Jeden z robotników podszedł do drzwi frontowych, a agenci ukryci w domu odległym o czterysta metrów od kryjówki Rosjan zrobili wyraźną fotografię Pavla Zukera rozmawiającego obcesowo z przytakującym mu i kiwającym głową mężczyzną. Wreszcie Zuker zamknął drzwi, a w chwilę później otworzyły się drzwi do garażu. W przyćmionym świetle ludzie z FBI dostrzegli sterty liści obok dwóch mercedesów.
Robotnicy pracowali szybko, wręcz ścigając się z zapadającym zmrokiem: w pośpiechu skosili trawniki, niemal ocierając się o leżących w wysokiej trawie płasko na brzuchach snajperów Federalnego Biura Śledczego. W pewnym momencie jeden z robotników zatrzymał kosiarkę, podniósł z ziemi przedmiot, który wyglądał jak metalowa podkowa, i wyrzucił go w wysoką trawę za podwórzem, prawie trafiając w głowę jednego ze strzelców wyborowych.
Zapadł już prawie całkowity mrok, gdy skończyło się koszenie i przycinanie. Agenci przyglądali się nerwowo, jak robotnicy znikają w garażu, a następnie wychodzą z niego z wielkimi worami wypełnionymi najprawdopodobniej suchym listowiem.
– Policzcie – rzucił krótko Warren przez radio.
– Wory z liśćmi? – spytał jakiś nieszczególnie rozgarnięty agent specjalny.
– Nie, durniu, robotników. Upewnijcie się, że wszyscy trzej wsiedli z powrotem do furgonetki.
– Zgadza się – potwierdzili obserwatorzy i snajperzy.
Okazało się, że trzech robotników weszło do garażu i trzech z niego wyszło. Wrzucili worki z liśćmi na tyły furgonetki, potem załadowali tam też inne śmieci. Światło na ganku i małe światełka wzdłuż podjazdu zapaliły się automatycznie. Tuż po odjeździe furgonetki włączyły się też światła w domu.
– Zdejmujemy ich? – spytał przez radio jeden z agentów blisko domu.
– Nie – odparł Warren. – Ich szef powiedział, że pracują po godzinach i stąd rozjeżdżają się do domów. Zostawcie ich, niech jadą.
Wszyscy nocą używali noktowizorów: snajperzy w trawie, obserwatorzy w domach i funkcjonariusze lecący na dużej wysokości helikopterami. Najchętniej rozpoczęliby akcję około trzeciej trzydzieści rano, gdy Rosjanie będą pogrążeni w najgłębszym śnie, a ich potencjalni strażnicy najbardziej znużeni. Niestety akcja musiała być zsynchronizowana z innymi aresztowaniami, atak nie mógł się zatem zacząć wcześniej niż o piątej rano. Warren, Syd i pozostali uznali, że warto poczekać do świtu, dzięki temu bowiem Dallas Trace i jego wspólnicy, którzy mieli zostać zatrzymani następnego ranka, nie usłyszą w porannych wiadomościach o obławie na Rosjan.
We wtorkowy wieczór Dar znów strzelał przez kilka godzin z karabinu Barrett Light.50. Przeżycie okazało się doprawdy fascynujące. Karabin posiadał dwójnóg – na szczęście, gdyż ważył trzynaście kilogramów bez celownika i mierzył ponad półtora metra. Był zatem spory. Kiedy Minor zamontował celownik teleskopowy M3a Ultra i usiłował podnieść broń wraz z kilkoma pudełkami nabojów, natychmiast poczuł ból w krzyżu.
W środę Darwin pracował w mieszkaniu, późnym popołudniem porozmawiał krótko z Syd, potem wyjął spod łóżka remingtona 870, załadował go, napełnił kieszeń dodatkowymi nabojami i wraz z torbą z rzeczami zaniósł do land cruisera. Zanim doszedł do samochodu, rozejrzał się uważnie po garażowym parkingu. Byłoby doprawdy żenujące przejść te wszystkie przygotowania, a następnie zginąć na własnym parkingu od kulki kaliber.22 wystrzelonej przez jakiegoś rozwścieczonego Rosjanina. Na szczęście nikogo tam nie dostrzegł.
Jechał, utykając co jakiś czas w normalnych, środowych korkach. Chciał dotrzeć do domku jeszcze przed zmrokiem i udało mu się. Zatrzymał się na długim żwirowym podjeździe i uruchomił wszystkie kamery po kolei. Nie widział niczego podejrzanego ani na drodze przed sobą, ani w punktach snajperskich wysoko nad domkiem. Nikt także się nie kręcił w polu poniżej domu ani po samym domu. Przejechał resztę drogi, wniósł torby i nieco artykułów spożywczych, po czym zabrał się za obiad. Zastanowił się, czy nie zadzwonić do Syd, wiedział jednak, że przez cały wieczór będzie zajęta w taktycznym centrum dowodzenia.
„Co tam, do diabła” – pomyślał. „Dowiem się o wszystkim jutro z radia i przeczytam w gazecie wieczornej”. Popijał kawę. „Mam nadzieję” – dorzucił w myślach.
