Выбрать главу

– Teraz już wiem, oficer śledcza Olson – odparł Trace płaskim głosem. – Zamierza pani oskarżyć mojego syna? – mruknął. Kobieta wytrzymała jego ostre spojrzenie. Adwokat westchnął i opuścił nogi na podłogę. Przygładził palcami zaczesane w tył siwe włosy i poprawił rzemyk przytrzymujący kitę. – Śledcza Olson – podjął – obawiam się, że wiem o tej sprawie więcej niż pani. To, czego nie powiedziała mi policja, ustalił mój prywatny detektyw. Odkryłem fakty i wiem, że mój syn wystawiał fałszywe zaświadczenia i był związany z siecią oszustów ubezpieczeniowych. Grupą kierował zdaje się… naganiacz.

– Tak.

– Naganiacz ubezpieczeniowy nazywa się Jorge Murphy Esposito. – Dallas Trace wypowiedział ostatnie trzy słowa takim tonem, jakby miały smak czystej żółci.

– Który zmarł w ten weekend – dodała Syd.

– Właśnie – przyznał adwokat. Uśmiechnął się. – Chciałaby pani spytać o moje alibi na czas wypadku, oficer śledcza?

– Nie, dziękuję, panie Trace – odrzekła Sydney. – Wiem, że w niedzielne popołudnie uczestniczył pan w aukcji charytatywnej w Beverly Hills. Kupił pan tam rysunek Picassa za sześćdziesiąt cztery tysiące dwieście osiemdziesiąt dolarów.

Uśmiech Dallasa zgasł.

– Jezu Chryste, kobieto! – mruknął. – Naprawdę podejrzewa mnie pani o wykończenie tego gnojka?

Syd pokręciła głową.

– Po prostu próbuję zebrać informacje na temat jednej z najbardziej dochodowych tego typu klinik w południowej Kalifornii – odparła. – Pański syn, który uczestniczył w tych machlojkach, zmarł w tajemniczych okolicznościach…

– Nie zgadzam się z panią w tej kwestii – przerwał jej ostro prawnik. – Mój syn zginął w wypadku podczas wyprowadzki z wynajmowanego mieszkania. Towarzyszyła mu para przyjaciół, dwoje pomniejszych złodziejaszków, z których jedno nie potrafiło prowadzić furgonetki, czym doprowadziło do bezsensownego zakończenia w dużej mierze bezużytecznego życia Richarda.

– Rekonstrukcja zdarzenia dokonana przez doktora Minora… – zaczęła Sydney.

Adwokat zwrócił wzrok na Dara. Na jego twarzy nie było teraz nawet cienia uśmiechu.

– Doktorze Minor, kilka lat temu widziałem w kinie pewien popularny film o wielkim dużym statku, który zatonął prawie dziewięćdziesiąt lat temu…

– O Titanicu – wtrącił Darwin.

– Tak, zgadza się – przyznał prawnik, a jego zachodnioteksaski akcent stał się nieco bardziej wyrazisty.

– No i w tym filmie widziałem na własne oczy, że statek stanął na rufie, przełamał się na dwoje, a płynący nim ludzie zaczęli wypadać do wody jak żaby z kubła. Ale wie pan co, doktorze Minor? – Dar słuchał. – Nic z tego nie było prawdziwe. Widziałem jedynie efekty specjalne. Cyfrowo stworzoną historię. – Dallas Trace niemal wypluł ostatnie słowa. Darwin milczał. – Gdybym postawił pana na miejscu dla świadków, doktorze Minor, a pańską cenną animację komputerową przedstawił ławie przysięgłych, wystarczyłoby mi trzydzieści sekund… nie, cholera, nawet dwadzieścia… i udowodniłbym, że w tej epoce obróbki cyfrowej i komputerowych efektów specjalnych nie możemy już zaufać niczemu, co widzimy na taśmie.

– Tylko że Esposito nie żyje – przerwała mu Syd.

– A Donald Borden i Gennie Smiley, która jako panna nazywała się Gennie Esposito… o czym jestem pewna, że wynajęty przez pana detektyw pana poinformował… zniknęli. I nadal nie widzi pan w tej sprawie niczego podejrzanego?

Dallas Trace przeniósł na kobietę złowieszcze spojrzenie.

– Ależ, pani Olson, w tej sprawie podejrzane wydaje mi się dosłownie wszystko. Zawsze byłem podejrzliwy wobec wszystkiego, co robił Richard, wobec każdego jego przyjaciela i każdych tarapatów, z których musiałem go wyciągać. No cóż, w końcu wpakował się w historię, z której nikt nie potrafił już go wyrwać. Jestem jednak przekonany, pani Olson, że mój syn zginął w wypadku, choć z drugiej strony uważam, że jego śmierć za diabła nie ma już znaczenia! Gdyby Richard nie umarł tamtej nocy na Marlboro Avenue, siedziałby teraz prawdopodobnie w więzieniu. Pani Olson, mój syn był biednym, zakłopotanym, słabym gówniarzem, którym łatwo było manipulować, toteż nie zaskoczyło mnie ani trochę, że skończył w towarzystwie takich przegranych ofiar losu jak Jorge Esposito, Donald Borden czy Gennie eks-Esposito Smiley.

