Kiedy w końcu zbudził się po operacji i przespanych czterech dniach, powiedziano mu, że ogromny lotniskowiec jest obecnie tak przeładowany uciekinierami, że sprzęt latający, który znajdował się na jego pokładzie – łącznie ze śmigłowcami szturmowymi i sea stallionem, który wyratował ich z Dalat – spychano za burtę, do morza. Trzeba było zrobić miejsce dla kolejnych helikopterów przynoszących ważne osobistości z Sajgonu.
Dar znów zasnął. A po kolejnym przebudzeniu Sajgon upadł i zmienił nazwę na Ho Chi Minh. Ostatni dyplomaci i personel CIA wychodzili na dach amerykańskiej ambasady, skąd zabierały ich helikoptery. Tysiącom wietnamskich sojuszników zabroniono zaś wstępu do budynku, którego bronili ostatni marines. Potem sami marines wsiedli do helikopterów i odlecieli.
W końcu lotniskowiec skierował się do Stanów. Ważni politycy południowowietnamscy spali w kwaterach oficerskich poniżej, podczas gdy setki komandosów i marynarzy dosłownie leżało na pokładzie, tłocząc się pod pozostałymi helikopterami i bombowcami A-6 Intruder, gdzie wszyscy ci wyczerpani wojną żołnierze próbowali się ukryć przed deszczem, który teraz padał niemal bez przerwy.
Dar zgodził się opowiedzieć Sydney o Dalat, zasugerował jednak, że najpierw przygotuje dla niej i dla siebie obiad.
– Świetny makaron – zauważyła Syd, kiedy skończyła. Darwin pokiwał głową. Kobieta podniosła w obu rękach kubek z kawą. – Opowiesz mi teraz o Dalat? Znam tylko nagie fakty.
– Niewiele mogę do nich dodać – odrzekł Minor. – Spędziłem tam jedynie czterdzieści osiem godzin w roku 1975. Chociaż poleciałem do Wietnamu kilka lat temu… w 1997. Była to sześciodniowa wycieczka, która zaczęła się w Ho Chi Minh, a zakończyła w Dalat. Amerykanów nie zachęca się do odwiedzania tego kraju, chociaż lot do Wietnamu nie jest oczywiście nielegalny. Można wyprawić się na przykład z Bangkoku liniami wietnamskimi za dwieście siedemdziesiąt dolarów albo za trzysta dwadzieścia wygodniejszym samolotem linii tajskich. W Dalat możesz się zatrzymać w zapluskwionym budynku o szumnej nazwie Hotel Dalat, w tanim podrzędnym hoteliku Minh Tam albo w wietnamskiej wersji luksusowego pensjonatu, który nazywa się Anh Doa. Ja zamieszkałem właśnie w Anh Doa. Miał nawet basen.
– Myślałam, że nie latasz jako pasażer – zauważyła Syd.
– Wyjątek od reguły – wyjaśnił Darwin. – Tak czy owak, wycieczka okazała się bardzo przyjemna. Autokar jechał drogą krajową numer 20 ze stolicy Ho Chi Minh przez Bao Loc, Di Linh i Duc Trong. Głównie wśród ogromnych plantacji herbaty i kawy. Piękne, zielone widoczki… Potem wspięliśmy się na przełęcz Pren, która leży na południowym krańcu płaskowyżu Lang Biang. A za nim jedzie się już prościutko do miasta Dalat. – Sydney słuchała, nie przerywając. – Dalat słynie ze swoich jezior – ciągnął – które noszą takie nazwy jak Xuan Huong, Than Tho, Da Thien, Van Kiep czy Me Linh… śliczne nazwy i cudowne jeziora, chociaż nieco zanieczyszczone przez przemysł. – Kobieta czekała. – Jest tam dżungla – kontynuował – ale ponad miastem i porastają ją przede wszystkim sosny. Nawet lasy i doliny mają magiczne nazwy. Na przykład Ai An, co tłumaczy się jako „las namiętności” albo Tinh Yeu, czyli „dolina miłości”.
W tym momencie Syd odstawiła kubek z kawą.
– Dziękuję za szczegółowy opis, Darwinie, ale nie bardzo mnie interesuje wygląd okolic Dalat w roku 1997. Możesz mi opowiedzieć, co się tam zdarzyło w 1975? Opis tego incydentu nadal jest poufny, ale wiem, że właśnie za akcję w Dalat dostałeś Srebrną Gwiazdę i Purpurowe Serce.
– Wszystkim marines, którzy zostali do końca, dawali potem medale – odburknął Dar, popijając kawę. – Tak właśnie postępują kraje i armie, gdy zostaną pokonane: dekorują swoich żołnierzy medalami. – Sydney milczała cierpliwie. – No dobrze – powiedział. – Prawdę mówiąc, misja w Dalat ciągle jest automatycznie klasyfikowana jako tajna, ale tajna już być przestała. W styczniu 1997 roku gazeta codzienna o nazwie „Tri-City Herald” opublikowała opowieść o akcji. Kilka innych gazet przedrukowało ją na tylnych stronach. Nie czytałem tej historii, lecz opowiedział mi ją pracownik biura podróży, kiedy rezerwowałem miejsce na wycieczkę. – Syd bez słowa popijała kawę. – Niewiele mogę powiedzieć – zastrzegł się po raz kolejny. Jego głos nawet jemu samemu wydawał się chrypliwy. Pomyślał, że może się przeziębił. – W ostatnich dniach przed ewakuacją z Sajgonu Wietnamczycy z Południa przypomnieli nam, że zbudowaliśmy dla nich reaktor w Dalat. Zostało tam nieco materiału radioaktywnego, łącznie z osiemdziesięcioma gramami plutonu. Amerykańskie dowództwo nie chciało tego oddać komunistom. Znaleźli więc dwóch bohaterskich naukowców, Wally’ego i Johna, po czym wysłali ich do Dalat po te materiały, zanim Wietkong i armia Wietnamu Północnego wkroczy na teren reaktora. Naukowcy spakowali materiał i wrócili.
