We wtorek Dar umieścił na swojej posiadłości piątą kamerę wideo. Przez kilka godzin przewędrował setki akrów terenu, który tak świetnie znał. Szukał potencjalnej kryjówki dla snajpera. W końcu wybrał najlepsze, jego zdaniem, z możliwych miejsc – mały, płaski, trawiasty obszar powyżej domku, otoczony po dwóch stronach przez niskie głazy, a z trzeciej przez ogromne otoczaki. Leżąc w tym miejscu ze swoim starym karabinem snajperskim M40 i celownikiem teleskopowym, Darwin wpatrzył się w oddalone od niego niecałe dwieście metrów pasmo wzgórz; dostrzegał je niemal w całej okazałości. Widział wyraźnie między rozproszonymi drzewami zarówno wejście do domku, jak i parking przed nim. Strzelca osłaniałby tutaj ze wszystkich stron występ skalny i strome zbocza. Punkt był idealny, wręcz zbyt idealny.
Z tą myślą Dar wyszedł poszukać kryjówki mniej oczywistej. Znalazł ją niecałe sześćdziesiąt pięć metrów na północny zachód od pierwszej. Tu także można było skryć się za dużymi głazami, ale dzięki wąskiej szczelinie wśród skalnych płyt snajper i jego obserwator mogli leżeć na brzuchach wśród ciernistych krzewów. Punkt znajdował się wyżej niż pierwszy i dawał nieco lepszy widok i lepszy kąt do strzału, a równocześnie stanowił doskonalszą kryjówkę. Dodatkowe sześćdziesiąt pięć metrów nie stanowiło problemu dla zmodernizowanego karabinu snajperskiego SWD, z którego zastrzelono Toma Santanę i trzech agentów FBI.
Trzy godziny zajęło mu wycofanie się z kryjówki bez pozostawienia odcisków butów, przejście całej drogi wokół pasma aż do stromego tylnego podejścia do głazów leżących na dolnej granicy łańcucha wzgórz, a następnie wspięcie się prawie pionową ścianą skalną ponad trzydzieści metrów, czyli do punktu na większym głazie, leżącym nad drugim gniazdem snajperskim. Tutaj musiał zamocować wokół głazu perlonową linę wspinaczkową i zejść po stromym łuku skalnego lica aż do zarośniętego krzewami występu skalnego, gdzie w niewidocznym miejscu mógł zamontować kolejną wideokamerę, baterię i nadajnik, przykryć wszystko wodoodpornym brezentem w kolorze maskującym, a następnie ukryć długą antenę przekaźnikową, poprowadziwszy ją w górę, szczelinami skalnego lica, aż do samego szczytu.
Później wrócił do domku i przetestował monitor. Obraz nie był tak wyraźny jak przekaz z pozostałych czterech kamer, Darwin wszakże dokładnie widział z góry drugie gniazdo snajperskie. Mógł też zrobić zbliżenie pierwszej kryjówki, którą znalazł poniżej.
Pozostałą część poranka spędził na wędrówce po kamienistych wzgórzach i stromych wąwozach, leżących na północny wschód od dwóch miejsc, które wyszukał. Usatysfakcjonowany poczuł się dopiero około południa.
Syd wyjaśniła, że największe zmartwienie Federalnego Biura Śledczego stanowią Rosjanie, którzy wszak niejednokrotnie wykazali swoją bezwzględność i umiejętność zabijania strzałem z dużej odległości.
Z Quantico przyleciało nawet kilku światowej klasy snajperów z zespołu taktycznego FBI oraz ekspertów od akcji szturmowych. W nocy ewakuowano, bez najmniejszego zamętu czy hałasu, osiem otaczających ranczo domów w Santa Anita; wszystkie położone na wzgórzach nad Sierra Mądre Boulevard. Budynki te zmieniono w siedziby obserwacyjne, stanowiska lub centra dowodzenia dla oddziału specjalnego agenta Warrena.
Śledzono każdy ruch Rosjan, zmieniały się pilnujące ich samochody, na wysokości dwóch i pół tysiąca metrów krążyły helikoptery wyposażone w potężny sprzęt optyczny. Gdy pięciu zabójców w środę wieczór wróciło dwoma mercedesami do kryjówki, zespół taktyczny FBI składał się już z sześćdziesięciu dwóch osób, a ubrani w maskujące stroje snajperzy FBI zdążyli ze wszystkich stron podpełznąć do budynku na odległość niecałych stu czterdziestu metrów.
Strzelcy wyborowi otrzymali najnowocześniejszy dostępny sprzęt – zmodyfikowane karabiny snajperskie De Lisie Mark 5, strzelające nabojami 7,62 milimetra, zarówno standardowymi, jak i poddźwiękowymi. Karabiny te powstały na bazie zasłużonego, samopowtarzalnego Remingtona 700, choć różniły się od niego tak bardzo jak pilot wahadłowca od pierwszego afrykańskiego australopiteka. Broń wyposażono w lufy z nierozdzielnymi tłumikami, które w połączeniu z poddźwiękową amunicją pozwalały na dokładne trafienie z odległości dwustu metrów. Karabiny strzelały bardzo cicho, nawet trzask kuli nie przekraczał bariery dźwięku.
De Lisie Mark 5 posiadały pojedyncze, lekkie, zintegrowane celowniki, które połączono z potężnymi celownikami teleskopowymi powiększającymi obraz w nocy, podczerwonym dalmierzem i termowizorem. Snajperzy Federalnego Biura Śledczego potrafili zabić z dwustu metrów w deszczu, podczas bezgwiezdnej nocy i do tego poprzez lekką mgłę lub dym.
