Выбрать главу

Spojrzał przez ramię, zanim zaczął skręt pod kątem dwustu siedemdziesięciu stopni. Dzięki temu zwrotowi zyskał nieco wysokości i zupełnie nieoczekiwanie zauważył inny szybowiec, który nadlatywał z góry po prawej stronie. Piloci wyczynowych szybowców nie lubili latać w formacjach, gdyż groziło to poważnymi, niebezpiecznymi kolizjami w powietrzu, toteż pojawienie się tej maszyny tak blisko solo naprawdę zaszokowało Darwina. Coś takiego było niezwykłe, a może nawet nieuprzejme ze strony tamtego pilota. Szczególnie że cała przestrzeń powietrzna wokół niego miała być dzisiaj pusta.

Kiedy jednak błękitnobiały szybowiec podleciał jeszcze bliżej, Dar natychmiast zidentyfikował go jako twin astira Steve’a: ładny, dwumiejscowy szybowiec, którym właściciel portu latał z klientami, jednych szkoląc, innych po prostu zabierając na krótkie wycieczki. Chwilę później na siedzeniu obok Steve’a Minor rozpoznał Syd.

Przez sekundę czuł rozdrażnienie, ale zaraz odprężył się i poluźnił rękę, którą ściskał drążek sterowniczy. Dzień był prawdziwie piękny. Skoro Sydney chciała się przelecieć, czyż mógł jej tego zabronić?

Tyle że twin astir Steve’a zbliżał się coraz bardziej, kołysząc skrzydłami. Kołysanie skrzydłami stanowiło sygnał używany podczas holowania powietrznego i oznaczało „zwolnij zaczep”, ale Darwin nie miał pojęcia, o czym Steve chciał go teraz poinformować. Szybowce leciały naprzeciwko siebie, końcówki skrzydeł dzieliła odległość zaledwie dziesięciu metrów. Oba wznosiły się szybko, wykorzystując falę znad Mount Palomar.

Syd dawała Darowi jakieś znaki. Trzymała w ręce telefon komórkowy, udawała, że mówi coś do słuchawki, po czym wskazała za siebie, na dolinę Warner Springs.

Minor kiwnął głową. Steve oderwał się jako pierwszy, przyspieszył nad pogórzem, a następnie najprostszą drogą skierował się ku lądowisku. Darwin leciał kilkaset metrów za nim. Gdy wyleciał z obszaru wzgórz i znalazł się nad rozległą doliną, poszybował za twinem astirem do zwykle używanego, południowego punktu wlotowego portu Warner Springs. Widząc, że druga maszyna opada ze wschodnim wiatrem, opadł na dwieście kilkanaście metrów nad ziemię, na wysokości stu dwudziestu metrów skręcił na północ, przez chwilę obserwował Steve’a lądującego gładko na trawie, na prawo od asfaltowego pasa, a w końcu wybrał odpowiedni punkt na wyrównanie przed przyziemieniem i sam zaczął opadać – jakieś czterdzieści pięć metrów za tamtym.

Wiatr był teraz porywisty, lecz Dar leciał w dół równo, utrzymując podczas końcowego podejścia równomierną prędkość. Kolorowy sznurek trzepotał, sugerując minimalną prędkość przeciągnięcia, a także wskazując szybkość wiatru, która wynosiła obecnie około dwunastu węzłów.

Steve wybrał dość stromy kąt zejścia, Dar poszedł w jego ślady. Dzięki użyciu spojlerów i klap zachował właściwą ścieżkę schodzenia, przez chwilę sunął na torze idealnie równoległym do powierzchni, na wysokości dokładnie trzydziestu centymetrów. W ostatnich sekundach przed osadzeniem maszyny poczuł lekki wiatr boczny. Za pomocą drążka sterowniczego wyrównał dziób czeskiego solo i wreszcie osiadł tak delikatnie, że ledwie wyczuł kontakt kół z podłożem. Skupił teraz uwagę na sterze, łagodnie hamując na porośniętym krótką trawą pasie, aż w końcu zatrzymał się gładko niecałe dwa metry za twin astirem Steve’a. W kilka sekund otworzył osłonę kabiny, zdjął spadochron i odpiął pasy. Sydney już ku niemu biegła.

– Dzwonił Dickweed – zawołała, zanim Dar zdążył się odezwać. – Jorge Murphy Esposito nie żyje. Jeśli się pospieszymy, może zdołamy dotrzeć na miejsce zbrodni, zanim inni je zadepczą.

***

Kiedy przyjechali na miejsce wypadku w południowej części San Diego, intensywnie padało. Postanowili zabrać z sobą bagaże, dokumenty i kasety wideo, więc stracili nieco czasu na powrót do domku, pakowanie, załadunek i dokładne zamknięcie wszystkich drzwi. Jechali do miasta szybko, ale gdy dotarli na teren budowy, ciało Esposito zabrał już koroner, a miejsce wypadku otaczała żółta taśma policyjna. Wokół kręciło się jeszcze kilku mundurowych i techników.

