– Jeżeli nie stać pana na adwokata, zostanie on panu przydzielony z urzędu – ciągnął spokojnie Faber, podczas gdy pięć osób – trzech agentów, Trace i Sydney – przechodziło obok wytrzeszczającego oczy producenta nagrania. Obaj zdjęciowcy uśmiechali się szeroko, obracając kamerę w ślad za grupą przemieszczającą się do drzwi, gdzie czekali inni agenci z zespołu taktycznego z wycelowanymi pistoletami.
Dallas Trace obejrzał się przez ramię na kamery.
– Greta! – jęknął, zwracając się do swojej nowojorskiej współprowadzącej. – Widziałaś to?! Widziałaś, co mi zrobili…?!
I wtedy zniknął z monitorów i ekranów. Producent podbiegł do wciąż włączonego mikrofonu i rzucił go w stronę Sydney.
– Czy możemy poznać powody tego szokującego aresztowania w samym środku… – zaczął, lecz Syd natychmiast mu przerwała.
– Bez komentarza – oświadczyła, po czym wraz z pozostałą dwójką agentów opuściła biuro.
W ten sam czwartkowy ranek sześciu przedstawicieli Federalnego Biura Śledczego i pięciu reprezentujących Sherman Oaks funkcjonariuszy w cywilu przeprowadziło szturm na dom Dallasa Trace’a. Nikt nie stawiał oporu. Goryl, który został w domu do ochrony pani Trace, przypadkiem akurat leżał z nią w łóżku, kiedy do sypialni wpadł zespół taktyczny FBI. Ochroniarz wyswobodził się z obejmujących go mocno nóg Destiny, przetoczył na bok, zerknął na kaburę podramienną wiszącą na oparciu i pistolet leżący na siedzeniu krzesła, stojącego z sześć metrów od niego, potem podniósł wzrok na cztery lufy wyposażonych w tłumiki pistoletów Heckler amp; Koch MP-10; czerwone kropeczki ich celowników laserowych tańczyły mu na czole. Mężczyzna zastanowił się przez sekundę i podniósł ręce.
Pani Dallasowa Trace uniosła się na łóżku, przez sekundę walcząc z impulsem przykrycia nagich piersi. Jeden z agentów Federalnego Biura Śledczego najprawdopodobniej zapatrzył się w jej biust, ponieważ kropka lasera zamigotała na wydatnych piersiach, po czym wróciła na czoło ochroniarza.
Destiny zmarszczyła brwi, wydęła usta, obrzuciła spojrzeniem stojącego kochanka, następnie zerknęła na tłoczących się wokół agentów FBI w szturmowych hełmach, okularach i kamizelkach kuloodpornych, w końcu utkwiła wzrok w detektywach z Sherman Oaks w kamizelkach kevlarowych. Znów zmarszczyła czoło, po czym niespodziewanie krzyknęła:
– Pomocy! Gwałcą! Dzięki Bogu, że się zjawiliście, panowie policjanci… Ten człowiek na mnie napadł!
W poniedziałek, przed czwartkowymi obławami, Lawrence spędził niemal cały dzień, pomagając Darwinowi rozstawiać nowy sprzęt inwigilacyjny.
– To cię będzie cholernie kosztować – stwierdził Stewart. – Dostawa z dnia na dzień i tak dalej. – Wynosili z isuzu troopera kamery wideo, akumulator, kable i wodoodporny brezent, po czym wszystko ustawiali przy drodze do domku. – Gdybyś mi dał parę tygodni, załatwiłbym ci to wszystko dużo taniej. Zaoszczędziłbyś z tysiąc dolców.
– Za kilka tygodni nie będę tego potrzebował – odparował Dar.
Pierwszą kamerę umieścili pod koroną drzewa, z boku żwirowego podjazdu, mniej więcej pół kilometra od domku. Była nowoczesna i dokładna, a równocześnie niewiele większa od przeciętnej książki, miała obiektyw zmiennoogniskowy i możliwość zdalnej obsługi przy użyciu pilota. Zasilała ją bateria litowa, miała też mały nadajnik, który dał się łatwo ukryć w pniu nieco zmurszałej brzozy. Także zdalnie można było zmienić obiektyw – z dziennego na nocny. Po zmroku włączał się elektroniczny wzmacniacz światła. Kamera wraz z resztą sprzętu naprawdę kosztowała Dara majątek.
Umieściwszy kamerę, Minor podjechał do domku i usiadł w land cruiserze, skąd sterował sprzętem, używając pilota: obracał, przesuwał, nastawiał obiektyw i zmieniał go. Przećwiczył włączanie i wyłączanie. Sprawdził przesył obrazu na przenośny monitor trzycalowy. Potem zadzwonił z komórki do Lawrence’a.
– Doskonale się sprawuje, Larry.
– Lawrence.
– Chodź do domku, zanim się zabierzemy za pozostałe kamery, zaparzę kawę. I pokażę ci coś, co znalazłem w lesie.
Wypili kawę, a potem Darwin zostawił nie rozpakowany sprzęt wideo w domku i zabrał Stewarta na przechadzkę. Skierowali się na wschód, do wozu, ale potem zeszli ze szlaku i wśród głazów wspięli się na wysokie wzgórze, górujące nad domkiem. Stamtąd zeszli między daglezjami zielonymi w miejsce odległe od budynku o jakieś trzydzieści metrów. Minor milcząco wskazał dużą kamerę wsuniętą w gałęzie jednego z drzew. Obiektyw kamery wycelowany był w domek.
