– Już ci wspomniałem, fascynowali mnie Spartanie. Chociaż tak naprawdę nie pamiętam już pierwotnych przyczyn tego mojego zainteresowania. – Przerwał na chwilę. – Bałem się… – podjął w końcu. – To znaczy… Byłem zalęknionym dzieckiem. Gdy miałem siedem lat… Pamiętam ten dzień, to popołudnie, pamiętam krawężnik, na którym usiadłem, ponieważ uderzyła mnie nagła pewność, że któregoś dnia umrę. Zrozumiałem to jako siedmiolatek. A byłem już ateistą. Wiedziałem, że nie ma życia po śmierci. No i ta myśl o śmierci cholernie mnie przestraszyła.
– Większość z nas uświadamia sobie prędzej czy później własną śmiertelność – szepnęła Syd. – Chociaż niewiele osób odkrywa ten fakt w tak młodym wieku.
Darwin potrząsnął głową.
– Mój strach nie zniknął. Przeżywałem lęki nocne. Zacząłem się moczyć. Obawiałem się rozdzielenia z rodzicami, nawet kiedy miałem pójść jedynie do szkoły. Miałem świadomość, że nie tylko ja muszę umrzeć, ale także oni. Dumałem, co się stanie, jeżeli umrą podczas mojej lekcji z panią Howe. Byłem w trzeciej klasie…
Syd nie śmiała się. Milczała.
– Więc wstąpiłeś do marines – spytała po dobrej minucie – aby znaleźć odwagę? Aby przezwyciężyć lęk?
– Nie – odrzekł Dar. – Właściwie nie. Wcześnie skończyłem szkołę średnią, potem w trzy lata college z dyplomem z fizyki, ale przez cały ten czas najbardziej interesowałem się takimi kwestiami jak śmierć oraz strach i jego opanowanie. Wtedy właśnie zacząłem czytać o Spartanach i poznałem ich idee związane z kontrolą lęku. – Odwrócił się i popatrzył na kobietę. – Wówczas wybuchła wojna w Wietnamie…
Sydney położyła dłoń płasko na jego piersi. Darwin poczuł chłód jej palców.
– Zatem – powiedziała bardzo cicho – twój wybór padł na piechotę morską.
Minor wzruszył lekko ramieniem.
– Tak.
– Pomyślałeś, że może żołnierze marines posiadają umiejętność panowania nad strachem.
– Coś w tym rodzaju – bąknął, zdając sobie sprawę, jak głupio to wszystko brzmi.
– A posiadają?
Zamyślił się, gryząc wargę.
– Nie – odparł w końcu. – Zachowują charakterystyczną dla Spartan karność i dyscyplinę, próbując żyć i działać zgodnie z podobnymi ideałami, nie mają jednak pojęcia o nauce i filozofii, które legły u podstaw spartańskiego światopoglądu.
– A dlaczego zostałeś… akurat snajperem? – spytała Syd. – Jedyni strzelcy wyborowi, jakich spotkałam, działali w zespołach taktycznych SWAT i FBI. Wszyscy wyglądali mi na swego rodzaju wyrzutków…
– Bo nimi są i zawsze byli – przyznał Dar. – Prawdopodobnie z tego właśnie względu wybrałem tę specjalność. Nawet marines uczą się pracować jako część większego hm… organizmu, a każdy snajper działa sam lub z obserwatorem, jeśli należy do dwuosobowego zespołu. I musi brać pod uwagę tak wiele czynników: teren, prędkość wiatru, dystans, światło… dosłownie wszystko. Niczego nie może zlekceważyć.
– Potrafię zrozumieć, co cię tam ciągnęło – szepnęła Sydney. – Stała konieczność myślenia.
– Facet, który założył i prowadził moją szkołę snajperską, był kapitanem marines i nazywał się Jim Land – kontynuował Darwin. – Po wojnie wietnamskiej napisał coś w rodzaju podręcznika instruktażowego dla snajperów pod tytułem: Jeden strzał - jedna śmierć. Chcesz posłuchać kilku instrukcji dla strzelców wyborowych?
– Tak – odparła cicho. – Poproszę co ciekawsze.
Minor uśmiechnął się.
– Kapitan Land pisze tak: „Samotna walka wymaga szczególnego typu odwagi. Człowiek jest sam ze swoimi lękami, sam ze swoimi wątpliwościami. Nie ma wokół siebie nikogo, od nikogo więc nie może czerpać siły i wsparcia. Jest skazany wyłącznie na siebie. Męstwo żołnierza walczącego w pojedynkę musi mieć charakter wyjątkowy i nie może – jak to bywa najczęściej – wynikać jedynie z przypływu adrenaliny i naturalnego na polu walki strachu”.
– Katalepsja – wtrąciła Sydney. – Mówiłeś mi o tym wcześniej.