Ludźmi dowodził kapitan Frank Hernandez, który również uczestniczył w środowym spotkaniu w biurze Dickweeda. Był to mężczyzna o interesującej twarzy, niski, lecz mocno zbudowany – z lekką nadwagą, chociaż sprężysty i zawsze wyprostowany. Nie marnował na głupców ani słów, ani czasu. Darwin wiedział od Lawrence’a, i nie tylko od niego, że Hernandez jest uczciwym policjantem i doskonałym dochodzeniowcem.

– Co tu robicie oboje? – spytał kapitan Dara i Syd, którzy przebijali się w ulewnym deszczu ku owiniętemu żółtą taśmą załamanemu podnośnikowi nożycowemu.

– Telefonowali z biura prokuratora okręgowego – wyjaśniła Sydney. – Esposito był potencjalnym świadkiem w naszym śledztwie.

Hernandez odchrząknął i nieznacznie się uśmiechnął, słysząc słowo „świadek”.

– Rozumiem pani zainteresowanie panem Esposito, główna oficer śledcza – stwierdził. – Był na pewno najlepszym z tutejszych ubezpieczeniowych naganiaczy.

Syd pokiwała głową i przyjrzała się podnośnikowi nożycowemu. Ciężka platforma wznosiła się na wysokość dziesięciu metrów. Teraz podtrzymywały ją lewarki po obu stronach. Podczas gdy wszędzie wokół ziemia była błotnista, pod samym urządzeniem wydawała się niemal zupełnie sucha – z wyjątkiem widocznych tam plam krwi, kawałków mózgu i śladów jakiegoś ciemniejszego płynu. Drobinki i krople substancji mózgowej znajdowały się także na ścianie z pustaków za podnośnikiem.

– Jest pan tutaj, kapitanie, ponieważ podejrzewacie zabójstwo? – spytała kobieta Hernandeza.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Mamy świadków, którzy twierdzą coś innego. – Skinął głową ku miejscu, w którym stał kierownik budowy. Mężczyzna trzymał w rękach notes i mówił coś do funkcjonariusza w mundurze. – Na terenie znajdowało się dziś tylko kilku pracowników – kontynuował kapitan. – Vargas… czyli kierownik budowy… nie widział, kiedy mecenas Esposito się zjawił, zauważył go jednakże w pewnym momencie przy podnośniku, pogrążonego w rozmowie.

– Czy rozpoznał osobę, z którą rozmawiał Esposito? – zapytała Sydney. Hernandez znów skinął głową.

– Paulie Satchel. Kiedyś tu pracował, ale później miał wypadek i pozwał firmę…

– Pozwoli pan, że wysunę odważne przypuszczenie – wtrąciła Syd. – Esposito był jego pełnomocnikiem. – Hernandez uśmiechnął się, choć w jego ciemnych oczach nie było rozbawienia. – Czy ten Satchel jest podejrzany? – spytała.

– Nie – odparł Hernandez z całym przekonaniem. – Szukamy go jedynie z zamiarem przesłuchania. Ma być po prostu świadkiem. Kierownik, to znaczy Vargas… widział Satchela, jak wychodził, jeszcze zanim zaczęło padać. A Esposito stanął pod podnośnikiem, ponieważ chciał się schować przed deszczem. Platforma podnośnika znajdowała się wówczas na wysokości trzeciej kondygnacji. Mecenas był zupełnie sam, kiedy Vargas widział go tam po raz ostatni. Potem nagle nożyce się ugięły, podnośnik załamał, a Esposito najprawdopodobniej uskoczył w niewłaściwą stronę, czyli pod ścianę… No i głowa utknęła mu w nożycach.

Sydney przyjrzała się kawałkom szarej substancji mózgowej na suchej ścianie z pustaków, po czym spytała:

– Czy Vargas widział sam wypadek?

– Nie – odparł kapitan. – Odwrócił głowę, gdy tylko usłyszał odgłos załamujących się nożyc. Twierdzi, że wokół podnośnika nie dostrzegł nikogo.

– W jaki sposób nożyce podnośnika mogły się ot tak załamać? – zastanowił się głośno Dar, robiąc zdjęcia aparatem cyfrowym.

Hernandez zmierzył go wzrokiem od góry do dołu, potem przyglądał mu się jeszcze oceniająco przez długą chwilę, w końcu odrzekł:

– Vargas uważa, że Esposito sam manipulował przy jednym ze słupków. Właśnie tam robotnicy napełniają i osuszają zbiorniki hydrauliczne. Gdy się poruszy nieodpowiednią śrubę, ciśnienie płynu hydraulicznego może się szybko zmniejszyć, a wówczas prawie natychmiast nożyce się składają i podnośnik opada.

– Po co Esposito miałby robić coś takiego? – zdumiała się Syd.

Kapitan odgarnął z czoła mokre, czarne włosy.

– Mecenas Esposito był moim zdaniem nieudacznikiem i partaczem – odfuknął po prostu.

Minor zbliżył się do podnośnika, nie wszedł pod platformę, lecz kucnął przy niej i przyjrzał się suchemu obszarowi pod nią.