– Okej… tak, witam, panie Soames. Z tej strony Lawrence Stewart ze Stewart Investigations. Czy dotarł pan już do toyoty camry Willisa? Rozumiem, w porządku. Tak, założę się, że tak. No cóż. Dobre, naprawdę dobre. – Lawrence potoczył oczyma. – Mógłby pan spojrzeć na siedzenie kierowcy i… – Stewart znów słuchał przez moment. – Tak, wiem, że wszystko od tamtej strony jest połamane, zgniecione i pokrwawione. Nie, nie, nie proszę, żeby pan siadał na miejscu kierowcy! Proszę się tylko rozejrzeć. Nie ma tam drzwiczek, prawda? No cóż, to dobrze, mówimy zatem o tym samym pojeździe.
Darwin podsunął Sydney kolejne zdjęcia. Kobieta obejrzała fotkę przedstawiającą lewe przednie drzwi toyoty, leżące przy głazie na szczycie klifu, i zagryzła wargę.
– Teraz proszę zerknąć w dół na podstawę siedzenia, panie zastępco Soames – mówił Lawrence do telefonu. – Tak, właśnie tam, gdzie pas bezpieczeństwa jest przymocowany do ramy. Jest tam taka mała wypustka… Widzi pan? Doskonale. Jest czerwona etykietka? – Stewart słuchał przez kilka sekund. – Czerwona etykietka – powtórzył. – Powinna być dobrze widoczna. Czy jest na niej napis: ZASTĄP PAS BEZPIECZEŃSTWA? – Znowu słuchał. – Jest pan pewien? Tak, bardzo dziękuję, panie Soames. – Wrócił do stołu. – Nie ma etykietki.
– Gdyby Willis był przypięty pasem, system bezpieczeństwa zetknąłby się z ciężarem 1,7 G – tłumaczyła Trudy. – Widzielibyśmy oczywiście efekty tego na pasie bezwładnościowym. Toyota nakleja też takie małe etykietki, które przypominają mechanikom naprawiającym auto po wypadku o konieczności wymiany pasów bezpieczeństwa.
Syd nadal wyglądała na zaskoczoną.
– Przecież zarówno oficer śledczy CHP, jak i nasi ludzie wiedzieli, że Willis nie był przypięty pasem – jęknęła.
Dar podniósł zapis przesłuchania.
– Jego sekretarka powiedziała, że Willis zawsze zapinał pasy. Niejednokrotnie jej powtarzał, że widział zbyt wiele kalek i śmiertelnych ofiar wypadków.
– No, ale tamtej nocy był pijany – zauważyła Sydney.
– Oficjalnie tak, ale przecież nikt nie twierdzi, że był zamroczony albo się przewracał – odparła Trudy. – Zresztą jakoś dojechał do punktu widokowego, stąd wniosek, że do pewnego momentu nie myliły mu się pedały ani biegi. Poza tym, człowiek po pijanemu wykonuje pewne czynności automatycznie, z przyzwyczajenia. Sądzę, że zapiąłby pas, nawet gdyby musiał kilka razy próbować.
Śledcza Olson potarła podbródek.
– Nadal wszakże nie dostrzegam znaczenia faktu, że uruchomiła się poduszka powietrzna od strony pasażera.
– Na siedzeniu pasażera musiał się znajdować spory ciężar, w przeciwnym razie czujnik poduszki by nie zareagował – wyjaśnił Stewart, patrząc na zdjęcie zgniecionego wnętrza i jedną pękniętą poduszkę powietrzną.
– Może podczas upadku samochodu przewrócił się na siedzenie obok – podsunęła Syd, natychmiast jednak dostrzegła błąd w swoim rozumowaniu i pospiesznie dorzuciła: – Nie…
– Właśnie – przyznał Dar. – Podczas spadku z klifu Willis swobodnie opadał wraz z resztą pojazdu. Nie był przypięty pasami, zatem właściwie lewitował, unosząc się nad siedzeniem niczym astronauta wahadłowca na orbicie…
– Skoro na siedzeniu nie było żadnego ciężaru, czujnik nie powinien uruchomić poduszki powietrznej – podsumował Lawrence. – Nie powinno się to zdarzyć nawet podczas potężnego uderzenia w głazy.
– A jednak poduszka napełniła się gazem i rozwinęła – dumała Sydney.
– W dodatku od strony pasażera – dodała Trudy z ponurym uśmiechem. – I to nie w trakcie zderzenia z morskimi skałami…
– Czyli wcześniej, przy drewnianym ogrodzeniu – wtrąciła Syd, wreszcie pojmując. – Hm… tyle że jeśli Willis znajdował się na siedzeniu pasażera, gdy jego toyota trzasnęła w lichy płotek z prędkością zaledwie niecałych sześćdziesięciu kilometrów na godzinę… A tak przecież ustaliła stanowa policja drogowa…
– Dlaczego nie uruchomiła się poduszka powietrzna od strony kierowcy? – zakończył Darwin. – Ktoś musiał wszak toyotą kierować. Chyba że…
– Chyba że kierowca wyskoczył przed uderzeniem w ogrodzenie – oznajmiła Syd. Mówiła do siebie. – Ktoś stuknął mecenasa w głowę, wiedząc, że takiej rany nikt nie zauważy wśród późniejszych obrażeń, posadził go na siedzeniu pasażera, skierował toyotę ku małej drewnianej barierce i sam wyskoczył na trawę, zanim samochód uderzył w ogrodzenie. Gdy auto dotarło do krawędzi klifu, nie zatrzymało się i spadło.
