Выбрать главу

Spadochron się otworzył, a on natychmiast spojrzał w górę. Nie zauważył żadnych dziur w płótnie ani żadnych naddartych cięgien nośnych. Podniósł dłonie do regulatorów cięgien, gdy usłyszał łoskot opadającego i zbliżającego się do nich beli rangera. Wiedział, że jeżeli pilot zdoła utrzymać kontrolę nad helikopterem, oboje z Syd zginą.

Na szczęście nad taką maszyną trudno było zapanować, a teraz kontrola pilota nad nią nie była pełna. Pionowa łopata śmigła ogonowego praktycznie zniknęła, a to, co po niej zostało, raczej przeszkadzało w locie, niż go ułatwiało. Pilot usiłował kontrolować źle działający silnik, który wydawał się dymić – być może trafiony zabłąkanym pociskiem Syd – szarpiąc maszyną i próbując ją poderwać, a następnie bezpiecznie wykonać manewr lądowania awaryjnego. W każdym razie helikopter leciał prosto na Sydney i Darwina.

Minor szybko zrozumiał, że nie jest to kolejny atak na nich. Był przekonany, że pilot nie pragnie kolejnej kolizji, zwłaszcza z ludźmi na spadochronach, których płótno bez wątpienia wkręci się w łopaty. Tyle że niewiele już mógł zrobić i helikopter szaleńczo wirował, opadając ku ziemi w zgubnej spirali.

Nad sobą i za sobą Dar usłyszał jakiś hałas, obrócił się na pasach i spojrzał. Natychmiast sobie uświadomił, że nigdy nie zapomni tego widoku – niezależnie od tego, czy dane mu będzie przeżyć jeszcze tylko trzydzieści sekund czy też pięćdziesiąt lat.

Syd zdjęła ręce z regulatorów cięgien i trzymała teraz mocno w obu rękach swój półautomat kaliber dziewięć milimetrów. Starała się przybrać właściwą pozycję strzelecką – choć leciała na wysokości trzystu metrów – i właśnie opróżniała drugi magazynek siga, celując w przednią, pleksiglasową szybę beli rangera.

Helikopter minął Darwina tak blisko, że mężczyzna dosłownie podciągnął w górę nogi, usiłując uniknąć kontaktu z łopatami wirników. Ciężka maszyna wciąż opadała, kręcąc się coraz szybciej.

Sydney przestała strzelać. Dar spojrzał na nią i zobaczył, że wyrzuciła drugi pusty magazynek, wyjęła zza paska ostatni i wcisnęła, mimo iż pomarańczowobiały spadochron szarpał i obracał nią nieustannie. Była zbyt daleko, aby mógł do niej krzyknąć. Zrobił jedno, co mu w takiej sytuacji pozostawało: zaczął pokazywać na regulatory cięgien i ciągnąć za prawy – to pozwoli mu zbliżyć się do niej – po czym zamachał ku rozległej polanie.

Syd kiwnęła głową, schowała broń do kabury i zaczęła szarpać kółko cięgna, usiłując pójść za sygnałami Dara. Potem oboje porzucili te zmagania i przez jakiś czas patrzyli trzydzieści metrów w dół, przyglądając się ostatnim sekundom spadającego beli rangera.

Pilot był świetnie wyszkolony, ale i to okazało się niewystarczające. Helikopter w samoobrocie jest właściwie martwym ciężarem kontrolowanym przez praktycznie martwy drążek. Ten pilot wszakże zdołał jeszcze ominąć drzewa i skierować wirującą maszynę ku polanie, po czym mniej więcej wyrównał lot wzdłuż opadającego pod kątem trzydziestu stopni zbocza. Gdyby Darwin pragnął osadzić szybowiec, starałby się wykorzystać bliskość stoku i jego siłę nośną, wylądowałby więc na zboczu; potężnemu helikopterowi stok nie był jednak do niczego przydatny, a pilot musiał lecieć w dół zbocza i osiąść płozami na powierzchni.

Z odległości kilkuset metrów polana wyglądała na wystarczająco gładką. Dar znał złudność oglądu z wysokości: na polanie na pewno leżały duże skały i mniejsze głazy, powierzchnię przecinały prawdopodobnie niewielkie parowy i porastały ją gęste krzewy; istniały też zapewne większe przeszkody. W cokolwiek beli ranger uderzył, trzasnął mocno; przednie części płóz aż zaryły, a sekundę później wirniki uderzyły w ziemię, wzniecając w powietrze tumany pyłu na dobre sto metrów w górę.

Przez ten wirujący pył Minor zdołał dojrzeć helikopter przewracający się, tracący najpierw belkę ogonową, a potem baniastą kabinę. Wybuch był głośny i straszny nawet z góry, z odległości sześćdziesięciu metrów. Potem masa poskręcanych części kadłuba uderzyła w dwa większe głazy około sto metrów dalej i tu się zatrzymała. Od południa dał się słyszeć jakiś odgłos kolejnej katastrofy. Dar odwrócił się i zobaczył resztki twin astira, znikające wśród wysokich sosen kilkaset metrów od miejsca, gdzie wraz z Sydney opadali.