– A ty poleciałeś wraz z nimi w grupie snajperów marines – dodała Syd. – I co się zdarzyło?
– Nic szczególnego – odparł. – Wally i John szukali materiałów, wyciągali je i ładowali. – Posłał jej wymuszony uśmiech. – Potrafili wyłączyć i zamknąć reaktor jądrowy, umieli obsługiwać zdalnie wszystkie urządzenia, tyle że musieli się nauczyć operować podnośnikiem widłowym. W każdym razie wzięliśmy izotopy, zbiornik z napisem „PU” i wynieśliśmy się z Dalat.
– Ale walczyliście? – spytała Sydney.
Dar poszedł sobie dolać kawy, odkrył, że dzbanek jest pusty i usiadł. Po minucie odrzekł:
– Tak, pewnie. To przecież była wojna. Nawet jeśli się już kończyła, tak jak w 1975.
– Wściekałeś się i strzelałeś – powiedziała Syd.
Minor wziął to za pytanie.
– Nie, nie wściekałem się – odrzekł. – Strzelałem, lecz nie gniewałem się na nikogo, no może trochę na dupków, którzy zapomnieli o tym cholernym reaktorze. Taka jest prawda.
Kobieta westchnęła.
– Doktor Darwin Minor jako snajper marines… Dziewiętnastolatek… Nie pasuje mi to do osoby, którą znam… którą trochę znam. – Teraz Dar czekał na ciąg dalszy. – Czy powiesz mi przynajmniej, dlaczego wstąpiłeś do piechoty morskiej? – zapytała. – I dlaczego zostałeś akurat snajperem?
– Jasne – odpowiedział, czując, że serce nagle zaczęło mu mocno walić o żebra, gdyż zrozumiał, że powie prawdę. Tak, powie jej prawdę! I w pewnym sensie będzie to znacznie bardziej osobiste niż szczegóły związane z Dalat. Zerknął na zegarek. – Tyle że robi się późno, śledcza Olson. Możemy przerwać w tym momencie moje zwierzenia? Mam jeszcze dziś wieczorem do zrobienia parę rzeczy.
Syd zagryzła wargę i rozejrzała się po pokoju. Zamknęła okiennice i zasunęła zasłony, po czym włączyła światło. Teraz cienie były równie wyraziste jak pomarańczowy blask lampy. Przez głowę Darwinowi przemknęła dzika myśl, że kobieta zaproponuje mu wspólne spędzenie nocy – tutaj, w jego domku. Puls mu przyspieszył.
– W porządku – stwierdziła. – Pomogę ci pozmywać, a potem ruszamy w drogę. Ale obiecaj, że wkrótce mi opowiesz, dlaczego postanowiłeś zostać komandosem.
– Obiecuję – odrzekł Dar nieco wbrew sobie.
Wyszli na zewnątrz i w ciemnościach rozchodzili się do swoich aut, gdy Minor oświadczył:
– Historia Dalat ma coś w rodzaju puenty. Sądzę, że głównie z tego powodu dane na jej temat nadal są poufne. Chcesz usłyszeć tę puentę?
– Pewnie – zaciekawiła się Syd.
– Pamiętasz, że powiedziałem, iż przede wszystkim chodziło o odzyskanie bezcennych osiemdziesięciu gramów plutonu, który można by wykorzystać do celów wojskowych?
– Tak.
Darwin przesuwał w prawej dłoni kluczyki od samochodu. W lewej niósł futerał z bronią.
– No cóż, Wally i John znaleźli pokryty warstwą ołowiu zbiornik oznaczony jako pluton – odparł. – Zabraliśmy go. Federalni w swej mądrości wysłali go pod strażą do dużej elektrowni atomowej w Hanford, w stanie Idaho, gdzie został ostrożnie umieszczony obok tysięcy innych podobnych zbiorników.
– No i? – podpowiedziała Sydney.
– Hm… cztery lata po mojej pierwszej wizycie w Dalat, czyli w roku 1979, ktoś wreszcie postanowił sprawdzić zawartość zbiornika. – Kobieta czekała, nie poruszając się w pachnącym sosnowymi igłami mroku. – Nie było tam wcale plutonu – powiedział Dar. – Naraziliśmy się na wszystkie te kłopoty i odzyskaliśmy osiemdziesiąt gramów polonu.
– Jaka to różnica? – spytała Syd.
– Z plutonu można zrobić bombę atomową albo wodorową – wyjaśnił. – Polon nie bardzo się do czegokolwiek nadaje.