inne służby policyjne. To był prawdopodobnie hughes 55.
– Darwinie! – Sierżant Cameron i jakiś inny policjant patrolowy wyskoczyli z helikoptera i na wpół kucając, wybiegli spod wirujących łopat.
Paul Cameron był mniej więcej w jego wieku, a zatem miał pod pięćdziesiątkę. Był wielkim Murzynem o potężnej piersi i nosił starannie przystrzyżony wąsik. Minor wiedział, że Cameronowi zostało jeszcze trochę do emerytury, gdyż późno zaczął policyjną karierę. Wcześniej służył w marines, gdzie trafił, gdy Darwin stamtąd odchodził.
Sierżantowi towarzyszył młody policjant – biały dwudziestokilkulatek o twarzy dziecka i ustach przywodzących na myśl Elvisa Presleya.
– Doktor Darwin Minor, a to patrolowy Mickey Elroy. Właśnie o tobie mówiliśmy, Dar.
Młody funkcjonariusz popatrzył na Darwina z ukosa.
– Naprawdę jest pan doktorem?
– Tak, choć nie doktorem medycyny, lecz fizyki.
Patrolowy Elroy zadumał się nad tym stwierdzeniem, tymczasem Cameron spytał:
– Gotów jesteś polecieć i obejrzeć łamigłówkę, Dar?
– Chodźmy – nawet nie starał się ukryć braku entuzjazmu.
– Podobno nie lubisz latać. To prawda? – Głos sierżanta miewał tylko dwa odcienie: rozbawienia albo obrazy. Teraz brzmiał wesoło. – Hej, ale z drugiej strony masz przecież licencję pilota, zgadza się, Dar? Lubisz wyłącznie szybowce czy coś w tym rodzaju?
– Po prostu nie lubię latać jako pasażer – uściślił Minor, tym niemniej wziął z acury torbę z aparatem i podążył za funkcjonariuszami do helikoptera. Cameron usiadł na przednim siedzeniu drugiego pilota, więc Darowi i młodemu patrolowemu pozostała jedynie tylna ławka. Usiedli i zapięli pasy.
„Kiedy ostatnim razem leciałem jedną z tych cholernych maszyn – pomyślał Dar – był to sea stallion wzlatujący nad wietnamski reaktor w Dalat”.
Pilot sprawdził, czy wszyscy są przypięci, przekręcił jeden drążek sterowniczy i pociągnął w górę drugi. Mały helikopter poderwał się, zawirował, następnie przechylił do przodu, wznosząc się równocześnie na wysokość wylotu z kanionu. Tu maszyna szarpnęła w tył, przez minutę krążyła nad szeroką, porośniętą bylicą półką skalną, w końcu osiadła na niej ostrożnie; obracające się wirniki znajdowały się nie więcej niż sześć metrów od pionowej ściany skalnej.
Dar wysiadał na drżących nogach. Zastanowił się, czy zamiast wracać helikopterem na autostradę, mógłby poprosić Camerona o zgodę na opuszczenie się po ścianie kanionu na linie.
– Czy to prawda, co mówi sierżant o panu w związku z wahadłowcem kosmicznym? – spytał patrolowy Elroy, lekko wydymając wargi w stylu Elvisa.
– A co mówi? – odpowiedział pytaniem Minor, po czym przyklęknął i przykrył uszy, gdyż helikopter właśnie startował.
– Że pan podejrzewał tę tragedię. Chodzi mi oczywiście o Challengera… Miałem dwanaście lat, kiedy eksplodował.
Darwin potrząsnął głową.
– Nie, byłem tylko zwyczajnym przedstawicielem NTSB w komisji dochodzeniowej.
– Zwyczajnym przedstawicielem, którego NASA wywaliła z hukiem – dodał Cameron, naciągając na głowę wojskowy kapelusz i zapinając pasek pod brodą.
Elroy wyglądał na zaintrygowanego.
– Za co pana wylali?
– Bo im powiedziałem coś, czego nie chcieli słyszeć – odparował Dar. Stojąc na skalnym występie, widział lej w całej okazałości. Otwór miał nieco ponad dziewięć metrów szerokości i mierzył może metr w najgłębszym punkcie. Cokolwiek tu spadło, wybuchło i spłonęło przy wewnętrznej ścianie skalnej, wzniecając przy okazji mały ogień w trawie i bylicy, które rosły wzdłuż występu. Mniej więcej tuzin osób z CHP i techników stało lub kucało w pobliżu krateru albo w nim.