Pozostali przedstawiciele zespołów szturmowych otrzymali kevlarowe hełmy, kamizelki kuloodporne, maski gazowe, okulary na podczerwień oraz pistolety maszynowe z tłumikami i celownikami laserowymi, w pełni automatyczne, kaliber.45, a dodatkowo granaty oślepiające. O piątej rano w czwartek pierwszy zespół zaatakował budynek, kryjąc się za zasłoną dymną wstrzelonych przez wszystkie okna pocisków łzawiących. Frontowe drzwi pokonano dzięki użyciu hydraulicznego tarana, po czym członkowie trzech pierwszych ekip taktycznych wpadli do domu przez wszystkie dostępne na parterze okna i drzwi. W garażu najbliższego domu czekał mały transporter wyposażony we własny taran. Do szturmu wyznaczono pięć helikopterów, w każdym leciał strzelec wyborowy. Dwa z tych helikopterów miało liny, po których mogli się opuścić ludzie wyznaczeni do szybkiego ataku z powietrza.
– Nie będzie to chyba walka fair – zauważyła Syd Olson podczas rozmowy z agentem specjalnym Warrenem w środowe popołudnie.
James Warren posłał jej najkrótszy z uśmiechów.
– Gdyby miała to być piękna, uczciwa walka – odparował – nadawałbym się na odstrzał.
Sydney pokiwała głową i zadzwoniła do mieszkania Minora. Chciała sprawdzić, jak przyjaciel sobie radzi.
Dar radził sobie świetnie aż do środowego popołudnia. Rano popracował w mieszkaniu, nadrabiając zaległości, dokumentując śmiertelny wypadek Gomezów i przygotowując komputerową rekonstrukcję dokonanego przy użyciu podnośnika nożycowego zabójstwa mecenasa Esposito. Pogawędził z Syd kilka minut, poinformował ją, że jedzie do domku, gdzie zamierza się dobrze wyspać, podczas gdy ona wraz z kolegami po fachu będą się przygotowywać do trudnego zadania. Poprosił przyjaciółkę o ostrożność, obiecał spotkać się z nią w czwartek i życzył jej szczęścia.
Darwin całe poprzednie popołudnie i wieczór przygotowywał oba karabiny. W wąwozie na wschód od domku – jar miał nawet do osiemnastu metrów szerokości przy starej kopalni złota, ale zwężał się powyżej, przy potencjalnych stanowiskach snajperskich, do niecałych sześciu metrów – wystrzelił kilkaset nabojów zarówno ze starego, samopowtarzalnego M40, jak i z pożyczonej „lekkiej pięćdziesiątki”.
Wziął też nowy nabytek: kupioną za 3295 dolarów lornetkę Leica Geovid BDII z wbudowanym laserowym dalmierzem i dwukrotnie sprawdził nią pasmo wzniesień oraz cele odległe o dziewięćdziesiąt metrów, dwieście osiemdziesiąt, sześćset oraz o kilometr. Minor myślał czasem w metrach, częściej jednak najpierw obliczał wszystko w jardach, jak snajperzy za dawnych lat. Cieszył się, że jego wzrokowe szacunki dystansu za każdym razem odbiegają od pomiarów laserowego czytnika najwyżej o półtora metra. Dalmierz leiki miał zagwarantowaną dokładność do metra przy odległości nie przekraczającej kilometra.
Chociaż Dar w ostatnich kilku latach od czasu do czasu strzelał na strzelnicy z M40, czyli zmodyfikowanego myśliwskiego Remingtona 700, musiał właściwie na nowo zaznajomić się z karabinem. Gdy był bardzo młody, podczas szkolenia w marines, odkryto, że ma wzrok dwa razy lepszy niż większość osób, czyli że widział na przykład z odległości dwustu metrów tak doskonale jak większość osób z odległości o połowę mniejszej. Jeszcze zanim zdecydował się na zaawansowany trening snajperski, na obozie dla rekrutów w bazie Parris Island, uznano go za kandydata na strzelca wyspecjalizowanego. W imię świętej tradycji korpusów marines dobry snajper mógł się specjalizować w jednej z trzech kategorii: zwykłego strzelca, strzelca wyborowego i – bardzo, bardzo rzadko – strzelca wyspecjalizowanego. Minor zakwalifikował się od razu do ostatniej grupy z rekordem dziennym trzystu siedemnastu punktów na możliwe trzysta trzydzieści. Maksymalny wynik był tak rzadki, że zdaniem dowódcy Darwina od czasów drugiej wojny światowej uzyskało go tylko około tuzina marines. A trzysta siedemnaście punktów po raz pierwszy uzyskał pewien żołnierz piechoty morskiej, który później został sławnym pisarzem i biografem.
Doskonały strzelec musiał mieć oczywiście wiele wspaniałych cech: umieć kontrolować oddech, posiadać nadzwyczajny wzrok, cierpliwość, łatwość strzelania z najprzeróżniejszych pozycji, a także umiejętność brania pod uwagę odległości, grawitacji, siły i kierunku wiatru oraz dodatkowych czynników charakterystycznych dla danego strzału. Inną ważną choć niedocenianą cechą była zręczność w regulowaniu paska karabinu, której trudno się było nauczyć, a która przychodziła młodemu Minorowi w sposób absolutnie naturalny. Teraz, prawie trzydzieści lat później, Dar odkrył, że jego wzrok pogorszył się do przeciętnego w kwestii postrzegania szczegółów z oddali, choć nadal dobrze czuł się z bronią bez zastanowienia odpowiednio wyregulował pasek, umiał określić właściwie zasięg, wymierzyć, strzelić bez wahania i celnie z pozycji na brzuchu, w klęku, siedzącej i stojącej. Jednym słowem, poza wzrokiem wszystko pozostawało na najwyższym poziomie.