– Tak – przyznał Darwin, po czym podjął: – Land pisze, że: „Snajper nie odczuwa nienawiści do wroga i choć uważa go za coś w rodzaju zwierzyny, na którą poluje, żywi do niego szacunek. W aspekcie psychologicznym jedyny motyw, jaki towarzyszy wyborowemu strzelcowi, to wiedza, że musi on wykonać swoje zadanie. Powinien mieć również przekonanie, że jest najlepszym kandydatem do wykonania owego zadania. Na polu bitwy nienawiść może zniszczyć każdego człowieka, a w szczególności snajpera. Zabijanie dla zemsty w ostatecznym rozrachunku może pozbawić człowieka zdrowych zmysłów. Kiedy patrzysz przez lunetę karabinu, pierwsze, co widzisz, to oczy wroga. Istnieje spora różnica między strzelaniem do cienia, do zarysu sylwetki i strzelaniem prosto w oczy. Zdumiewające, że gdy w kogoś wycelujesz, natychmiast dostrzegasz jego oczy. Wielu doskonałych podczas szkolenia strzelców nie potrafi wtedy oddać strzału…”.
– Ale ty potrafiłeś – podsumowała Sydney. – W Dalat. Patrzyłeś ludziom w oczy i nie przeszkadzało ci to pociągnąć za spust. Na tym polegał twój sekret. Dzięki temu przeżyłeś wszystkie te lata.
– Tak sądzisz? – spytał Dar.
– Tak, to kontrola, opanowanie – odrzekła. – Walka z lękiem, narzucanie sobie spokoju… za wszelką cenę.
– Być może – przyznał. Nie lubił psychoanalizy i tego typu wniosków. – Po prostu zawsze mi się udawało.
– Z wyjątkiem jednego strzału pociskiem kaliber.410 – wytknęła mu Syd.
– Niewypał – zgodził się Darwin. – Było to w jedenaście miesięcy po śmierci Barbary i dziecka. Wtedy coś takiego wydawało mi się… logiczne.
– A teraz?
– Mniej logiczne – mruknął. Odwrócił się i wziął kobietę w ramiona. Przez długą chwilę całowali się. Potern Sydney odsunęła się na tyle daleko, aby skupić spojrzenie na jego twarzy.
– Zrobisz coś dla mnie jutro, Dar? Coś szczególnego… tylko dla mnie?
– Tak – odparł bez wahania.
– Zabierzesz mnie w powietrze?
Zastanawiał się, ponownie zagryzając wargę.
– Polecisz szybowcem Steve’a… Wiesz, że mój ma tylko jedno siedzenie i…
– Spytam jeszcze raz: zabierzesz mnie jutro w powietrze, Dar?
– Tak – odrzekł.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Po pierwsze: cisza.
Wyczynowy, dwuosobowy szybowiec Twin Astir sunął przez powietrze cicho i zdecydowanie niczym jastrząb z czerwonym ogonem, szybujący i wznoszący się na niewidocznych prądach termicznych. Z zewnątrz do Dara i Syd docierał jedynie niegłośny dzięki ich prędkości szum powietrza przesuwającego się nad metalowo-płócienną konstrukcją maszyny. Kiedy znaleźli się na wysokości dwóch i pół tysiąca metrów i nadal się wznosili, oboje nałożyli maski tlenowe; wcześniej Minor pochylił się do przodu i sprawdził, czy jej maska działa poprawnie. Z powodu masek nie rozmawiali. Subtelny syk przemieszczającego się tlenu stanowił jedyny dodatek do odgłosów powodowanych przez ruch powietrza poza szybowcem.
Po drugie: światło słoneczne.
Dzień był piękny, niebo – błękitne; jedynie kilka większych obłoków sunęło nad wysokimi szczytami, poza tym nic nie zakłócało doskonałej widoczności. Słońce odbijało się od powierzchni kabiny, dając Darwinowi i Sydney pełny widok mimo wysokości trzech i pół tysiąca metrów. Na zachodzie, za pasmami wzgórz, górami i głębokimi uskokami połyskiwał Pacyfik. Na północy unosił się smog wiszący nad Los Angeles i położonymi na wschód od miasta wzgórzami. Na południowym wschodzie jarzyła się pustynia i błyszczało jezioro Salton. Na południu widać było wielką, czerwoną przestrzeń meksykańskiego stanu Kalifornia Dolna Północna, ciągnącą się daleko i widoczną poza smogiem unoszącym się nad Tijuaną i Ensenadą.
Po trzecie: bliskość.
Nawet gdyby nie pasy, Dar mógłby tylko lekko się pochylić przed siebie nad niską tablicę przyrządów i otoczyć ramionami Syd. A tak docierał do niego jedynie zapach szamponu, którym mył jej tego ranka włosy. Pamiętał strumyczki wody i piany spływające po ramionach i piersiach, gdy płukał jej włosy, a później wyciskał z nich wodę; w porannych promieniach słońca bąbelki szamponu błyskały na piersiach kochanki i jej sutkach…
Potrząsnął głową i skoncentrował się na locie.
Kiedy przyjechali rano do portu szybowcowego Warner Springs, Steve był zaskoczony, ale i zadowolony, słysząc, że Dar pragnie pożyczyć jego twin astira; zapłaty odmówił. Ken jeszcze bardziej się zdziwił, widząc Darwina Minora z kobietą.
Dar zrobił długi przegląd przedlotowy wyczynowego szybowca dwumiejscowego, a później wraz z Sydney trzykrotnie przejrzeli spadochrony i omówili ich użycie.