– Japończycy lubią dżipy – zauważyła Trudy. Dar pokiwał głową. To była prawda.
– I ogromne stare cadillaki – dodał.
– Takie lubi tylko Yakuza – poprawił go Stewart.
W połowie drogi do przedstawicielstwa saturna Lawrence spytał:
– Więc wiesz, co to jest kurze działko?
– Oczywiście – odparł Darwin, prowadząc samochód jedną ręką, gdyż w drugiej trzymał kubek z kawą z McDonalda, którą co chwilę popijał. Na kubku widniał krótki napis ostrzegający, że napój jest gorący i można się nim poparzyć, jeśli kubek się przewróci, a kawa wyleje. Na przykład na genitalia. Minor zawsze wierzył w opinię, że ludzie zbyt głupi, by sobie ten fakt uprzytomnić, i tak nie umieją pić z takiego kubka ani… czytać. – Oczywiście, że wiem, co to jest. Stewart spojrzał na niego strapiony.
– Naprawdę? Wiesz, co to jest kurze działko?
– Pewnie – odrzekł Dar. – Pracowałem dla Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu, pamiętasz? Kurze działko to potoczna nazwa urządzenia, które Urząd Lotnictwa Cywilnego postanowił przetestować na przednich szybach kokpitu. Miało zapobiec atakom ptaków. Właściwie nie były to działka sensu stricto, raczej grube przewody olejowe pełniące funkcję fantazyjnej sprężarki powietrznej, z której wystrzeliwano kurczaki prosto w wielowarstwowe szyby kokpitu z prędkością maksymalną dziewięćset sześćdziesiąt kilometrów godzinę, choć zwykle mniejszą. Używano martwych kurcząt, ponieważ mały kurczak odpowiada wagą przeciętnym latającym w górze ptakom, czyli jest cięższy niż mewa, za to mniejszy niż flaming lub jastrząb.
– Och – powiedział Lawrence. – Zgadza się. Cholernie dobrze się zgadza.
– Co zatem może mieć wspólnego saturn z kurzym działkiem? – spytał Minor, kiedy dojeżdżali do przedstawicielstwa.
Stewart westchnął, wyraźnie rozczarowany, że przyjaciel zna tyle szczegółów.
– No cóż, firma Saturn promuje nowe tak zwane nietłukące szyby przednie, które mają około trzydziestu procent więcej plastiku niż zwykłe szyby samochodowe. No i właściciel tego przedstawicielstwa postanowił w celu demonstracji pożyczyć z siedziby Urzędu Lotnictwa Cywilnego w Los Angeles kurze działko.
– Nie wiedziałem, że Urząd ma zwyczaj pożyczać te działka – zadumał się Darwin.
– Rzeczywiście, zwykle tego nie robią – odparł Lawrence. – Ale jeden z pracowników jest szwagrem dealera saturnow.
– Ach tak – mruknął Dar. – Czyli co? Nie strzelali chyba martwym kurczęciem w okna nowego saturna z prędkością dziewięćset sześćdziesiąt kilometrów na godzinę?
Stewart potrząsnął głową i wypił łyk kawy.
– Nie. Wybrali prędkość trzysta dwadzieścia kilometrów na godzinę, która i tak, niestety, okazała się zbyt duża. Dziś rano kręcili reklamówkę jednego z modeli przed salonem „U Sama. Z góry” i posadzili za kierownicą siostrę Marthę.
– O cholera! – zaklął Darwin. Siostra Martha rzeczywiście była zakonnicą, zanim opuściła klasztor i oddała się pełnoetatowemu sprzedawaniu saturnow. Od tej pory występowała w większości reklam saturna. Kobieta mierzyła około metra pięćdziesiąt dwa, miała sześćdziesiąt jeden lat, rumiane policzki i nieco niebieskawy odcień siwych włosów. Kiedyś, gdy sprzedawała samochód, często skakała po zdjętych plastikowych drzwiczkach sedana saturna, usiłując w ten sposób pokazać, że drzwi nie wgniotą się ani nie pękną. Było to jednak dość dawno, zanim saturn wrócił do drzwiczek stalowych – ponieważ podczas wypadków drogowych plastik zazwyczaj płonął niczym cuchnący efekt przeróbki ropy naftowej, którym był w istocie. Teraz siostra Martha kopała jedynie opony i uśmiechała się uprzejmie, zachęcając do kupna sedanów o ustalonej z góry wartości, oraz coupe, o których cenę klient mógł się targować. Trudy, oglądając pewną reklamę z byłą zakonnicą, skomentowała: „Ta kobieta jest zimna jak lód”.
Poruszeni zdarzeniami sprzedawcy kręcili się nerwowo lub dyskutowali w grupkach. Równie skonsternowani członkowie ekipy filmowej kłócili się z sobą przez krótkofalówki, nawet jeśli dzieliła ich odległość zaledwie sześciu metrów. Reżyser reklamówki wyglądał na dziewiętnaście lat, nosił bejsbolówkę, miał włosy sczesane w koński ogon i rzadką kozią bródkę. Twarz mu pobladła i wydawał się prawdziwie wstrząśnięty.