– Czego nie chcieli usłyszeć? – spytał Elroy, spiesząc za Minorem.
Darwin stanął na krawędzi leju po wybuchu.
– Ze astronauci Challengera zginęli dopiero podczas eksplozji – odparł, nie skupiając się szczególnie na odpowiedzi. – Wyjaśniłem, że ludzkie ciało to zdumiewająco elastyczny organizm, toteż moim zdaniem siedmioro astronautów żyło aż do czasu, w której ich kabina uderzyła o powierzchnię oceanu. Spadali dwie minuty i czterdzieści pięć sekund. Chłopak zastygł.
– Jezu Chryste – bąknął w końcu. – To chyba nieprawda, co? Nigdy o tym nie słyszałem. Chciałem powiedzieć, że…
– O co chodzi, Paul? – przerwał Dar. – Wiesz, że już się nie zajmuję katastrofami lotniczymi.
– Wiem – przyznał Cameron, błyskając w uśmiechu mocnymi białymi zębami. Kucnął, zaczął grzebać w spalonej trawie i po chwili rzucił Darowi nadpalony kawałek metalu. – Potrafisz to zidentyfikować?
– Klamka – odrzekł Darwin – od chevroleta.
– Tamci faceci uważają, że to chevrolet el camino z 1982 roku – wyjaśnił sierżant, wskazując techników pracujących w tlącym się jeszcze dole.
Minor spojrzał na pionową ścianę skalną po prawej stronie i setki metrów autostrady pod nią.
– To miło – mruknął. – Nie przypuszczam, żeby mogli znaleźć ślady opon na szczycie urwiska.
– Na pewno nie, to lita skała – zgodził się Cameron. – Nie ma tam zresztą żadnej drogi.
– Kiedy doszło do wypadku?
– W nieokreślonym momencie minionej nocy. Około drugiej rano ktoś zgłosił nam ogień.
– A wy od razu przyjechaliście.
– Musieliśmy. Początkowo chłopcy z CHP myśleli, że chodzi o samolot wojskowy.
Dar kiwnął głową i podszedł do żółtej taśmy otaczającej dół w ziemi.
– Dużo skorup. Coś nie należącego do el camino?
– Szczątki ludzkie – odparł sierżant ze smutnym uśmiechem. – Jedna osoba, jesteśmy tego niemal pewni. Prawdopodobnie mężczyzna. Wiesz, ciało jest trochę porozrzucane po upadku i eksplozji. Hm… znaleźliśmy też fragmenty aluminium i innego stopu, które nie mają raczej nic wspólnego z chevroletem el camino.
– Drugi pojazd?
– Tak podejrzewają technicy. Albo może części czegoś, co znajdowało się w samochodzie.
– Ciekawe – zadumał się Minor.
Patrolowy Elroy nadal popatrywał podejrzliwie, jakby sierżant chciał sobie z niego zażartować, podsuwając mu Darwina.
– I naprawdę jest pan tym facetem, na cześć którego ustanowiono Nagrodę Darwina?
– Och nie – zaprzeczył Dar. Chodził wokół leja, starając się nie zbliżać do krawędzi urwiska. Nie lubił wysokości. Niektórzy ludzie z Wydziału Ruchu Drogowego kiwali mu głowami i witali się. Minor wyjął aparat z torby i zaczął patrzeć przez obiektyw pod różnymi kątami. Wschodzące słońce lśniło w wielu tysiącach kawałków rozrzuconego i osmalonego metalu.
– A co to takiego? – spytał Elroy – Nigdy wcześniej nie widziałem takiego aparatu.
– Cyfrowy – odburknął Dar, skończył robić zdjęcia i kręcić wideo, po czym ponownie spojrzał w dół autostrady. Widoczne z góry wejście do kanionu znajdowało się w jednej linii z jezdnią biegnącą na wschód do Borrego Springs. Minor spojrzał na mały ekran cyfrówki, pstryknął kilka fotek otoczenia, a następnie nakręcił kawałek autostrady, pustyni i krateru.
– No cóż, skoro Nagrody Darwina nie ustanowiono na pańską cześć – naciskał patrolowy – na czyją ją nazwano?
– Karola Darwina – odparł Minor. – Słyszałeś o teorii, według której przetrwają najlepiej przystosowani? – Młokos popatrzył tępo. Dar westchnął. – Społeczność śledczych oficerów ubezpieczeniowych przyznaje nagrodę osobie, która w danym roku odda rodzajowi ludzkiemu największą przysługę poprzez usunięcie swojego DNA z puli genowej – zażartował.