Lawrence nic nie powiedział, lecz sprawdził wszystko tak starannie, jak ekspert od amunicji zbadałby minę lądową. W końcu oświadczył:
– Nie ma mikrofonu. Nie obraca się, nie ma też zoomu ani nocnego wzmacniacza wizji. To po prostu szerokokątny obiektyw, ale daje niezły widok na twój parking i wejście do domku. Poza tym ma piekielnie mocną baterię, możliwość wielodniowego nagrywania, prawie na pewno datownik i cholerną antenę teleskopową. Ktokolwiek cię szpieguje, zamówił kilkudniowy film, z którego będzie wiedział, kto przebywa w domu i w jakim okresie.
– Zgadza się – przyznał Dar.
– Przy tak potężnym nadajniku i antenie obraz można oglądać zapewne nawet kilka kilometrów stąd – zauważył Stewart.
– Właśnie – zgodził się Minor.
Lawrence podpełzł do pokrytego żywicą pnia i ponownie obejrzał kamerę.
– Federalne Biuro Śledcze raczej takich nie używa, Dar. Jest zagraniczna… chyba czeska, tak sądzę… trochę prymitywna, ale wytrzymała. Zdaje mi się, że nagrywa w formacie PAL.
– Też tak pomyślałem – mruknął Darwin.
– Rosjanie? – spytał Stewart.
– Niemal na pewno.
– Chcesz, żebym ją zdeaktywował?
– Nie, wolę, żeby wiedzieli, gdzie jestem – odparł Dar. – Po prostu chciałem ci ją pokazać. Dzięki temu wiesz, czego nie możemy ujawnić, kiedy znajdujemy się przed obiektywem.
– Czy są inne? – zapytał Lawrence, patrząc podejrzliwie na las, w którym przeplatały się z sobą obszary światła i cienia.
– Żadnej innej nie znalazłem.
– Poszukam ich dla ciebie – zadeklarował się przyjaciel.
– Będę ci wdzięczny, Larry. – Minor miał wielki szacunek dla specjalistycznej wiedzy Stewarta na temat elektronicznych urządzeń inwigilacyjnych.
– Lawrence – odparł Lawrence, zsuwając się między drzewami niczym hałaśliwy niedźwiedź.
Tony Constanza wyśpiewał wszystko natychmiast po przebudzeniu z pooperacyjnej narkozy w sobotnie popołudnie. Chociaż jego pokoju szpitalnego pilnowało pół tuzina agentów FBI, mężczyzna jawnie okazywał przerażenie. Bał się, że zjawią się zabójcy zawodowi Organizaciji, gdy tylko ich pracodawcy odkryją, że przeżył. Zapewne uznał, że najlepiej zrobi, opowiadając całą historię – i to jak najszybciej – zanim znajdą go Yaponchik, Zuker i inni. Miał wyraźnie wielki szacunek dla ich zdolności. Podszedł też z pewnym entuzjazmem do programu ochrony świadków, uczestnictwa w nim i zamieszkania w Bozeman, w stanie Montana. Powtórzył nazwę miejscowości kilka razy.
Constanza powiedział, że nie wie dokładnie, gdzie ukrywają się Rosjanie, dodał jednak, że jest to „jakiś dom na ranczu, położonym gdzieś za torem wyścigowym Santa Anita, w pobliżu Sierra Mądre Boulevard… na brązowych wzgórzach porośniętych szarłatem”. Federalne Biuro Śledcze dostało już wcześniej dokładny adres od anonimowego korespondenta; a ściśle rzecz biorąc, adres ten ustalił Darwin na podstawie numeru telefonu, który wystukał Dallas Trace podczas owej kempingowej inwigilacji. Dom sprawdziło FBI, potwierdzając w nim obecność pięciu Rosjan.
Dowodzący akcją agent specjalny James Warren wyznaczył w sobotni wieczór dwudziestu trzech funkcjonariuszy FBI do stałego nadzoru willi. Budynek był dwupiętrowy, w stylu śródziemnomorskim, i stał samotnie, oddalony od najbliższego w sąsiedztwie o dobre kilkaset metrów. Warren powiedział Sydney Ołson, że wolałby od razu wejść do środka, uzyskanie nakazów rewizji i aresztowanie osób oskarżonych przez Constanzę zajęłoby jednak kilka dni, zresztą przedwcześnie zatrzymując Rosjan, ostrzegliby wszystkich innych. Tymczasem każdy ruch, który wykonali Rosjanie, starannie śledzili siedzący w furgonetkach agenci FBI, którzy udawali pracowników firmy telefonicznej lub robotników z przedsiębiorstwa naprawy dróg. Użyto sprzętu wideo i zaangażowano helikopter. Wszystkie telefony były na podsłuchu, a rozmowy nagrywano. Warren w każdej chwili mógł ściągnąć kolejną dwudziestkę agentów z oddziałów szturmowych. Pasadena, Glendale, Burbank i zespoły SWAT Departamentu Policji Los Angeles oferowały swą pomóc, chociaż nikt nie znał szczegółów operacji.