Skoncentrował się na próbie łagodnego lądowania i pokazaniu przyjaciółce, jak powinna to zrobić. Jego przykład okazał się zresztą nieszczególnie budujący. Minor trzasnął w rozwidlenie grubego pnia wierzby, potem przekoziołkował i wpadł w jakieś zielsko. W końcu legł na plecach, a spadochron ciągnął się za nim po zboczu. Syd natomiast wylądowała łagodnie piętnaście metrów wyżej i… na nogi. Zrobiła dwa skoki i zatrzymała się, wyraźnie oszołomiona, lecz zdecydowanie cała i zdrowa.

Dar wyzwolił się z pasów i wstał z zamiarem udzielenia pomocy Sydney przy wyplątaniu się z rynsztunku, zanim wzmoże się wiatr, który pchnie ją wyżej na stok. Nagle świat przed oczyma zaczął mu wirować, więc postanowił na moment usiąść i przeczekać. Ledwo jednak klapnął na pośladki, obok niego znalazła się Syd. Zdążyła już wyswobodzić się ze spadochronu i teraz pomagała mu uwolnić stopy z płótna spadochronu falującego wszędzie wokół niego.

– Chodź – poleciła i zaczęli schodzić ze wzgórza, ku szczątkom beli rangera.

Syd zatrzymała się i przyjrzała belce ogonowej oraz pokiereszowanemu wirnikowi z nadal uwięzionymi fragmentami skrzydła szybowca, lecz Darwin przebiegł ostatnie metry. Czuł ostry smród paliwa lotniczego na wietrze i wiedział, że jeżeli coś się zapali w kabinie pasażerskiej, ci, którzy przeżyli upadek, zginą.

Kokpit był zupełnie pogruchotany. Pilot nie żył – siedział wciąż w pasach na fotelu, lecz z przeciętym brzuchem, z którego wylewały się trzewia i niemal całkowicie odciętą przez pokręcony pleksiglas i kawałki metalowej podłogi głową. Dar nigdzie nie dostrzegł drugiego mężczyzny. Z wraku kapało paliwo. Wdrapał się na płozy przewróconej maszyny, stanął na głównej kabinie i zajrzał do środka na tyły. Constanzy tam nie było.

– Dar! – krzyknęła do niego Sydney, po czym umilkła. Znajdowała się na stoku, w odległości jakichś dwudziestu paru metrów.

Tony Constanza właśnie wyszedł chwiejnie zza większego z dwóch głazów. Był sponiewierany i pokrwawiony, w mocno podartej marynarce i koszuli, niestety trzymał w dłoniach kałasznikowa i brał na cel Darwina.

– Stój! – wrzasnęła do zabójcy kobieta, kucając i mierząc do niego z małego sig sauera.

Constanza obrzucił ją szybkim spojrzeniem. Był teraz zaledwie dwa i pół metra od Minora, a z automatycznego AK-47 celował w jego pierś.

„Mogę go przeskoczyć” – pomyślał mętnie Dar. „Nie, nie możesz, dupku” – odpowiedział sobie w myślach zgodnie z prawdą.

– Zamierzasz mnie, suko, zastrzelić z tej małej pukawki? – zawołał zabójca. – Wiesz, że wcześniej zdążę rozwalić tego sukinsyna. No dalej, rzuć pistolet, głupia cipo.

Na odgłos tego słowa Minor o mało nie podskoczył. Zatrzymał go w miejscu oczywiście kałasznikow. Syd opuściła broń.

– Nie! – krzyknął Dar.

– Kazałem ci to rzucić, suko! – wrzasnął Constanza, podnosząc lufę karabinu szturmowego, z którego mierzył teraz Minorowi w twarz.

Sydney podniosła sig sauera i wystrzeliła trzykrotnie, tak szybko raz za razem, że wszystkie odgłosy zlały się w uszach Dara w jeden. Pierwsza kula trafiła zabójcę w lewe kolano, które rozprysło się w prysznicu kawałków krwawego ciała i białych chrząstek. Drugi pocisk wbił się wysoko w lewe udo mężczyzny, trzeci ugodził go w lewy pośladek.

Constanza odwrócił się ku kobiecie, jednocześnie opróżniając pół magazynka w ziemię.

Minor podskoczył do niego i wykopnął mu broń. Syd zbiegała po stoku wielkimi krokami, ani na chwilę nie przestając celować w krzyczącego, turlającego się zabójcę.

– Pomóż mi, Jezu, kurwa – zawył Tony Constanza, gdy Sydney zatrzymała się przy nim. – Odstrzeliłaś mi jaja, suko.

– Na pewno nie – odparła, po czym kopnęła mężczyznę w bok. Pod wpływem kopniaka przetoczył się na brzuch, a wtedy przycisnęła mu do głowy pistolet, fachowo wykręciła ręce i zakuła w kajdanki.

– Syd – zauważył Dar cicho – nie uczyli cię w Quantico, że z pistoletu trzeba strzelać w środek masy?

– Oczywiście, że uczyli – odparła oficer śledcza. – Ale potrzebujemy tego faceta żywego. – Schowała broń do kabury. – Znasz tylko ten jeden sposób walki z przestępcami? – spytała. – Wszystkich byś zepchnął w przepaść?