Выбрать главу

– Krucjaty zawsze się kończą poświęceniem niewiniątek – odparował szorstko. – Tak jak te pierwsze, które miały na celu uwolnienie Ziemi Świętej. Prędzej czy później dochodzi do czegoś w rodzaju dawnej krucjaty dziecięcej i maluchy trafiają na pierwszą linię.

Kobieta zmarszczyła brwi.

– O co się tak wściekasz, Dar? Mówisz o Wietnamie? Czy też o swojej pracy dla NTSB? O Challengerze? Co my mamy…

– Mniejsza o to – odciął się Minor. Nagle poczuł straszliwe zmęczenie. – Wiesz, w Wietnamie chrząknięcia wystarczały za całą odpowiedź. – Sydney zapatrzyła się na korek samochodowy. – Nieważne, co się zdarzyło – dodał – piechurzy uczyli się mówić: „Pieprzyć to. To bez znaczenia. Ruszamy”.

Samochody zatrzymały się. Taurus Sydney również stanął. Kobieta przyglądała się Minorowi, a w jej oczach było coś jeszcze poza gniewem.

– Nie możesz opierać na czymś takim swojej filozofii. Nie możesz żyć w taki sposób.

Darwin wytrzymał jej spojrzenie i dopiero kiedy odwróciła wzrok, zdał sobie sprawę z tego, jak gniewnie na nią patrzył.

– Mylisz się – powiedział. – To jest jedyna filozofia, która pozwala przeżyć.

Wjechali do San Diego w absolutnej ciszy. Kiedy znaleźli się przy hotelu Sydney, ta powiedziała:

– Zawiozę cię na wzgórze do twojego mieszkania.

Dar potrząsnął głową.

– Idę stąd do Centrum Sprawiedliwości. Dziś po południu mają mi oddać acurę i spotykam się tam z mechanikiem.

Syd zatrzymała samochód i kiwnęła głową. Obserwowała go, jak wysiadał. W końcu stanął na krawężniku.

– Nie zamierzasz mi dalej pomagać w śledztwie, prawda? – spytała w końcu.

– Nie – odparł Minor.

Sydney skinęła głową.

– Dzięki za… – zaczął Darwin. – Dzięki za wszystko.

Odszedł, nie odwracając się za siebie.

Rozdział dwunasty

L JAK LEKARKA

Wtorek okazał się swego rodzaju świętem broni, którego kulminacją był karabin wycelowany bezpośrednio w serce Darwina Minora.

Dzień zaczął się posępnie. Panowało gorąco, a równocześnie na niebie wisiały ciężkie, deszczowe chmury. Zresztą w południowej Kalifornii zwykle panowała dziwna pogoda. W dodatku Darwin obudził się w paskudnym nastroju. Martwił go wczorajszy gniew i dręczyła myśl, że nie zobaczy już Sydney. A najbardziej denerwował go fakt, że ta myśl tak go niepokoi.

Naprawa acury będzie go kosztowała fortunę. Kiedy Harry Meadows, jego przyjaciel mechanik i jeden z nielicznych ludzi w tym stanie, którzy potrafili przyzwoicie wyklepać aluminium auta Minora, spotkał się z nim w poniedziałkowy wieczór w Centrum Sprawiedliwości, po prostu bez słowa pokręcił głową. A gdy na koniec przedstawił szacunkową wycenę naprawy, Dar z wrażenia aż cofnął się o krok.

– Jezu – mruknął. – Mógłbym sobie za to kupić nowe subaru.

Harry powoli i ze smutkiem pokiwał głową.

– To prawda, to prawda – przyznał. – Potem jednak miałbyś pieprzone subaru zamiast acury NSX.

Minor nie potrafił polemizować z logiką tego stwierdzenia. Harry załadował na lawetę pokiereszowany kulami samochód. Przysięgał, że zatroszczy się o niego tak dobrze, jak zadbałby o własną matkę. Dar przypadkiem wiedział, że stara matka mechanika żyła w ubóstwie w pozbawionej klimatyzacji przyczepie, w samym środku pustyni, gdzie Harry odwiedzał ją dokładnie dwa razy w roku.

***

W wtorek rano zadzwonił Lawrence. Pojawiło się kilka nowych spraw, które wymagały dokumentacji fotograficznej. Stewart nie wiedział, który z wypadków będzie potrzebował rekonstrukcji, nie było wiadomo bowiem, w związku z którym ktoś wystąpi o odszkodowanie, pomyślał jednak, że obaj z Darwinem powinni odwiedzić po kolei każde miejsce kraksy.

– Jasne – zgodził się zgryźliwie Minor. – Dlaczego, do diabła, nie? W końcu od miesięcy tonę wyłącznie w papierkowej robocie.

Lawrence natychmiast po przyjeździe wyczuł chyba, że coś jest nie tak. Mężczyzn często łączy pewna więź, dzięki której rozumieją się nawet bez komunikacji werbalnej. Ci, którzy znają się od wielu lat i razem pracują – od czasu do czasu przy niebezpiecznych przedsięwzięciach – zaczynają rozwijać w sobie szósty zmysł, dzięki któremu odgadują myśli i emocje przyjaciela. W ten sposób porozumiewają się na płaszczyźnie niezrozumiałej dla kobiet. Lawrence i Darwin właśnie kupili kawę i pączki w Dunkin’ Donuts na północ od San Diego, gdy Stewart spytał:

– Coś się dzieje, Dar?