Kurze działko było imponujące: dziewięciometrową lufę zamocowano na platformie ciężarówki podnoszonej przez nożycowy podnośnik hydrauliczny (na ten widok Darwin natychmiast wspomniał nieszczęsnego mecenasa Esposito) z prowizorycznym mechanizmem, który przypominał z wyglądu śluzę powietrzną, tyle że miniaturową – umożliwiającą wejście na kosmiczny wahadłowiec komuś wielkości… kurczęcia. Sprężarka nadal cicho warkotała, a armatka była wycelowana w nowiutkiego saturna coupe, który stał około piętnastu metrów od wylotu lufy.
Minor przeszedł między nerwowym, rozgadanym tłumem i przyjrzał się autu. Wystrzelone kurczę niczym wielki pocisk wpadło przez przednią szybę, przeleciało przez saturna, urywając podgłówek siedzenia kierowcy, wybiło otwór w tylnej szybie i wbiło się w betonowy mur przedstawicielstwa, które znajdowało się piętnaście metrów za coupe.
Dealer Sam, chudy mężczyzna, humanista z wykształcenia, nieco już podstarzały, nadal miał zwyczaj ubierać się w młodzieżowe marynarki marki Harris Tweed. Nosił taką nawet dziś, mimo gorącego, letniego dnia. Nie wiedział, kim są Lawrence i Dar, tym niemniej przemówił do nich rozwlekłe, jak gdyby spowiadał się kapłanowi.
– Nie mieliśmy pojęcia… najmniejszego pojęcia… Byli tu eksperci mojego szwagra z FAA… kilku ekspertów… powiedzieli, że przednia szyba powinna wytrzymać, o ile prędkość wystrzelenia nie przekroczy czterystu kilometrów na godzinę. Ustawiliśmy tarczę na trzysta dwadzieścia… Jestem tego pewien. Siostra Martha siedziała za kierownicą… Byliśmy gotowi kręcić… potem reżyser zasugerował próbny wystrzał… Nie chciałem marnować czasu i pieniędzy, szczególnie że ekipa każe sobie słono płacić za każdą minutę, ale siostra Martha nalegała i wysiadła z samochodu… Pomyśleliśmy, że powinniśmy zetrzeć resztki kurczaka z przedniej szyby w kilka minut, a wtedy będziemy mogli wykonać prawdziwy strzał…
– Gdzie jest teraz siostra Martha? – przerwał mu Lawrence.
– W swoim pokoju – odparł dealer. Był bliski łez. – Sanitariuszka podaje jej tlen.
Stewart wszedł pierwszy do salonu wystawowego, z przyjemnością wciągnął zapach nowych samochodów w tej „świątyni saturna”. Darwin pomyślał, że powinni jak najszybciej stąd wyjść, w przeciwnym razie Larry za chwilę kupi nowe auto, ot tak, z przyzwyczajenia.
Siostra Martha, w pełnym habicie zakonnicy, skończyła już wdychać tlen, choć nadal nie mogła przestać szlochać. Przy niej stały dwie sanitariuszki oraz grupka ciekawskich gapiów. Wszyscy usiłowali pocieszyć kobietę.
– T-t-to przez hab-b-bit – wydukała zakonnica. – Nig-g-gdy przedtem go nie zakładałam, d-d-do żadnej reklamy. T-t-to kara boska, b-b-bo tym razem przesadziłam.
– Nic jej nie jest – zauważył Lawrence. Wraz z Darem wrócili na zewnątrz i zbadali kurczę wbite w mur; z otworu wciąż wystawał kuper. Potem skierowali się do land cruisera Minora.
– Czyje ubezpieczenie cię tu ściągnęło? – spytał Darwin, gdy mijali ekipę filmowców.
– Niczyje. Ta sprawa wcale nas nie interesuje w sensie zawodowym – odparł Stewart. – Trudy po prostu o niej usłyszała w wiadomościach i przemknęło mi przez myśl, że może wizyta tutaj rozjaśni twój dzień.
Nagle stanął obok nich dealer Sam. Najwyraźniej ktoś mu powiedział, że są inspektorami ubezpieczeniowymi.
– Rozmawiałem ze szwagrem – powiedział. – Inżynierowie ciągle twierdzą że jeśli dane techniczne przedniej szyby się zgadzały, kurczę powinno się odbić. – Odwrócił się i spojrzał na dziurę w przedniej szybie. – Matko Boska, co zrobiliśmy źle? Czyżby firma Saturn nas okłamała?
– Nie – odrzekł Stewart. – Ta szyba wytrzymałaby prawdopodobnie nawet atak strusia pędzącego z prędkością trzystu dwudziestu kilometrów na godzinę.
– W takim razie… w jaki sposób my… dlaczego… jak, w imię Boga? – jęczał dealer.
Dar postanowił odpowiedzieć zwięźle.
– Następnym razem – rzucił – rozmroźcie kurczaka.