– Mamy gdzieś w pobliżu jakichś jajogłowych od spraw jądrowych? – spytał ambasador. – Kogoś, kto przypadkiem wie, jak wyłączyć reaktor, a później wywieźć z Dalat pluton?
Okazało się, że rzeczywiście mieli kogoś takiego. Na pokładzie atomowego lotniskowca, cumującego przy brzegu, znajdowało się akurat dwóch amerykańskich członków Komisji Energii Atomowej, a także Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Jeden nazywał się Wally Henderson, drugi John Halloran. Żaden z nich nie był żołnierzem, wręcz przeciwnie – obaj byli miłymi, roztargnionymi naukowcami, i żaden z nich nigdy nie usłyszał ani o Dalat, ani o południowowietnamskim reaktorze. Przypadkiem znaleźli się w pobliżu wybrzeża Wietnamu, ponieważ kilka okrętów wojennych wchodzących w skład floty ewakuacyjnej transportowało na swoich pokładach pewne ilości broni nuklearnej i Departament Obrony uznał za rozważne posiadanie wśród całego tego zamieszania kogoś mądrzejszego niż technik lub inżynier atomowy wyszkolony przez marynarkę wojenną. Kogoś, kto znał się na współczesnej broni jądrowej i reaktorach pokładowych. Ot tak, na wszelki wypadek.
Wally Henderson i John Halloran zostali natychmiast przetransportowani helikopterem do chaotycznego mrowiska, jakim był obecnie Sajgon, poinformowani o problemie i zabrani do Dalat wraz z dwunastką marines. Rozkazy – zarówno wobec naukowców, jak i dla żołnierzy – były dość proste: zamknąć reaktor, nie pozwolić mu eksplodować, zabezpieczyć przed ewentualnością wycieku podczas potencjalnego ostrzału ze strony wroga, uratować maksymalną ilość radioaktywnego izotopu, odzyskać znajdujący się tam pluton w ilości około osiemdziesięciu gramów i wrócić z nim do Sajgonu. Jeśli okaże się, że lotnisko przejął przeciwnik, należało spróbować przejść dżunglę, dotrzeć do wybrzeża i tam przez radio poprosić o ciężarówkę. Niezależnie od kosztów, musieli przywieźć z sobą pluton.
Z dwunastu marines czterech było snajperami. Do tych ostatnich należał Dar Minor, dziewiętnastolatek, który przed terminem ukończył college, specjalizując się w fizyce, o czym nie wiedział ani nikt w wojsku, ani w ambasadzie; w każdym razie jego wykształcenie nie było powodem przydziału do misji w Dalat. Kiedy wylądowali w mieście starym handlowym DC-3, naprędce przystosowanym do przewozu materiałów radioaktywnych, ośmiu komandosów, łącznie z dowódcą – porucznikiem – pozostało na lotnisku do ochrony samolotu przed atakującymi Wietnamczykami, podczas gdy Dar i pozostałych trzech marines towarzyszyło Wally’emu i Johnowi w drodze do reaktora. Była siódma i poranne mgły dopiero się rozpraszały.
Reaktor był opuszczony, żołnierze Ludowej Armii Wietnamu uciekli, a wszystkie bramy i drzwi dosłownie stały otworem. Wróg jeszcze się nie zjawił. Młodemu Darwinowi Minorowi obiekt skojarzył się z makietą Fort Knox z filmu Goldfinger o Jamesie Bondzie, który widział jako ośmiolatek. Budowla stała na niskim wzgórzu, była ogromna, miała żelbetowe ściany i kopulasty dach. Do reaktora należało się wspiąć prawie półtorakilometrowym, trawiastym zboczem. Samą budowlę otaczały trzy rzędy drutu kolczastego, rozmieszczone w stumetrowych odstępach. Czterej żołnierze marines, dowożąc dżipem dwóch naukowców do głównego budynku reaktora, po przejechaniu każdego ogrodzenia zamykali za sobą kolejne bramy. Oprócz stromej półtorakilometrowej drogi z Dalat, którą przybyli, wszędzie wokół reaktora rozciągała się gęsta dżungla. Reaktor górował jednak nad otwartym terenem. Każdy snajper, nawet tak niedoświadczony jak dziewiętnastoletni Dar, taki teren natychmiast jednoznacznie kojarzył z najstraszliwszym niebezpieczeństwem.
Chociaż młody i „świeży”, Dar był dowódcą dwuosobowego zespołu. W teorii snajperzy wchodzili w skład korpusów marines, czyli amerykańskiej piechoty morskiej – od roku 1968, a zatem odkąd odkryto i uznano ich znaczenie w wojnie oraz zaaprobowano organizację i szyk plutonów snajperskich w każdej kwaterze głównej pułku, a także w każdym batalionie rozpoznawczym. W teorii pluton snajperski powinien składać się z trzech oddziałów – każdy oddział z pięciu dwuosobowych zespołów i dowódcy – starszego podoficera, zbrój mistrza oraz oficera. Czyli że siłę plutonu teoretycznie stanowili: jeden oficer i trzydziestu pięciu podległych mu ludzi. Także w teorii batalion rozpoznawczy składał się z jednego oficera i trzydziestu ludzi. W teorii. W rzeczywistości bowiem snajperzy marines działali – zarówno podczas tej wojny, jak i wojny w Korei oraz II wojny światowej – w zespołach dwuosobowych; w zespołach tych obaj mężczyźni byli strzelcami wyborowymi, ale to dowódca zespołu miał decydujące zdanie, drugi snajper zaś pełnił rolę tak zwanego obserwatora.