Gdzieś około północy sprawdził dwukrotnie zamki drzwi domku i wyłączył światło. Ogień nadal płonął w kominku, wypełniając ciepły pokój migoczącym światłem. Poza tym Darwin zostawił lampę w kuchni i drugą obok łóżka.
Zamiast się położyć, wziął sztucer i odbiornik z monitorem, odsunął część dywanu, otworzył drzwi zapadowe i zszedł do piwnicy. Światła zapaliły się automatycznie. Zostawił sztucer oparty o zewnętrzną ścianę, przekręcił klucz w stalowych drzwiach i przeciął magazyn, aż doszedł do kraty wentylatora. Otworzył i zdjął ciężką kłódkę, zajrzał do zakurzonego kanału wentylacyjnego, świecąc sobie latarką, po czym wszedł do niego i przeczołgał się na łokciach i kolanach całe sześćdziesiąt siedem metrów – zasapał się o wiele bardziej, niżby tego chciał – aż dotarł do drugiej kraty. Otworzył ją i prześliznął się do starej kopalni złota. Tam znalazł zawinięty w plastik karabin M40 i ciężki plecak, które pozostawił tam poprzedniego dnia.
Wyciągnął z plecaka kamizelkę kuloodporną nałożył ją podniósł ciężki plecak, a karabin zawiesił sobie wygodnie na prawym ramieniu. W starym szybie kopalni kapała woda. Kałuże były wszędzie, często głębokie nawet na piętnaście centymetrów. Szedł, rozchlapując je. Drogę oświetlał sobie latarką. Nosił nieprzemakalne buty turystyczne, zielone spodnie, a na grubej kamizelce kuloodpornej luźną bluzę w odcieniu maskującym. Do płóciennego paska przypiął sobie pochewkę z nożem marki Ka-Bar z czarnej stali. Telefon komórkowy włożył do kieszeni koszuli, lecz go wyłączył.
Kiedy dotarł do wejścia do kopalni, zgasił i schował latarkę, wyjmując za to okulary noktowizyjne L.L. Bean. Na niebie nie było księżyca, a wąwóz wypełniały osobliwe cienie. Minor postał chwilę, przyzwyczajając oczy do mroku, a okulary pozostawił na czole. Następnie ruszył przed siebie wąwozem i wspiął się wąską ścieżką po wschodniej ścianie, aż do wcześniej wybranego miejsca.
Noc była piękna, niemal bezchmurna i nieco chłodniejsza niż zazwyczaj latem, przez to jednak doskonała na wędrówki.
Zespół szturmowy FBI wyważył frontowe drzwi domu na ranczu w Santa Anita punktualnie o piątej rano. Czekający na zewnątrz agenci wstrzelili przez wszystkie okna pociski dymne z gazem łzawiącym, a ci przy drzwiach wrzucili granaty oślepiające do salonu, następnie zaś wpadli tam, celując przed siebie z karabinów z celownikami laserowymi.
W salonie nie było nikogo. Na zewnątrz jedni agenci trzymali drabiny, drudzy wspinali się do okien sypialni na piętrze. Kryli ich snajperzy Federalnego Biura Śledczego. W sypialniach też nie znaleziono nikogo.
Agent specjalny Warren osobiście prowadził pierwszy zespół szturmowy od pokoju do pokoju na parterze, później po schodach i przez całe piętro. Dwa helikoptery wylądowały na trawnikach, pozostałe dwa zawisły w powietrzu. Silne reflektory oświetlały rozpraszający się dym. Zaczynał się świt. Strzelcy lecący w helikopterach FBI strzelali pociskami łzawiącymi w okna drugiego piętra.
Na drugim piętrze również nie było nikogo. Ani w kuchni. Ani w suterenie.
Jeden z ostatnich zespołów, które dotarły do budynku, złożył przez radio raport. W garażu znaleziono trupy.
Warren i tuzin innych agentów, wszyscy w kamizelkach, strojach maskujących, hełmach, okularach i wiszących na piersiach maskach gazowych, zbiegli się tam w ciągu dwudziestu sekund. Trzech martwych Latynosów obnażono do bielizny. Każdy dostał jeden strzał w głowę.
– Ale przecież tylko trzech wsiadło do furgonetki ubiegłej nocy… – zaczął młody agent.
– Wory z pieprzonymi liśćmi – odparował Warren.
– Rozszerzamy obwód? – spytał inny agent.
Warren oparł się ciężko o framugę, zabezpieczając swój karabin z tłumikiem H amp;K MP-10.
– Do tej pory mogli się dostać nawet do Meksyku – oświadczył tępo.
Niemniej jednak minutę później chwycił radio i zaalarmował siedzibę, przekazał pilotom helikopterów i służbom naziemnym dane furgonetki firmy usługowej, a chwilę później te same informacje podał CHP, Departamentowi Policji Los Angeles i innym organom ścigania. W obławę, teraz już o zasięgu ogólnokrajowym, zaangażowano wszystkie tego typu służby.