– A ich zniknięcie? – spytała Sydney.

Adwokat roześmiał się i po raz pierwszy jego śmiech zabrzmiał szczerze.

– Tacy ludzie doskonale potrafią znikać, ilekroć tylko zechcą, pani Olson. Wie pani o tym. Tak żyją. Tak żył mój syn. A teraz zniknął na dobre i nie przywróci go do życia nic, co zrobię, ani nic, czego pani się dowie.

Zerwał się na równe nogi, bardzo szybko jak na sześćdziesięciolatka (co nie umknęło uwagi Dara) podszedł do magnetowidu, wyjął kasetę, oddał ją Sydney, po czym otworzył drzwi biura.

– A teraz, jeśli nie mogę państwu pomóc w żaden inny sposób…

Minor i Syd wstali i ruszyli do drzwi.

– Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie interesuje – powiedziała Sydney. – Chodzi mi o pańskie wsparcie dla Pomocników Bezbronnych.

Ciemne brwi Trace’a podniosły się tak wysoko, że niemal ułożyły się w pionowe wykrzykniki.

– Co takiego? Proszę mi wybaczyć szczerość, pani Olson, ale co ta sprawa ma wspólnego z czymkolwiek, do ciężkiej cholery?

– Wsparł pan tę organizację dużą kwotą w ubiegłym roku – ciągnęła Sydney. – Ile tego było?

– Nie mam pojęcia – odparł prawnik. – Musi pani spytać mojego księgowego.

– Ćwierć miliona dolarów, zdaje mi się – powiedziała Syd.

– Na pewno ma pani rację – mruknął adwokat, otwierając szerzej drzwi. – Jest pani dobrą śledczą pani Olson. Jeśli jednak chce pani dokonać dalszych rachunków, zwierzę się pani, że moja żona i ja działamy dla… i wspieramy co najmniej dwanaście różnych instytucji charytatywnych. O którą pani pytała?

– O Pomocników Bezbronnych – powtórzyła Sydney.

– Tak. Pomocnicy Bezbronnych służą społeczności latynoskiej – wyjaśnił Dallas Trace. – Może dodatkowo zdziwię panią gdy powiem, że działam pro publico bono dla społeczności latynoskiej w naszym stanie… Szczególnie dla tych biednych imigrantów, którzy są stale prześladowani, nieczęsto zresztą prześladowani przez biuro prokuratora stanowego.

– Zdaję sobie sprawę z rozmiarów filantropii, jakiej oddajecie się pan i pani Trace – odrzekła Syd. – Jest pan hojnym człowiekiem, mecenasie. I poświęcił nam pan mnóstwo swego czasu. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Wyciągnęła do niego rękę. Zaskoczony adwokat zawahał się, po czym uścisnął dłoń najpierw jej, potem Darowi.

Kiedy znaleźli się na podziemnym parkingu, Minor powiedział do Sydney:

– To było interesujące. Dokąd teraz?

– Czeka nas jeszcze jeden przystanek – odparła kobieta.

***

Minęło sporo czasu od ostatniej wizyty Darwina w Centrum Medycznym Hrabstwa Los Angeles. Był to największy szpital w całym hrabstwie i nadal się rozrastał; w rozbudowie były właśnie oba jego skrzydła. Syd znalazła miejsce do zaparkowania na szóstym piętrze wielopoziomowego parkingu.

Szpital pachniał tak jak wszystkie tego typu instytucje, miał identycznie marne oświetlenie – tę fluorescencyjną poświatę, która przywodzi na myśl gnijącą roślinność i zdaje się oświetlać całą krew pod skórą. Wypełniały go też typowe dla szpitali odgłosy: dźwięki kaszlu, szum słabych szeptów, śmiech pielęgniarek, dzwonki telefonów i pagerów lekarzy, tarcie gumowych podeszew o linoleum. Dar nienawidził szpitali.

Sydney ciągnęła go kolejnymi korytarzami, jakby oprowadzała po budynku. Pokazywała odznakę śledczej i zyskiwała dostęp do wszystkich izb przyjęć, sal nagłych przypadków, oddziałów intensywnej opieki medycznej, porodówek i sal pacjentów. Weszła nawet do umywalni przedoperacyjnej na bloku chirurgicznym.

Darwin całkiem szybko pojął cel tej wędrówki. Oprócz lekarzy, pielęgniarek, stażystów, sanitariuszy, studentów wolontariuszy, strażników, pracowników administracji, pacjentów i gości po terenie kręciło się jeszcze sporo rzucających się w oczy innych osób: mężczyzn i kobiet w białych marynarkach ozdobionych kolorowymi naszywkami. Naszywki składały się z czerwonego krzyża, medycznego symbolu na ciemnoniebieskim tle, okrągłej naszywki naramiennej, przedstawiającej orła z gałązką oliwną (ta ostatnia skojarzyła się Darowi z astronautami Apolla) oraz flagi amerykańskiej. Najbardziej widoczne były jednak dwie wielkie czerwone litery – „P” i „B” – otoczone błękitnym kwadratem i naszyte na lewej piersi marynarki. Między literami znajdował się znacznie od nich mniejszy złoty krzyżyk.

„Krucyfiks między dwiema literkami z brzuszkami” – pomyślał Darwin.