Podczas misji w Dalat Darwin był dowódcą zespołu drugiego i jako taki nosił sportowy, samopowtarzalny karabin Remington 700 kaliber 7,62 milimetra, który po modyfikacji i dostosowaniu do potrzeb wojska został przemianowany przez piechotę morską na M40. Jego obserwator był uzbrojony w wyborowy M-14. Na początku wojny wietnamskiej pierwszym obserwatorom wchodzącym w skład zespołów snajperskich wydawano standardowe, maszynowe M-16, toteż żołnierze marines doświadczyli na swoich skórach niebezpiecznej wady tych karabinów, czyli braku dokładności przy dalszych strzałach. Powrócono zatem do wyborowych M-14.
Na potrzeby tej misji dwa zespoły snajperskie targały więcej broni i amunicji, niż mężczyźni mogli unieść. Dar obliczył, że z racji końca wojny Stany Zjednoczone pozostawiają w Wietnamie sprzęt wartości dziesiątek miliardów dolarów. Jakie znaczenie w obecnej sytuacji ma jeden czy dwa karabiny więcej? Drugi dżip zapełniono zatem czterema dodatkowymi snajperskimi M40, dwoma dodatkowymi M-14, po jednym dodatkowym bębnie do karabinu M40 na każdy zespół, i skrzynkami amunicji. Każdy z czterech żołnierzy marines miał własną lornetkę i krótkofalówkę, oba zespoły natomiast dzieliły radio PRC-45 o dużym zasięgu, przez które snajperzy mogli wezwać artylerię albo jednostki powietrzne. Każdy obserwator oprócz zwykłej lornetki niósł także specjalną, mocną lunetę zwiadowczą. Drugi dżip wiózł również dwa ciężkie urządzenia noktowizyjne oraz cztery lunety AN/PVS2 Starlight montowane do wyborowych M-14. Jedno z dużych urządzeń noktowizyjnych stało na statywie trójnożnym, drugie natomiast znajdowało się na perle ich arsenału, czyli karabinie maszynowym Browning M2 kaliber.50, który specjalnie zmodyfikowano, aby funkcjonował jako jednostrzałowa broń snajperska. Dla browninga do użytku w świetle dziennym wieziono także powiększający dwudziestokrotnie celownik optyczny Unertl.
Obserwator Dara był dwudziestodwuletnim czarnym kapralem z Alabamy. Na imię miał Ned. Ned strzelał więcej od Darwina, ale to Dar zakończył z wyższym wynikiem cały kurs, który składał się z dwustu pięciu godzin oficjalnego szkolenia snajperskiego (teoria), sześćdziesięciu dwóch godzin praktyki, pięćdziesięciu trzech godzin treningu polowego oraz osiemdziesięciu pięciu godzin ćwiczeń taktycznych. Prawdziwym asem w obu oddziałach był sierżant Carlos, starszy od nich, bo trzydziestodwuletni żołnierz, który jako jedyny z ich czwórki brał udział w walce. Obserwatorem Carlosa był inny dziewiętnastolatek imieniem Chuck. Chuck pochodził z kalifornijskiego Pało Alto.
Zaparkowali dżipy w jednej z wielu pustych przybudówek, a podczas gdy dwaj specjaliści atomowi zabierali się do pracy, szybko obejrzeli osobliwie pustą sterownię reaktora. Następnie wspięli się na zewnętrzne balkony, gdzie zamierzali pełnić straż przez następne czterdzieści osiem godzin. Carlos zachwycił się układem reaktora pod kątem ewentualnej strzelaniny. Nad urządzeniami sterowni znajdowały się bowiem dwa pełne, betonowe balkony, jeden na wysokości czwartej kondygnacji, drugi tuż pod samą kopułą na wysokości osiemnastu metrów. Ściany obu balkonów były nieznacznie mozaikowe – w tym sensie, że mniej więcej co dwadzieścia kroków beton podnosił się o metr ponad przeciętną ścianę o wysokości stu dwudziestu centymetrów. Według sierżanta Carlosa powstało w ten sposób coś na kształt blanków. Aby jeszcze lepiej wykorzystać ten efekt, czterech marines szybko wniosło ponad osiemdziesiąt worków z piaskiem z opuszczonych posterunków wartowniczych poniżej, tworząc dzięki nim częściowo przesłonięte i umocnione pozycje strzeleckie.
Żelbetowe ściany siedmiokondygnacyjnej budowli miały trzy i pół metra grubości, a ścianki balkonu – metr dwadzieścia. Chociaż kilka niskich przybudówek stało w pobliżu podstawy budynku reaktora, to balkony znajdowały się wyżej niż ich dachy, a pole ostrzału z balkonów było pełne i niczym nie zakłócone w żadnym kierunku. Na oba poziomy i do głównej sterowni wchodziło się jedynie przez wewnętrzne korytarze i drabiny. Oprócz balkonów budynek reaktora nie został wyposażony w żadne okna.