– Nie – odparł.

Żaden nie poruszył już więcej tego tematu. Miejsce pierwszego wypadku znajdowało się w połowie drogi do San Jose. Lawrence zaparkował troopera na zatłoczonym parkingu, przy kompleksie tanich mieszkań na wynajem, i we dwóch poszli do prostokąta oklejonego wszechobecną w takich sytuacjach żółtą taśmą. W środku znajdowała się czerwona honda prelude, rocznik 1994. Do kraksy doszło w środku nocy, nadal jednak na miejscu znajdowali się dwaj umundurowani funkcjonariusze oraz kilku gapiów, głównie dzieciaków w zbyt długich koszulkach i butach sportowych za trzysta dolarów. Stewart przedstawił najbliższemu policjantowi zarówno siebie, jak i Dara, uprzejmie poprosił o pozwolenie na wykonanie przez Darwina zdjęć, a potem wypytał mundurowego o szczegóły wypadku.

Minor zaczął pstrykać fotki, natomiast młody patrolowy usiłował opowiedzieć o kolizji, wskazując z przejęciem na różne dowody – stłuczone szyby boczne hondy, rozbitą przednią szybę, wklęśnięcia w masce, śluzowatą szarą substancję na przodzie auta i wokół niego, a także krew, która znajdowała się na roztrzaskanej szybie przedniej, masce, błotnikach i przednim zderzaku, a na asfalcie tworzyła dużą ciemną kałużę. Najwyraźniej tutaj nie padało zbyt intensywnie ani w nocy, ani rano.

– No cóż, ten facet, Barry, ma fioła na punkcie swojej dziewczyny… Sheili jakiejś tam… Dziewczyna mieszka na górze, pod 2306, a teraz jest przesłuchiwana na posterunku – opowiadał funkcjonariusz. – W każdym razie Barry jeździ na motorze i jest wielkim skurczybykiem z brodą no a Sheila w końcu się nim zmęczyła i zaczęła się widywać z innymi facetami. To znaczy przynajmniej z jednym, co Barry’emu się oczywiście nie spodobało. Wpadł tutaj, jak podejrzewamy, około drugiej trzydzieści rano, a o awanturze powiadomiono nas o drugiej czterdzieści osiem. Dwie po trzeciej ktoś zadzwonił na policję i doniósł o pierwszych strzałach. Początkowo Barry tylko, no wie pan, stał pod oknem Sheili i wrzeszczał. Wykrzykiwał jakieś sprośności, a ona odpowiadała mu pięknym za nadobne. Główne wejście zamyka się automatycznie, toteż żeby się dostać do środka, trzeba wcisnąć guzik domofonu. Sheila nie wpuściła Barry’ego, co faceta naprawdę wkurzyło. Wrócił zatem do swojej furgonetki… tego tam zaparkowanego forda. Wziął z pojazdu naładowaną dubeltówkę dwururkę. Najpierw kolbą rozbijał boczne okna hondy prelude dziewczyny. Sheila zaczęła się pienić i krzyczała jeszcze głośniej. Sąsiedzi wezwali policję, zanim jednak zjawił się patrol, Barry wpadł na pomysł wskoczenia na maskę hondy… a ważył grubas ze sto dwadzieścia kilo. Widzi pan, jak tu wgiął, a tylko na niej stanął. No więc wdrapał się na maskę i począł walić w przednią szybę kolbą strzelby. Sądzimy, że chciał poprawić uchwyt albo coś w tym rodzaju, no i trafił na cyngiel…

– I strzelił sobie w brzuch – zakończył Lawrence.

– Z obu luf. Kawałki jego jelit rozprysły się po całej masce, przednich światłach, przednim zderzaku…

– Gdy dostałem zgłoszenie z intensywnej terapii, nadal żył – przerwał Stewart. – Zna pan jego aktualny stan?

Policjant wzruszył ramionami.

– Kiedy detektywi zabierali dziewczynę do centrum na przesłuchanie, słyszałem, że zmarł. Komentarz Sheili brzmiał: „Chwała Bogu, że już po wszystkim”.

– Słodka panienka – powiedział Lawrence.

– Miłość ma swoje prawa – przyznał mundurowy.

***

Zatrzymali się przy trzech oczywistych sfingowanych wypadkach – dwa miały miejsce przy supermarketach, jeden przy Holiday Inn, gdzie poszkodowany twierdził, że poślizgnął się na lodzie z przeciekających automatów z lodami – następnie odwiedzili parking, na którym ktoś uderzył w auto pięcioosobowej rodziny, której wszyscy członkowie zamierzali wnieść o odszkodowanie z powodu uszkodzenia kręgów szyjnych. Kolizja zdarzyła się w San Jose. Po drodze Lawrence i Dar zatrzymali się na lunch, a właściwie podjechali do samochodowego Burger Biggy i ruszyli dalej, jedząc po drodze hamburgery i popijając je koktajlami mlecznymi.

– Czyli że seppuku Barry’ego kojarzy ci się z jakąś sprawą ubezpieczeniową? – zagaił Darwin między kolejnymi łykami.