– A więc poduszka powietrzna od strony kierowcy nie otworzyła się podczas zderzenia z drewnianym płotkiem, ponieważ czujniki nie wychwyciły ciężaru na siedzeniu – dodał Lawrence. – Z tego samego powodu poduszka od strony kierowcy nie uruchomiła się w trakcie zderzenia ze skałami poniżej. W tym momencie Willis nie tylko unosił się w powietrzu, jak wywnioskowali oficerowie śledczy, ale w dodatku unosił się nad siedzeniem pasażera, a nie kierowcy.
– Wypadł jednak przez przednią szybę od strony kierowcy – zauważyła Syd.
Minor kiwnął głową.
– Będę musiał stworzyć komputerową rekonstrukcję wypadku, wstępne obliczenia wydają się jednak pasować do tej teorii. Ponieważ toyota uderzyła w głaz lewą stroną przodu samochodu, osobnika nie przymocowanego pasem… a pamiętajmy, że poduszka powietrzna najprawdopodobniej już wtedy pękła… rzuciłoby na prawo, toteż wypadłby na maskę od strony kierowcy. Z kolei gdyby poduszka powietrzna od strony pasażera otworzyła się podczas zderzenia ze skałami…
– Wówczas mecenas prawdopodobnie utknąłby we wraku – dokończyła Sydney, zgadzając się najwyraźniej z pozostałą trójką.
– Co wyjaśnia, dlaczego drzwiczki od strony kierowcy uderzyły w skałę, jeszcze zanim toyota dojechała do krawędzi klifu – powiedziała Trudy. – To nie Willis próbował się wydostać. Drzwiczki pozostały otwarte, gdyż morderca przed zderzeniem z drewnianym ogrodzeniem wyskoczył z siedzenia na trawiasty nasyp.
Darwin obejrzał przerażające fotografie.
– Co za aroganckie dranie! A ich głupota dorównuje arogancji.
Zadzwonił telefon komórkowy Syd. Odbierając, kobieta wstała od stołu, słuchała chwilę, po czym wróciła na miejsce. Twarz miała białą jak ściana, nawet wargi jej pobladły. Chwyciła się brzegu stołu i dosłownie opadła na krzesło. Ręce jej drżały. Dar i Lawrence natychmiast pochylili się ku niej, a Trudy pospiesznie ruszyła po wodę.
– Co się stało? – spytał Dar.
– Znaleziono Toma Santanę i trójkę agentów Federalnego Biura Śledczego, którzy uczestniczyli wraz z nim w akcji – wydukała, z trudem wymawiając każde słowo. – Dzwonił agent specjalny Warren. CHP znalazło… wszystkie cztery ciała… wciśnięte w bagażnik porzuconego pontiaca… zaledwie pół godziny temu.
Wzięła szklankę od Trudy i napiła się. Ręce straszliwie jej się trzęsły.
– Jak…? – zaczął Dar.
– Wszyscy czworo otrzymali po dwa strzały z karabinu – wyjaśniła Sydney nieco mocniejszym głosem, choć jej twarz pozostała blada. – Jeden strzał w głowę i jeden w serce. Strzelano prawdopodobnie z karabinu średniego zasięgu.
– Dobry Boże – powiedział Lawrence. – Kto przy zdrowych zmysłach zabija troje agentów FBI i funkcjonariusza Stanowego Wydziału do Spraw Oszustw?
– Nikt przy zdrowych zmysłach – przyznał Darwin.
– Cholerne, aroganckie gnoje – warknęła Syd. Ręka zadrżała jej mocniej, aż woda wylała się ze szklanki. Minor wiedział, że obecnie powodem tego drżenia była straszliwa wściekłość. – Ale teraz wiemy, kto donosił Trace’owi i jego snajperom – oświadczyła twardo.
– Kto taki? – spytała Trudy.
Mimo łez w oczach Sydney Olson przywołała na twarz uśmiech.
– Przyjdźcie na zebranie mojej ekipy dochodzeniowej jutro o ósmej rano – odparła szeptem. – Wtedy się dowiecie.
Rozdział dwudziesty
Spotkanie specjalnej ekipy dochodzeniowej Sydney w czwartkowy poranek należało do najbardziej efektywnych spotkań, w jakich Dar uczestniczył.
Poprzedniego popołudnia śledcza Olson postanowiła opuścić ich natychmiast po rozmowie telefonicznej. Darwin zgodził się zostać na kolacji, ale zanim zjadł, obszedł wszystkie pomieszczenia, sprawdzając, czy dom jest dobrze zabezpieczony przed ewentualną akcją snajperów. Uznał, że są bezpieczni. Duży dom Stewartów stał na stromym, opadającym na południe stoku nad drogą, pod którą rozciągała się najpierw łąka, a dalej gęsty las. Linia drzew zaczynała się w odległości ponad siedmiuset pięćdziesięciu metrów, stamtąd zaś snajperowi trudno byłoby strzelać ze względu na ostry kąt. No chyba żeby Stewartowie i Dar wyszli na taras na piętrze, tę opcję na szczęście już jakiś czas temu uznali za niewskazaną. Od północnej strony budynek stał niżej od ulicy, przy której znajdowało się blisko siebie wiele budynków otoczonych ogrodami, na tej ścianie Larry i Trudy zamontowali jednak na wszystkich drzwiach i okiennicach dobre zabezpieczenia, które uniemożliwiały strzał nawet najlepszemu snajperowi.